POLECAM: Tekst ukraińskiego publicysty o partii Tiahnyboka

    Ze trzy tygodnie temu ukazał się na portalu zaxid.net tekst Wasyla Rasewycza, ukraińskiego publicysty i historyka ze Lwowa pod tytułem „Czy Swoboda jest rzeczywiście banderowska?”. Pozwoliłem sobie przetłumaczyć go na język polski i wstawić poniżej. Artykuł wart jest przeczytania przez każdego interesującego się sprawami ukraińskimi. Zdaję sobie sprawę, że wiele ze spostrzeżeń Rasewycza wydać mogą się niezbyt odkrywcze (szczególnie osobom siedzącym w temacie, a także posiadającym minimum orientacji socjologicznej czy politologicznej), niemniej jednak znalazło się tu również parę interesujących wątków, które polskiemu czytelnikowi rzucić mogą światło na kilka spraw, niekoniecznie u nas w pełni uświadamianych. Mniej zorientowanym zwracam przede wszystkim uwagę na prosty fakt obecności w kręgach zachodnioukraińskich krytycznej publicystyki na temat zjawisk związanych z ideologią nacjonalizmu ukraińskiego czy odwołująca się do niej retoryką prezentowaną choćby przez partię „Swoboda”.
Chatar Leon

Wasyl Rasewycz: Czy „Swoboda” jest rzeczywiście banderowska?
http://zaxid.net/home/showSingleNews.do?chi_ye_svoboda_naspravdi_banderivskoyu&objectId=1300791

Wiem, wiem ... Nie na czasie! Nie można rozbijać narodowej jedności w złożonych i przełomowych momentach historii. Znam też odwieczne przysłowie „Gdzie dwóch Ukraińców, tam trzej hetmani. Ponadto, nieraz wzruszałem się pieśnią "Boże jedyny”, zwłaszcza słowami: "Boże, daj nam jedność." Co jednak robić, kiedy jedność jest sztuczna, a wszystkie działania, ukierunkowane wyłącznie na realizację wąskich partyjnych interesów, wiodą tak na prawdę w stronę podziału społeczeństwa? Wiele już pisano o przyniesieniu przez „Swobodę” na kijowski Majdan haseł kompletnie nieadekwatnych do naszych czasów, o  niejednoznacznej działalności jej aktywistów, o jawnych prowokacjach „Prawego sektoru”, powiązanego z ideologią i taktyką owej partii parlamentarnej. Zamiast zanurzania się w głębiny ideologii ukraińskiego integralnego nacjonalizmu, czy też poszukiwania, ku której z niegdysiejszych żywotnych w Europie totalitarnych doktryn skłonili się najbardziej członkowie OUN Stepana Bandery, proponuję zastanowić się nad prostą rzeczą: czy obecne Wszechukraińskie Zjednoczenie „Swoboda” ma tak naprawdę prawo grać banderowską kartą? A jeżeli tak, to jakie skutki przynosi to dziś ukraińskiemu społeczeństwu? I najważniejsze: dla kogo korzystne jest budzenie duchów totalitarnej przeszłości?
