Kanon wiedzy o Polsce

Nawiązując do mojej publikacji o „demonach przeszłości” chciałbym zaproponować do rozważenia jak ma się przedstawiać podstawowy kanon wiedzy o Polsce obowiązujący każdego Polaka. Coś na kształt katechizmu Bełzy dla małych i dużych w wersji uwspółcześnionej.
Powód, dla którego zgłaszam tę propozycję jest dość prosty, pokolenia Polaków wychowane w PRL nie miały, poza nielicznymi wyjątkami, dostępu do prawdziwej historii Polski, ani do wiarygodnej koncepcji Polski współczesnej.
 Większość Polaków wyniosła z tych czasów instynktowną tęsknotę do wolnej Polski, ale bez świadomości jak ta Polska ma wyglądać, pewnym, cząstkowym obrazem tego stanu były owe „postulaty” „Solidarności”, które w zasadzie reprezentowały takie pomieszanie materii, że tak naprawdę do dziś nie bardzo wiadomo, o co autorom chodziło. Nic też dziwnego, że w tych warunkach nie trudno było bandzie oszustów przedstawić twór stanowiący kontynuację PRL, jako niepodległe państwo polskie wykorzystując zewnętrzne pozory.
Mając ten stan na względzie warto chyba przypomnieć kanon podstawowych prawd o Polsce i nas samych.
Przede wszystkim mamy pełne prawo do posiadania swego niezawisłego państwa realizującego wolę narodu, takiego państwa ciągle jeszcze nie posiadamy i dlatego wszystkimi siłami musimy o nie walczyć.
Mamy prawo do pełnego dorobku naszej kultury duchowej i materialnej, a obowiązkiem naszym jest jej pomnażanie we wszystkich przejawach.
Szczególną wartością naszej kultury jest jej chrześcijański charakter, według słów Prymasa Wyszyńskiego jesteśmy narodem ochrzczonym, co stwarza możliwość otwarcia jedynej drogi do rozwiązywania problemów i zagrożeń współczesności.
 
Nasza historia dostarcza wielu dowodów na potwierdzenie tej oceny. Począwszy od chrztu Polski i Zjazdu Gnieźnieńskiego działania w tym duchu przeważały nad tendencjami do bezwzględnej przemocy, z jaką mieliśmy szczególnie do czynienia w zetknięciu z postawą germańską, a później również z azjatycko rosyjską.
Unia polsko litewska powiększyła obszar wspólnego państwa i przyniosła w rezultacie rozszerzenie polskiej kultury na zasadzie jej wysokiego poziomu i atrakcyjności, a objawy nietolerancji, które pojawiły się w wyniku unii brzeskiej były rezultatem błędnej polityki watykańskiej, która przyniosła niepowetowane straty dla Polski, ale też i dla kościoła rzymsko katolickiego.
Byliśmy jedynym krajem w Europie, w którym król „ nie był królem naszych sumień” w dobie powszechnej reguły „cuius regio eius religio” i w którym nie toczono morderczych wojen religijnych.
Po unii poświęciliśmy ogromne wysiłki na obronę tych ziem przed Tatarami, Turkami, Szwedami i Moskwą, chociaż wbrew legendom nie przynosiły one profitu państwu polskiemu, a jedynie powstającym dzięki naszej ochronie miejscowym fortunom.
Stworzyło to w rezultacie klasę wielkiej magnaterii rozsadzającej polskie państwo.
Potrafiliśmy zorganizować znakomite wojsko odnoszące świetne zwycięstwa, okazywaliśmy jednak zawsze niechęć do czerpania z nich korzyści objawiając wspaniałomyślność dla pokonanych, przeważnie wbrew interesom naszego państwa.
Zawieranie traktatów z Polską było zawsze dobrym interesem dla kontrahentów gdyż Polska wywiązywała się ze swych zobowiązań, natomiast nie egzekwowała należności.
W odróżnieniu od tego, co działo się w całej Europie występki przeciwko państwu były w Polsce traktowane przeważnie łagodnie, akcje odwetowe za grabieże, niszczenia i rzezie dokonywane przez zbuntowanych kozaków i podburzonych chłopów ukraińskich były niewspółmiernie mniejsze od rozmiarów tych zbrodni.
