Pseudoraport - próba podsumowania

Dokument, który w styczniu przedstawił Polakom i opinii międzynarodowej MAK, można uznać z dwóch względów za przełomowy w badaniu i śledztwie dotyczącym przyczyn smoleńskiej katastrofy. Po pierwsze: stanowi on oficjalne (i ponoć niepodlegające dyskusji) stanowisko rosyjskiej, kontrolowanej przez Kreml i specsłużby, instytucji zajmującej się rzekomo analizowaniem tzw. zdarzeń lotniczych oraz wystawianiem przeróżnych certyfikatów związanych z lotnictwem. W tym więc względzie możemy sądzić, że MAK dokładnie w taki sposób podchodzi do kwestii tego, co się wydarzyło w Smoleńsku 10.IV.2010 r., jak to zostało w „raporcie” przedstawione. Po drugie: ów dokument nie tylko nie spełnia wymogów nakładanych przez zachodnie (tj. związane z krajami cywilizowanymi) instytucje zajmujące się badaniem katastrof, nie tylko zawiera przeróżne zdumiewające spekulacje (np. dotyczące stanu psychicznego załogi), nie tylko pomija mnóstwo istotnych dla przebiegu zdarzenia i jego kontekstu, szczegółów, lecz przede wszystkim zawiera wiele kłamstw, zafałszowań i spreparowanych danych lub dowodów. W tym zaś względzie może on stanowić poważny wyjściowy materiał do pracy komisji międzynarodowej, która jak najszybciej powinna zostać powołana do ponownego zbadania smoleńskiej katastrofy.

Jak wiemy, „raport” ten został ogłoszony i opublikowany bez uwzględnienia uwag ze strony polskiej zebranych w osobnym dokumencie. Ruscy ogłosili też stanowczo po doprawdy nieśmiałych (w obliczu tak wielkiego skandalu, bo przecież Polska została na konferencji MAK całkowicie upokorzona) próbach protestu ze strony przedstawicieli „rządu” D. Tuska, że nie ma potrzeby na tworzenie wspólnego dokumentu. Odrzucili w ten sposób konkluzję zawartą w „polskich uwagach”, że należałoby ponownie zająć się sformułowaniem przyczyn katastrofy. Oczywiście stronie polskiej chodziło głównie o wzięcie pod uwagę niekompetencji i błędów popełnionych przez pracowników „wieży kontroli lotów” oraz konsultowania się przez tychże kontrolerów (w trakcie przylotu polskiego tupolewa) z jakimiś nadrzędnymi, tajemniczymi organami w Moskwie, nie zaś o kwestię celowych działań zmierzających do uśmiercenia delegacji ze śp. Prezydentem L. Kaczyńskim na czele. Tej ostatniej bowiem kwestii, mimo coraz poważniejszych dowodów świadczących o dokonanym przez ruskie specsłużby zamachu, gabinet ciemniaków w ogóle nie przyjmuje do wiadomości. Nawiasem mówiąc, na konferencji MAK-u padło też kuriozalne wprost stwierdzenie A. Morozowa (tego samego, który, jak pamiętamy, postawił na baczność E. Klicha swym telefonem po katastrofie), że nawet, gdyby Tu 154M z polską delegacją nie uderzył w brzozę, to uległby całkowitemu zniszczeniu w wyniku zderzenia z ziemią. Kuriozalność tej wypowiedzi polega na tym, że przez wiele miesięcy „motyw z brzozą” należał do „kanonu” eksperckich i propagandowych wyjaśnień tego, co się stało 10 kwietnia w Smoleńsku i jest wprost zawarty w finalnym „raporcie” MAK-u.