W ciągu ostatnich dwóch miesięcy wszyscy zapewne zauważyli, jak wyraźnie przywódca „Swobody” Oleh Tiahnybok zmienił retorykę swych wystąpień na Euromajdanie. Nie słyszymy już haseł na temat nienawistnych „Moskali i Żydów”, próżno szukać w tej retoryce równie wrogich „Lachów”. Zdawać by się mogło, że partia zweryfikowała swoje stanowisko i uświadomiła sobie, że obywatelami Ukrainy są także i Rosjanie i Polacy i Żydzi. A więc niezbyt właściwe jest wywoływanie duchów historycznych animozji, skoro przed krajem pojawiły się bardziej złożone wyzwania aniżeli ustanowienie jedynie słusznej prawdy historycznej. Ale im bardziej Oleh Tiahnybok stara się nie wyróżniać na tle zawsze umiarkowanych Arsenija Jaceniuka i Witalija Kliczki, tym aktywniej jego partyjni koledzy naznaczają wydarzenia w Kijowie swoją symboliką.
Nie trzeba być profesjonalnym politologiem, aby zrozumieć, że tysiące ludzi wyszły na Majdan nie z powodu partyjnych haseł i nie dlatego, aby jeszcze raz wybrać liberałów czy nacjonalistów do nieefektywnego parlamentu.
Ludzie zebrali się, aby zadeklarować swoją obywatelską postawę: nie mają zamiaru godzić się z tym, że ktoś chce pozbawić ich dzieci europejskich perspektyw. I tu zaczyna się całe zamieszanie. Patrząc na setki tysięcy demonstrantów, liderzy partii zaczynają tracić realny osąd rzeczywistości. Myślą, że ludzie powstali dla nich, a przynajmniej w celu realizacji ichnich politycznych programów. A kiedy ludzie sygnalizują o swojej apartyjności, przywódcy opozycji naprędce szukają narzędzi, którymi dałoby się tych aktywnych obywateli zagnać do swych partyjnych stajni.
Najwięcej problemów wynikło z tej sytuacji dla Wszechukraińskiego Związku „Swoboda”. Wiadomo, że aktualne protesty zaczęły się w Kijowie po odmowie przez ukraińskie władze podpisania umowy stowarzyszeniowej z UE. Setki tysięcy ludzi zebrało się na Majdanie Niepodległości, aby wyrazić swój sprzeciw wobec niepoważnych działań prezydenta Janukowycza i zażądało kontynuacji polityki zmierzającej w stronę integracji europejskiej. Na Euromajdan przyszła i „Swoboda” ale z zupełnie innym celem.
Swobodowcy zawsze wyraźnie i jednoznacznie głosili, że absolutnie nie podzielają wartości zjednoczonej Europy, uznając je za „liberalistyczne”, „tolerantystyczne” i po prostu szkodliwe.  Powstaje pytanie: co robi „Swoboda” na Euromajdanie w Kijowie?
 

