Wzgórza Golan czyli patriotyzm po izraelsku

Izrael. Wzgórza Golan. Liban jak na dłoni. Sklepik dla turystów. Stoisko z T-shirtami. Patriotyzm po izraelsku, na poważnie i żartobliwie, na koszulkach z krótkim rękawem. Napis na jednej z nich głosi: „If You will it, it is no dream” (jeśli zechcecie, nie będzie to snem – dop. red.), a poniżej podobizna ojca syjonizmu Theodora Herzla w czterech różnych kolorach (w ten sposób przekonywał, iż powstanie po tysiącach lat państwa Izrael jest możliwe – dop. R.Cz.) . Druga to po prostu napis „Golani” z drzewem i tym samym napisem po hebrajsku. Kolejna, autoironiczna: „Israel Defence Forces- Intelligence. My job is so secret I don't know what I'm doing” (Siły Obronne Izraela. Moja praca jest tak tajna, że nawet nie wiem, czym się zajmuję – dop. red). Następna z napisem po angielsku u góry: „Cywilizacje, narody i imperia, które próbowały zniszczyć Żydów”, pod spodem po lewej wymienione w słupku pod napisem „nation”: Starożytny Egipt, Filistyni, Asyryjczycy, Babilon, Persja, starożytna Grecja, Cesarstwo Rzymskie, Bizancjum, krzyżowcy, Imperium Hiszpańskie, „Nazi Germany” i Sowiety ‒ po prawej zaś, przy każdej nazwie „x” oraz wyraz „gone” (przeminęły – dop red.). Ale na końcu kolumny po lewej stronie jest jeszcze jeden kraj ‒ Iran, a po prawej już nie „gone” tylko trzy znaki zapytania...

I kolejny T-shirt z napisami po hebrajsku i angielsku: „Israel Defence Forces”, symbolizowana Gwiazda Dawida oraz pociskiem (sztyletem?) z gałązką. Albo i taki: „D.F.Paratroops”. I jeszcze jeden z tłumaczeniem najpotrzebniejszych zwrotów hebrajskich na angielski, poczynając od przywitania „Shalom”. Jest też przypominający izraelską sztukę walki, skądinąd coraz bardziej popularną w Polsce: „Krav Maga. Israel Defence Forces” (jest to sztuka walki w tzw. bliskim kontakcie stosowana w służbach specjalnych i armii Izraela – dop. R. Cz.).Wreszcie dowcipna: „Guns&Moses” (pistolety i Mojżesz; nawiązanie do nazwy i logo – pistolety i róże – zespołu Guns N' Roses – dop. red.) z Gwiazdą Dawida, menorą, dwoma karabinami i tablicą z dziesięcioma przykazaniami....
Żegnam Wzgórza Golan. A może raczej mówię: „do widzenia”. Także temu miejscu, którego nazwę zapamiętam: „Misgav Am”, nie tylko i nie głównie dlatego, iż taką samą nazwę nosi pobliski kibuc. Zjazd krętymi serpentynami, samochód trzęsie jak cholera, nie można robić notatek, bo wychodzą z tego jakieś dzikie kulfony. A potem znów w górę i znów w dół i znów w górę. Zieleń jest soczysta, choć to przecież zima.

Teraz pora na wizytę w szczególnym szpitalu. Kieruje nim Arab-chrześcijanin. Zdecydowały o tym izraelskie władze. A w szpitalu leczeni są w dużej mierze ranni... muzułmanie. Nazywa się on „Western Galilee Hospital”.

Odwiedzam kilka sal szpitalnych. Pacjenci w różnym stanie. W większości obrażenia ewidentnie w wyniku walk wojennych. Arabski dyrektor rozmawia z nimi właśnie po arabsku i tłumaczy potem na angielski. Szpital położony jest bardzo blisko granicy z Libanem – pewnie dlatego dosłownie przez linię demarkacyjną przerzucani są ranni, także cywile i dzieci, z drugiej strony, z całą świadomością, że trafią do kliniki, która być może uratuje im życie albo zdrowie. Są też ranni z Syrii. Jest to jedyny szpital w Izraelu kierowany przez Araba. Oczywiście zapewne władzom w Jerozolimie zależy na ewidentnym wydźwięku propagandowym, ale nawet jeżeli to jest główną motywacją, to faktem jest, że w klinice ratuje się ludzi niezależnie od wyznania i narodowości. Dyrektor oględnie narzeka na brak pieniędzy, ale to chyba norma wśród dyrektorów placówek zdrowia, obojętnie od szerokości geograficznej. Twierdzi, że do polityki się nie wtrąca, a polityków nie lubi. Trochę to pachnie hipokryzją, bo dzięki decyzji polityków właśnie taki szpital może funkcjonować, nie tylko przecież po to, by pokazywać go gościom z zagranicy. Oczywiście w poczekalniach szpitala i na salach dostrzegam głównie „cywili” i ich rodziny, w olbrzymiej większości muzułmanów.

A swoją drogą, Arabowie (Palestyńczycy) chrześcijanie cierpią podobnie jak Palestyńczycy muzułmanie, gdy dochodzi do odwetowych akcji armii izraelskiej i gdy dotykają one ludności cywilnej w Strefie Gazy czy na Zachodnim Brzegu. Tyle, że w dużo mniejszym stopniu angażują się w kolejne „intifady” czyli antyizraelskie powstania czy działalność wymierzoną w Tel-Awiw. Wiedzą, że łatwiej jest być chrześcijaninem w państwie żydowskim niż w państwie, w którym rządzi szariat.

*tekst ukazał się w styczniowym „Nowym Państwie”.