Unia urodziła mysz (genetycznie zmodyfikowaną)

Unia Europejska z czołem zroszonym potem, urodziła „Pakiet Zimowy”. Nie mylić z Pałacem Zimowym, od którego zdobycia w 1917 roku zaczęła się sowiecka rewolucja październikowa (która tak naprawdę była w... listopadzie – komuniści kręcili nawet, gdy chodzi o daty).
Unijna góra urodziła wielką mysz? Nawet jeśli UE uznać można za górę lodową (?) ‒ chyba nie w okresie „ocieplenia klimatycznego”, rzekłem podkręcając kaloryfery, bo zimno wszak jak cholera ‒ to trudno jednak ów dokument uznać za mysz. Chyba, że za mysz genetycznie modyfikowaną, bo ów papier liczy bitych 1000 stron plus 3000 stron załączników. Rzecz dotyczy polityki energetycznej. Jest to opracowanie na tyle sążniste, iż nie dziwię się Krzysztofowi Tchórzewskiemu, naszemu ministrowi energetyki, który w Parlamencie Europejskim powiedział, że jego urzędnicy, gdy po miesiącu lektury dobrnęli do końca, zdążyli zapomnieć, co było na początku...
W ostatnich dosłownie dniach w tejże Brukseli w gmachu europarlamentu przy Rue Wiertz odbyło się spotkanie polskich europosłów (z liczby 51 było 28, co jest naprawdę rewelacyjnym wynikiem) z delegacją polskiego rządu w składzie: Morawiecki, Tchórzewski, Kwieciński, Tobiszowski. Spotkanie było „ponad podziałami”. I rzeczywiście takie było – pewnie dlatego, że odbywało się bez kamer dziennikarskich co umożliwiło merytoryczną dyskusję, a nie polityczne mordobicie. Brak mikrofonów telewizyjnych spowodował, że opozycja stawiała konkretne pytania, a nie wdziewała togi prokuratorów oskarżających rząd czy też sędziów ów rząd RP skazujących. Pojedynek na szpady (to metafora!) między Korwin-Mikkem a Morawieckim, czy też między tym pierwszym a Tchórzewskim był błyskotliwymi antraktami poważnej rozmowy.
A w europarlamencie zmiany, zmiany, zmiany... Na Twitterze Jacek Saryusz-Wolski z PO pisze, że jego partia utraciła kluczowe stanowiska w obszarze bezpieczeństwa i rynku pracy. Jerzy Buzek nic nie pisze, ale utracił prestiżową funkcję, która można by określić capo di tutti capi: oznacza ona szefa struktury obejmującej wszystkich przewodniczących komisji i podkomisji Parlamentu Europejskiego. Chadecja przehandlowała go niczym na targu z liberałami. Jego stanowisko zajmie właśnie szef frakcji liberałów, były premier Belgii, znany z chamskich ataków an Polskę, Guy Vershofstadt. Wielu mówi, że z wyglądu przypomina konia, przy całym szacunku do koni. Nie wiem czy to jest dobra wiadomość dla ekswicepremiera Giertycha, ale to nie moje konie, nie moje małpy i nie mój cyrk.
Na ostatnim posiedzeniu, drugim w tym roku, a pierwszym w Brukseli, europarlament zniósł wizy dla Gruzinów, ale nie dla Ukraińców. Wiadomo: UE, a więc też i europarlament są pragmatyczni: w Gruzji mieszka ze 13 razy mniej ludzi niż na Ukrainie, a z państwami aspirującymi do członkostwa w UE jest jak z dziećmi: jak mówiła moja mama „małe dzieci ‒ małe kłopoty, duże dzieci ‒ duże kłopoty”. Toczka w toczkę, jest tak samo z krajami, które chcą zameldować się w Unii. Gdy w roku 1997 (mój Boże, to już dwie dekady wstecz), późną jesienią, jako minister – przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej czyli po prostu minister do spraw europejskich ‒ w czasie prezydencji Wielkiej Brytanii w Unii odwiedziłem mojego brytyjskiego odpowiednika, to tenże Douglas (Doug) Henderson powiedział mi coś, co zapamiętam na zawsze. Gdy zapytany przeze mnie, co jego zdaniem jako członka gabinetu Jej Królewskiej Mości, jest największym problemem Polski w negocjacjach akcesyjnych – odpowiedział krótko, tak lapidarnie jak tylko można: size (rozmiar). Cóż, rzeczywiście łatwej przyjąć maleńką Estonię niż wielką Polskę. Łatwiej na eurosalony zaprosić relatywnie małą Macedonię czy Albanię niż olbrzymią biedną i z wielkim rolnictwem oczekującym dotacji z UE, Ukrainę. Przez te dwadzieścia lat nic się nie zmieniło. Poza tym, że jestem starszy i mam siwe włosy. Ale przekonanie, że trzeba twardo walczyć o polskie interesy zostało.
*tekst ukazał się w „Gazecie Polskiej” (08.02.2017)