Swobodowcy vs banderowcy

Fenomen „Swobody” leży w tym, że partia polityczna, nie posiadająca ani żadnego zaplecza, ani programu rozwoju państwa, tylko i wyłącznie dzięki eksploatacji tematyki historyczno-patriotycznej była w stanie dojść do władzy w trzech galicyjskich regionach, a nawet wprowadzić stosunkowo liczną reprezentację do parlamentu.
Ogłosiwszy się jedynym spadkobiercą OUN Stepana Bandery, łatwo skorzystała ze swoistej nacjonalistycznej koniunktury jaka pojawiła się po upadku partii i ruchów o demokratycznym charakterze.
Spośród całej masy organizacji o nacjonalistycznym obliczu, akurat retoryka „Swobody” okazała się najbardziej skuteczna. Trudno nie zauważyć, że wyborcy z zachodniej Ukrainy nader łatwo dali się złowić na tę niby banderowską imitację, oczekując zapewne od swoich przedstawicieli takiego samego radykalizmu, jakim posługiwała się rewolucyjna  OUN Stepana Bandery.
W tym miejscu pragnę wyraźnie podkreślić, że nigdy nie byłem fanem OUN ani też Stepana Bandery w szczególności. Uznawałem i uznaję za całkowicie niedopuszczalne rewolucyjny terror oraz woluntarystyczny system władzy.
Ci młodzi ludzie uznawali międzywojenną Polskę za okupanta, dlatego też szkolili bojowników, organizowali zamachy i zabójstwa polskich działaczy państwowych i polityków, zabijali Ukraińców, będących zwolennikami normalizacji stosunków z rządem polskim. Młodzi rewolucyjni nacjonaliści dokonywali ataków na instytucje państwowe oraz podpaleń nieruchomości.
Takimi to metodami doprowadzić chcieli do  ogólnoukraińskiej rewolucji narodowej, bo tylko w niej widzieli środek prowadzący do niezależności państwowej Ukrainy. Tego rodzaju taktykę trudno nazwać odpowiednią nawet dla owego czasu, ale „Swoboda” nie przestaje obnosić się z hasłami „rewolucji narodowej” nawet i dzisiaj.
W konsekwencji rewolucyjny terror OUN naraził Ukraińców na masowe represje państwa polskiego, „pacyfikację”, prześladowania i ograniczenie praw politycznych. Doznanych wówczas przez Ukraińców krzywd, spowodowanych działaniami terrorystycznymi OUN nie można w żaden sposób usprawiedliwić, tak samo zresztą, jak nie można znaleźć usprawiedliwienia dla represyjnej i asymilacyjnej polityki międzywojennej Polski.
W sumie, ounowcy związali ręce całej legalnej demokratycznej polityce ukraińskiej, dając podstawy, choćby nawet i formalne, do zastosowania przemocy i ograniczenia praw i wolności przez polskie władze.
Absurdalne zajęcie Kijowskiej Miejskiej Administracji Państwowej, pseudoszturm na  Administrację Prezydenta, konfrontacja z nienacjonalistycznymi siłami politycznymi na Euromajdanie, a zwłaszcza zorganizowanie marszu z pochodniami w rocznicę urodzin Wodza (Stepana Bandery – przyp. tłum.) wykorzystywanie czerwono-czarnych flag i nazistowskich haseł z lat 30-40 zeszłego wieku – wszystko to świadczy o prowokacyjnym charakterze „Swobody”. W tym sensie swobodowcy i banderowcy mają wiele wspólnego.
Jednakże przy tej zbieżności jest jedna znacząca różnica. Młodzi banderowcy wiedzieli, że za ich czyny czeka na nich śmierć lub dożywocie. I w działaniach Bandery i czynach Biłasa oraz Danyłyszyna (sprawcy zamachu na Tadeusza Hołówkę w 1931 r. – przyp. tłum.) obecny był rewolucyjny romantyzm. Oczywiście każdy rewolucyjny terror, zasługuje na potępienie, niemniej jednak faktem pozostaje, że taką była owa epoka...
Po zabójstwie ministra spraw wewnętrznych Polski, Pierackiego, Bandera przekształcił warszawski proces sądowy przeciw OUN w trybunę polityczną. Po zabójstwie sekretarza radzieckiego konsulatu we Lwowie Aleksieja Malinowa młody ounowiec Mykoła Łemyk dobrowolnie oddał się w ręce polskich władz, aby mieć możliwość podczas sądowego procesu zwrócenia uwagi na problem Wielkiego Głodu na Ukrainie radzieckiej. Wykonując postanowienia trybunału OUN, Hryhoryj Maciejko był gotów wysadzić się w powietrze razem z Bronisławem Pierackim, ale na skutek okoliczności zranił śmiertelnie jedynie tamtego. Banderę skazano na śmierć, potem zmieniając karę na dożywocie. Ten rewolucyjny romantyzm można chyba zrozumieć, ekstrapolując go na warunki lat 30-40, ale przecież w żadnym razie nie da się powoływać nań w XXI wieku, a tym bardziej próbować realizować w praktyce.
 