A powodem tych buntów nie był, jak to dzisiaj dość powszechnie się głosi ucisk narodowy, religijny czy klasowy, ale żądania zwiększenia rejestru kozaków i poszerzenia przywilejów, co pociągało za sobą znaczne koszty ponoszone przez skarb państwa. Kozacy zresztą mogli się przekonać na własnej skórze, jakie były różnice w traktowaniu ich po sprzedaniu przez Chmielnickiego kozaczyzny Moskwie, która nie zawierała żadnych układów, ale przy pierwszej okazji wymordowała i rozpędziła resztki Siczy.
Polska nie prowadziła wojen zaborczych, nawet nie skorzystała z łatwych możliwości aneksji jak w przypadku Prus Książęcych czy Multanów zadawalając się przymierzem lub symbolicznym hołdem. Nawet zdobycie Kijowa przez Chrobrego czy Moskwy przez Żółkiewskiego nie miało na celu podporządkowania ich polskiemu władaniu, ale jedynie do stworzenia warunków dla przyjaznego sąsiedztwa.
Kazimierz Wielki uzyskał Ruś Halicką, jako prawowity spadkobierca, a walki, które musiał toczyć były prowadzone z pretendentami do spadku, a nie z narodem.
Na tym tle stwierdzenia polskiej autorki książki „niby historycznej” jak by to określił Konstanty Ildefons Gałczyński, że Kazimierz Wielki toczył „zaborcze” wojny z Ukraińcami o Lwów, stanowią nie tylko fałsz, ale pożywkę dla banderowszczyzny.
Trzeba, bowiem wiedzieć, że w tym czasie żadnych „Ukraińców” nie było, pojęcie to zostało wprowadzone znacznie później dla oznaczenia ludności zamieszkałej na „okraju” Rzeczpospolitej Obojga Narodów, a nie narodowości. Podobnie zresztą nazwa „Litwini” nie odnosiła się do narodowości, ale do mieszkańców Wk. Ks. Litewskiego w odróżnieniu od „Żmudzinów” posługujących się językiem współcześnie zwanym litewskim
Za Piastów zaś państwa były własnością panującej dynastii, która mogła z nim robić dowolne rzeczy, jak choćby podzielić między dzieci, co zrobił Krzywousty, lub oddać w spadku swoim krewniakom, a nawet i nie krewniakom.
 
Stosunek do cudzoziemców był w Polsce nadzwyczaj przyjazny, przyjmowaliśmy uciekinierów z całej Europy, szczególnie w czasie prześladowań religijnych, Przyjęliśmy też wygnanych z Hiszpanii i Niemiec Żydów darowując im przywileje gdzie indziej niespotykane.
Wspomniana autorka opisała „izolację” Żydów w Polsce, co może być odczytane, jako zarzut wobec naszego narodu, a co było w istocie przywilejem respektującym bezprecedensowo obyczajowość żydowską.
Problem asymilacji polskich Żydów nie polegał na włączeniu ich do polskiego społeczeństwa, ale na uznaniu przez wiernych swojej religii i obyczajowości Żydów wzajemnej życzliwości i współodpowiedzialności za losy państwa.
Z takimi „polskimi Żydami” zetknąłem się przed wojną zarówno na gruncie towarzyskim, jak i w gimnazjum i nie chodziło bynajmniej o tych, którzy przeobrażali się w „Polaków mojżeszowego wyznania”, jakimi odnotowywano ich w oficjalnych statystykach, gdyż ci przeważnie nie byli żadnego wyznania.
Bardzo trudny problem powstał w rezultacie przymusowych wysiedleń Żydów z Rosji /czerta posielenija/ na tereny zagarnięte Polsce. Ogromna masa biedoty żydowskiej, ciemna i nieufna, prześladowana zarówno przez Moskali jak i przez własnych pobratymców stanowiła pożywkę dla elementów wywrotowych.
Skalę tego problemu obrazuje fakt, że w Warszawie w chwili rozbiorów było około 6 tys. Żydów, a po rozbiorach aż 400 tys. 
W mojej pamięci mogę odnotować, że różnica między „polskimi” Żydami, a „Litwakami” była bardzo duża, W Beresteczku na Wołyniu było zaledwie kilka rodzin Żydów polskich, wszyscy oni byli odpowiednio usytuowani materialnie i społecznie, wyróżniali się biegłą znajomością polskiego języka. Znacznie niżej od nich pod tym względem znajdowali się „Litwacy”, którzy przede wszystkim bardzo słabo, lub w ogóle nie mówili po polsku i byli jakby w podwójnej izolacji.