Sam ten „raport” sporządzony jest z pogwałceniem reguł konstruowania takich dokumentów. Nie wchodząc w szczegóły, podkreślę tylko to, co szczególnie rzuca się w oczy i czym bezwzględnie powinny się zająć polskie instytucje zajmujące się badaniem przyczyn katastrofy (jak np. zespół A. Macierewicza). Otóż przede wszystkim nie ma w nim zdjęć z 10 kwietnia dokonanych „z lotu ptaka”, a pokazujących cały, pełny obraz tego, co się wydarzyło. Co więcej, fotografie szczątków tupolewa zamieszczone w „raporcie” pochodzą w swej większości z 12 kwietnia. Dotyczy to także zdjęcia satelitarnego, które zostało wykorzystane do oznaczenia rozkładu tychże szczątków, a które to zdjęcie, jak wykazali blogerzy (tu szczególnie ukłon w stronę seaclusion), zawiera (ponumerowane na schemacie MAK-u) fragmenty samolotu, których... nie ma na satelitarnym zdjęciu z 11 kwietnia. Świadczy to dobitnie o aranżowaniu przez Ruskich miejsca zdarzenia na „powypadkowe”. Trudno bowiem sobie wyobrazić, by pojawiające się w nowych miejscach, nowe części wraku spadały 12 kwietnia z nieba lub wyłaniały się spod ziemi.

Po drugie, brak pełnego, dokładnego stenogramu rozmów z kabiny załogi. Jak wiemy, Ruscy mieli spore problemy z odtworzeniem zawartości czarnych skrzynek (wiele wypowiedzi uznali za niezrozumiałe, niektórych zaś głosów nie zidentyfikowali). Ale gdyby tego było mało, to nie czekając na analizy fonoskopijne prowadzone w Polsce (w trakcie których udało się zrekonstruować więcej wypowiedzi załogi zwłaszcza z końcowej fazy lotu (http://www.niezalezna.pl/artyk...)), zamieścili wyrwane fragmenty rozmów nadając im „psychologiczną” interpretację, stosowną, rzecz jasna, do tezy znanej nam od pierwszych godzin po katastrofie, a obwiniającej za nią samych pilotów (ewentualnie „naciskających na nich” przełożonych). MAK posunął się tak daleko, że – co jest sytuacją bezprecedensową w dziejach wyjaśniania zdarzeń lotniczych – zaprezentował publicznie zmontowane fragmenty zawartości skrzynki z okrzykami przerażonych zbliżającą się śmiercią, polskich pilotów.

Po trzecie, nie ma dokładnego zdjęcia lotniska i jego wyposażenia (w dniu katastrofy); nawet zdjęcie „zrekonstruowanego” wraku jest bez kokpitu (ulokowanego przez Ruskich w jakimś innym miejscu). Wszyscy doskonale pamiętamy szokujące fotografie pokazujące funkcjonariuszy wkręcających 10 kwietnia żarówki do prymitywnych, pamiętających zapewne jeszcze czasy Breżniewa, pomarańczowych reflektorów. O ile obraz tejże przedpotopowej i niesprawnej sygnalizacji świetlnej jest przedstawiony w polskim dokumencie z uwagami do „raportu” MAK-u, o tyle w tymże „raporcie” nie znajdziemy żadnego takiego obrazu. Tymczasem kwestia tego, czy w tak ograniczonych i trudnych warunkach pogodowych, jak się nam do znudzenia powtarza, jakie panowały w czasie przylotu polskiej delegacji, prawidłowo działała sygnalizacja umożliwiająca załodze bezpieczne podejście do lądowania, wydaje się jedną z kluczowych do sporządzania podsumowania prac badawczo-śledczych dotyczących tak wielkiej katastrofy. Ruscy zaś, zamiast przedstawić Polsce i światu stan technologicznego zacofania infrastruktury smoleńskiego lotniska Siewiernyj, w swym raporcie zamieszczają wyłącznie wieczorne zdjęcia działającej sygnalizacji świetlnej, która, jak sami w „raporcie” przyznają, została naprawiona parę dni po katastrofie.