Ręka nie zadrży

Jak ma się do tego „Swoboda”?  Ano, nijak! Wykorzystując rewolucyjno-nacjonalistyczną retorykę OUN z XX wieku ”Swoboda” zajęła ciepłe miejsca w lokalnych radach, gdzie bezwstydnie roztrwania się za łapówki komunalną własność. Obiecując swoim wyborcom, że "ręka nie zadrży" dostała się do parlamentu na ciepłe posadki. Kilka pokazowych bijatyk przed kamerą – oto cały rewolucyjny zapał naszych neobanderowców.
Obserwując zachowanie działaczy „Swobody” w Kijowie nie można nie zastanawiać się nad cynizmem towarzyszącym różnicy między ich deklaracjami i działaniami. Swodobowskie hasło „ręka nie zadrży” nabrało groteskowego charakteru w życiu codziennym. Rzeczywiście, ręka nie drgnęła z ohydy, gdy poseł Czeczetow (poseł Partii Regionów – przyp. tłum) całował Oleha Tiahnyboka, składając mu życzenia urodzinowe.
Nie drgnęła wicemarszałkowi parlamentu Rusłanowi Koszułynśkiemu (poseł „Swobody” – przyp. tłum.) kiedy wyciągnął ją gorliwie dla przywitania „absolutnego zła”, czyli prezydenta Janukowycza. Żaden też mięsień nie zadrżał na twarzach swobodowskich przywódców, ponieważ żaden z nich nie zdobył się na krytyczną wypowiedź pod adresem sekretarza Ukraińskiej Rady Bezpieczeństwa i Obrony Klujewa  (polityk Regionałów odpowiedzialny za szturm na Majdan – przyp. tłum.). Zgódźcie się, że dziwna to postawa, jak na naśladowców rewolucyjnych nacjonalistów.
Tak samo, bez żadnych problemów nadal cieszą się swoimi majątkami skorumpowali sędziowie, jacy ferują bezprawne wyroki  aktywistom Majdanu, na swoim też miejscu pozostaje ukraiński odpowiednik pechowego polskiego kolegi zabitego przez ukraińskich nacjonalistów.
Wiem, że wśród zwolenników „Swobody” jest potężna grupa pracujących w krajach Unii Europejskiej, którzy regularnie przeklinają ukraińskich „liberastów” na rozmaitych forach internetowych, ale od nieruchomości Klujewa i Azarowa w Wiedniu trzymają się nie wiedzieć czemu z daleka. I nie wiedzieć czemu, w tych chwilach pojawia się w moich myślach obraz młodego Mikoły Łemyka.
Listę swobodowskich wyczynów na polu naśladowania prawdziwych zwolenników Bandery możnaby kontynuować, ale czy warto? Irina Farion niedawno ponownie odkryła karty, objawiając, że w żadnym wypadku żadnej europejskiej Ukrainy nie mają oni zamiaru budować. Oni budują narodową Ukrainę, a do Europy idą tylko dlatego, aby zejść z moskiewskiej orbity. Pani Farion powiedziała jeszcze coś takiego:
„Ja idę tam także po to, by zaszczepiać inne wartości – narodocentryczne. I nie wyrzeknę się ideologii nacjonalizmu o krok. I Jej Królewska Mość Europa stanie się bardziej prawa, szczególnie pod naszym wpływem.”
No, i czy ktoś ma jeszcze wątpliwości co do o niezgodności „Swobody” i wartości europejskich?
Na pytanie dziennikarki, dlaczego „Swoboda” nie jest radykalną w praktyce, pani Farion odcięła się: „Jednym z głównych zadań władzy jest teraz zneutralizowanie „Swobody”. Wszyscy łudzili się, że „Swoboda” da się sprowokować, a wtedy władza szybko rozwiąże partię i porozsadza po więzieniach. A „Swoboda” jest nieprzewidywalna, działa według zasad Machiawellego - jest i lwem i lisem, oraz wie co, gdzie i jak. Nie poprowadzimy ludzi do masakry, gdyż jesteśmy odpowiedzialni za każde ludzkie życie. I władzę to bardzo zaskoczyło. Przy okazji, radykał Bandera powiedział, że wszystkie rewolucje rodzą się tylko w sferze duchowości i kultury, więc nie sztuka dać po gębie jakiemuś wyrodkowi, nie sztuka puścić serię z automatu, ale sztuką jest uzyskać pożądany wynik.”

Po co reżimowi Janukowycza „Swoboda”?

