Albański trop

Tirana. Zapada zimny zmierzch ciepłego grudniowego dnia. Różnice temperatur w ciągu doby to niebezpieczny urok albańskiej zimy. W obozie muzułmańskich uchodźców, przybyłych tu z Iraku, dostaję podobiznę Matki Teresy z Kalkuty. Wiedzą komu ją dają ‒ chrześcijaninowi z dalekiego kraju, z Polski. Większość z nich wie też, że ta katolicka święta była Albanką ‒ choć urodziła się w macedońskiej stolicy, Skopje. Jej w większości islamska ojczyzna przygarnęła wyznawców Proroka z Bliskiego Wschodu. Inna sprawa, że pod silnym naciskiem Amerykanów. Waszyngton zapewnił bezpieczeństwo ludziom z Camp Ashraf i Camp Liberty, ale pragmatycznie, daleko od własnego terytorium.

Albania jest pod znakiem półksiężyca, ale w jej północnej części mieszka bardzo dużo katolików. Jestem tu tuż przed Bożym Narodzeniem i na corocznym świątecznym spotkaniu Polaków łamię się opłatkiem z licznymi polskimi księżmi-misjonarzami. Większość to Salwatorianie ‒ absolwenci ich seminarium na Dolnym Śląsku. Jest nawet kapłan-Albańczyk, który po siedmiu latach pobytu na polskiej ziemi mówi naszą mową ojczystą bez akcentu obcokrajowca. Potwierdza w ten sposób opinie, że to nacja szczególnie zdolna do nauki obcych języków. Jest też siostra zakonna z Warszawy, ale też dwie liczne (po 7-9 dzieci) rodzin z polskiego neokatechumenatu. Wszyscy, bez wyjątku, duchowni i świeccy, mówią mi, że modlą się za „Dobrą Zmianę” i że przeżywają to, co dzieje się w Kraju. Tak, na muzułmańskiej ziemi nagle znalazłem się na katolickim skrawku „Polski poza Polską”, jak kiedyś naszą emigrację określił Wielki Emigrant, polski papież.

Mrówki przeszły mi po plecach, gdy jeden z najważniejszych polityków w Tiranie mówi mi, że sławna w całej Europie, brutalna albańska mafia to „rzymscy katolicy” z północy kraju.

Szczegółowo wymienia kraje UE, gdzie siedzą w wiezieniach, często z dożywociem czy wieloletnimi wyrokami. Zapomina jakoś o skorumpowanych politykach własnej partii. Nie znam proporcji wyznaniowych w albańskich więzieniach czy wśród Albańczyków skazanych poza krajem. Ale gdy słyszę takie słowa na Bałkanach i gdy znam ich historię ostatniego ćwierćwiecza ‒ robi mi się gorąco. Zwłaszcza po starciach Macedończyków z albańską mniejszością, ostatnich rosyjskich prowokacjach w Czarnogórze czy prawdziwym kotle w Bośni-Hercegowinie. Gdy inny bardzo wpływowy w Tiranie polityk zwierza się z obaw przed wpływami Rosji w jego kraju, scenariusz zamawianych z zewnątrz waśni religijnych staje się niepokojąco realny...

*tekst ukazał się w miesięczniku „wSieci Historii” (styczeń 2017)