Ogromny napływ Żydów do polskich miast musiał spowodować konflikty, ale pogromy Żydów nie były organizowane przez ludność polską, lecz przenoszone z Rosji przez stacjonujące w nich rosyjskie wojska. Tak było z pogromem Żydów w Białymstoku w 1906 roku.
Po odzyskaniu niepodległości usiłowania władz polskich były zbieżne z żydowskimi aspiracjami posiadania swego kraju osiedlenia. Żydowskie oddziały pionierskie były organizowane i szkolone przy pomocy polskiej administracji, a szczególnie instruktorów wojskowych. Mimo bardzo intensywnej propagandy antysemickiej prowadzonej przez skrajnie nacjonalistyczne polskie ugrupowania z ONR na czele nie było w Polsce ani jednego rządu, który sprzyjałby takiej postawie.
Zresztą wśród sanacyjnych dygnitarzy sprawujących władzę w Polsce od 1926 roku wielu było żonatych z Żydówkami z premierem Sławoj – Składkowskim na czele, a także nie brakowało Żydów na wysokich stanowiskach z generalskimi włącznie.
Objawy antysemityzmu nie były ani liczne ani dotkliwe, chociaż niektóre miały żenująco humorystyczny wyraz jak osławiony uniwersytecki „numerus clausus” gdzie na znak protestu razem z Żydami siadali Polacy, a nawet zakonnice.
Problem miał swoje źródło w fakcie, że ze względu na przeciętnie wyższy status materialny Żydów aniżeli Polaków ich napływ na wyższe uczelnie był nieproporcjonalnie wysoki. Szczególnie dotyczyło to wydziałów prawa i medycyny. Na studiach politechnicznych ten problem w ogóle nie istniał.
Na tym tle chciałbym zwrócić uwagę na dość powszechnie głoszoną opinię, że Polska wprawdzie przyjęła prześladowanych Żydów, ale skazała ich na mieszkanie w suterynach. Należy podkreślić, że poziom bytu materialnego ludności żydowskiej był znacznie wyższy aniżeli polskiej, został on wprawdzie przeciętnie obniżony przez napływ biednych i ograbionych przez Moskali Żydów rosyjskich, ale mimo to ludzi zamożnych wśród Żydów było znacznie więcej aniżeli wśród Polaków.
Wynikało to w znacznej mierze z przejęcia niejako monopolu niektórych zawodów.
Wspomniana pani historyczka podaje, że Kazimierz Wielki sprowadził Żydów dla handlu zbożem, otóż dla handlu zbożem Polska nie potrzebowała Żydów, wprawdzie szlachcie nie wolno było zajmować się handlem, ale sprzedawać zboże gdańskim kupcom było wolno i wielu z nich pojawiało się w Gdańsku i dla sprzedaży i dla zakupów.
Powodem najistotniejszym, dla których zjawili się Żydzi w Polsce były pieniądze, król Kazimierz dla wielkich inwestycji potrzebował kredytów, a tych mogli mu udzielić żydowscy bankierzy, bo chrześcijanom nie wypadało zajmować się tym procederem.
  
 
Dlaczego o tym wszystkim piszę?
Powód jest oczywisty: - Polska znajduje się pod szczególnym ostrzałem najrozmaitszych zarzutów i posądzeń zmyślonych i kłamliwych w oczywistym celu wyłudzenia, czego się tylko da. Prowadzona jest systematyczna dywersja zmierzająca do redukowania politycznej i gospodarczej pozycji Polski, aby tym łatwiej można było nią dowolnie dysponować.
Do tego celu służy też stała akcja osłabiania morale Polaków i wywoływania uczuć winy za niepopełnione, ale wmówione nam grzechy. Niestety w tej akcji biorą udział najmici w Polsce, lub pożyteczni naszym wrogom idioci, gotowi przypisywać nam wszystko, co najgorsze.
Mając na względzie niski poziom świadomości narodowej odziedziczony po PRL i utrzymywany w „III Rzeczpospolitej” niezbędna jest skoncentrowana kontrakcja nie tylko dla dania właściwej odpowiedzi wszelkim oszczerstwom zewnętrznym, ale przede wszystkim rozbudzenia u naszych współrodaków poczucia godności narodowej i zdolności do działania na rzecz odbudowy pozycji Polski we współczesnym świecie.
Na rzecz moralnej odnowy narodu powinny skoncentrować swoje wysiłki prawdziwe elity intelektualne i moralne w Polsce angażując się w każdej dostępnej formie w to dzieło.