 Czwartą istotną kwestią jest ta związana z działaniami ekip ratowniczych (sygnalizowana także w dokumencie z polskimi uwagami). Możemy, czytając „raport”, dowiedzieć się (na ile te podane czasy są wiarygodne, to osobna sprawa) m.in., że pierwszy wóz strażacki przybył o godz. 10.55 lokalnego czasu, zaś pierwsza karetka pogotowia o 10.58. Wiedząc zaś (i to w przybliżeniu, tj. przy założeniu, że i tu Rosjanie nie dokonali przekłamania czy manipulacji), że do katastrofy doszło w okolicach godz. 10.40-10.41, uzyskujemy czas 15-18 minut, zanim zjawiły się ekipy mające obowiązek udzielać pomocy poszkodowanym w katastrofie. Nie muszę chyba dodawać, że w przypadku zwykłego drogowego wypadku o ludzkim życiu niejednokrotnie decydują minuty, jeśli nie sekundy – tu zaś, w obliczu rozbicia się samolotu z tyloma pasażerami, służby ratownicze NIE pojawiają się zaraz po fatalnym zdarzeniu, a przecież powinny one być w stanie pogotowia (na wszelki wypadek, czyli gdyby doszło np. do awaryjnego lądowania) już w czasie zniżania się tupolewa. Na tym jednak nie koniec, jak czytamy bowiem w „raporcie”, dopiero o 11.40 ustalony zostaje „fakt braku żywych poszkodowanych”, a jak wiemy, fakt ten podawany był oficjalnie przedstawicielom strony polskiej już w pierwszych kilkunastu minutach po katastrofie. Wyglądałoby więc na to, że ruskie władze wiedziały, iż wszyscy zginęli, zanim stwierdziły to służby medyczne. Ciekawe, prawda? Nawiasem mówiąc, nie ma informacji o tym, kiedy i gdzie znaleziono zwłoki polskiego Prezydenta, tak jakby katastrofa dotyczyła zwykłych, cywilnych pasażerów.

Ostatnią, szczególnie bulwersującą (choć jest ich dużo więcej, jak choćby haniebne, iście sowieckie insynuacje, o pijanym śp. gen. A. Błasiku, podchwycone zresztą natychmiast przez różne prokremlowskie media) jest sprawa „psychologicznego” przesłania „raportu”. O ile bowiem, jak wspominałem wyżej, pomija on wiele poważnych zagadnień, które powinny być w nim precyzyjnie wyjaśnione i udokumentowane, o tyle z zaskakującą (ja na tego typu dokumenty) emfazą, opowiada o „walce wewnętrznej” („starcie motywów” (?)), która miała się rzekomo toczyć w psychice śp. kpt. A. Protasiuka. Ten ostatni, twierdzą Ruscy, miał bezskutecznie borykać się z decyzją, czy lądować w niebezpiecznych warunkach „pod presją przełożonych”, czy jednak „odchodzić na drugi krąg”, czyli przerwać manewry i skierować samolot na zapasowe lotnisko. Jak niedawno w Radiu Maryja słusznie przypomniała M. Wassermann (http://www.radiomaryja.pl/audy...) – piloci 36 Specjalnego Pułku tym się właśnie zajmują, tj. przewożeniem VIP-ów, są więc przeszkoleni i przyzwyczajeni do tego, że na pokładzie mają premierów, prezydentów czy wysokich rangą wojskowych. Ruscy zatem nawet w tej dziedzinie, tj. opisu „psychologicznej sytuacji” załogi bezczelnie kłamią, chcąc z jednej strony zszargać pamięć tych, którzy zginęli 10 kwietnia, a z drugiej skompromitować Polskę i obarczyć ją winą za to, co jest winą Rosji.

 Najtragiczniejsze w tym wszystkim jest to, że honoru poległych i honoru naszego kraju zupełnie nie bronią władze Polski, a wtórują im oddani „moskiewskiej prawdzie” ludzie mainstreamowych mediów.

(tekst w nieco zmienionej formie dla kaliskiego pisma „Opiekun”)