Takie wyjaśnienia „swobodówki” mogą wywołać jedynie ironiczny uśmiech, bo naprawdę, jeśli przeanalizować relację władzy i owej siły politycznej, można dojść do następujących wniosków.
Obecność „Swobody” w politycznym spektrum Ukrainy jest dla obecnej władzy wręcz konieczna. Polityczna siła, która udaje radykalnych nacjonalistów a naprawdę taką nie jest, służy po prostu jako zawór bezpieczeństwa, przez który powoli uchodzi cały rewolucyjny zapał. Rewolucyjni w słowach, ale nie w czynach, nacjonaliści, potrzebni są tej kleptokratycznej huncie dla dalszego, pozornie demokratycznego sposobu utrzymania się przy władzy. Ową stabilność i nietykalność zapewnia reżimowi Janukowycza ów neonazistowski imidż „Swobody”. Działania Swobody” prowadzą do tego, aby na Wschodzie i Południu większość wyborców nabrała przekonania, że ukraińska idea jest tożsama z faszyzmem.
Obecność takiej „Swobody” na Euromajdanie potrzebna jest władzy także do tego, aby liberalno-demokratycznemu ruchowi obywatelskiemu dokleić łatkę krajnego nacjonalizmu rodem z lat 30-40-tych XX wieku, czemu przecież sprzyja zewnętrzne podobieństwo do ówczesnych ruchów nazistowskich (czerwone i czarne flagi, hasła „Ukraina ponad wszystko”, „Sława narodowi – śmierć wrogom”, baner z portretem Bandery przy wejściu do budynku administracji miejskiej itd...), a tym samym skompromitować go. W ten sposób następuje marginalizacja opozycyjnego demokratycznego ruchu i co najważniejsze – zamiana głównych celów Majdanu na psudohistoryczne hasła, które do większości Ukraińców bynajmniej nie przemawiają.
Za pomocą takiej technologii władza także uniemożliwia zwycięstwo demokratycznego kandydata w następnych wyborach. Bo nawet na środkowej i północnej Ukrainie umiarkowani wyborcy mogą nie chcieć oddać swych głosów na kandydata z właśnie z powodu popierania go przez „Swobodę”.
Odciągając Euromajdan od palących problemów ukraińskiego społeczeństwa, kwestii społeczno-gospodarczych reform, ubóstwa, niesprawiedliwości i korupcji, za pomocą sloganów o budowaniu państwa narodowego i konieczności uhonorowania bohaterów „Swoboda” gra na rzecz rozbijania jedności na Ukrainie, antagonizując regiony o różnych tradycjach historycznych i kulturowych. Działalność „Swobody” z powodzeniem pomaga władzy nadal manipulować Ukraińcami zarówno na poziomie regionalnym, jak i krajowym.
Obecność Oleha Tiahnyboka wśród opozycyjnej trójki wiąże ręce Arsenijowi Jaceniukowi i Witalijowi Kliczce. Pozbawia ich możliwości wyrwania się z pseudohistorycznego dyskursu i przemówienia do ogółu Ukraińców zrozumiałym językiem.
Zamiast tego, Kliczko i Jaceniuk czują się zmuszeni do niby usprawiedliwień i oświadczeń połączonych z ryzykiem utraty reitingu, w stylu „To nie moi bohaterowie” albo do wtórowania głupawym sloganom o „śmierci wrogów”. Nawiasem mówiąc, żaden z wysokich rangą zagranicznych przywódców nie wyraził życzenia spotkania się z liderem „Swobody”, co jest sygnałem dla Arsenija Jaceniuka aby przypadkiem nie zaczął działać z Ołehem Tiahnybokiem przeciwko Witalijowi Kliczce, a wszyscy oni razem przeciwko Petrowi Poroszence.
„Swoboda” w rzeczywistości jedynie korzysta z tych „inteligenckich” zachowań swych politycznych sojuszników. Wątpię, by Tiahnybok wysłuchiwał opinii Jaceniuka czy Kliczka i zabraniał swoim aktywistom zajmowania budynków miejskiej administracji, niby to szturmowania Administracji Prezydenta, urządzania marszów z pochodniami czy prób przejęcia Majdanu we Lwowie. Ponadto oczywista jest rozbieżność miedzy tym, co mówi Tiahnybok na scenie Euromajdaniu a tym, co głosi Jurij Michalczyszyn czy Iryna Farion.
Nie zdziwię się też, jeśli ktoś ze swobodowskich aktywistów przyłoży rękę do sprowokowania długooczekiwanego przez władzę siłowego rozbicia Majdanu.
Udało się im swoimi nibybanderowskimi gestami zatrzymać świetne inicjatywy obywatelskie: automajdan, blokadę prywatnych posiadłości bonzów, bojkot firm znanych regionałów.
I na zakończenie: Swobodowcy bardzo lubią szermować hasłami w stylu idei Dżucze „Przyjdzie Bandera, zrobi porządek”. Wszyscy chyba rozumieją, że żadna reinkarnacja Prowidnyka OUN nie nastąpi. Wszystkim wiadomo, że to pusta gadanina, taka sobie nekrofilska retoryka. Wszyscy to niby rozumiemy, ale uparcie tolerujemy w imię jakiejś udawanej jedności, której nie ma i nie będzie.
Zamiast jednoznacznie odciąć się od totalitarnego dziedzictwa przeszłości, ze spadkiem OUN włącznie, nasi polityczni liderzy gotowi są nadal flirtować nawet z tymi, którzy otwarcie odrzucają współczesne demokratyczne wartości.
Wywołując ciągle ducha Stepana Bandery, „Swobodzie” udało się skorzystać z niezłych politycznych i materialnych dywidend, ale równocześnie powinna się ona modlić, aby duch ten raczej się nie zjawił. Bo pierwszymi, których uzna za zdrajców, będą właśnie oni. Więc strzeżcie się, faryzeusze!