Telefony w mojej głowie

W swoich ostatnich notkach Smoleńsk-kastracja śledztwa i Kto zasiał MAK? uwagę skupiłem na wyborze i wykorzystaniu Konwencji Chicagowskiej w "śledztwie" prowadzonym przez MAK z "udziałem" Polski.

Szczególna pozycja w tych rozważaniach przypadła płk. Klichowi. Nieprzypadkowo, gdyż uważam, że odgrywając jedną z pierwszoplanowych ról pośród "użytecznych idiotów," jest równocześnie najsłabszym ogniwem w łańcuchu zdarzeń. Szczególnie ważne są jego pierwsze wypowiedzi, kiedy jeszcze nie "poprawił swojego języka" w Moskwie. Zastanowił mnie początek jego wypowiedzi dla "Gazety Polskiej":

W jaki sposób dowiedział się Pan o tragedii w Smoleńsku?
Z telewizji. Od razu sam zacząłem się szykować do wyjazdu do Warszawy.

Wkrótce potem – jako pierwszy, zanim zrobił to ktokolwiek ze strony polskiej – zadzwonił do Pana Aleksiej Morozow, wiceszef MAK?
Tak. Przy okazji chcę tu uściślić pewną informację: Morozow do mnie dzwonił, gdy jeszcze byłem w domu, a nie na trasie do Warszawy, jak powiedziałem w pierwszym przesłuchaniu sejmowym...

W związku z tym, że niepytany zaczął się tłumaczyć ze swojej "pomyłki", nasunęły mi się następujące pytania i wątpliwości.

Po pierwsze - dlaczego na samym wstępie E. Klich wygłasza sprostowanie do swoich zeznań przed komisją sejmową? Czy sprawa, gdzie odebrał telefon od Morozowa (w domu czy w samochodzie) jest aż tak istotna? Jeżeli tak, to dlaczego?

Po drugie - jak sam przyznaje, był to niespodziewany telefon krótko po tym, jak się dowiedział o katastrofie, telefon z Rosji od kompetentnej osoby. W takich sytuacjach pamięta się szczegóły. Można mieć kłopoty z dokładnym określeniem czasu, ale w wątpliwości czy rozmawiali w sypialni, czy w samochodzie pod Garwolinem nie wierzę. Takie figle może płatać pamięć w przypadku rozmowy, której ... nie było.

Po trzecie - Klich dopiero co dowiedział się o katastrofie. Przez dłuższy czas nie było wiadomo ile jest ofiar, nieznana lista pasażerów ... ale tym pułkownik się nie martwi, on przecież rozmawia z "przewodniczącym Komisji Federacji Rosyjskiej" o Konwencji Chicagowskiej i wystarcza mu informacja, że jest katastrofa w Smoleńsku. Wyjątkowo nieczuły, czy też już wiedział, że wszyscy zginęli?

Po czwarte - Klich był wówczas szefem Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych (PKBWL). Jak sam mówi, Konwencję Chicagowską zna na pamięć. Wiedział, że dotyczy ona wyłącznie samolotów cywilnych, więc mógł przypuszczać, że jego komisja nie będzie brała udziału w śledztwie. Jednak jako były wojskowy wiedział również, że wśród wojskowych ekspertów nie ma specjalistów od samolotów pasażerskich. Nie słyszałem, aby Klich gdziekolwiek mówił, że natychmiast zadzwonił do swoich ekspertów z tej dziedziny. Mamy zatem kolejne, co najmniej dziwne zachowanie szefa PKBWL - nie kontaktując się z członkami komisji pakuje się, wsiada do samochodu i jedzie do Warszawy, bo może się przydać.

Po piąte - nie zadzwonił także, chociażby po najświeższe wiadomości, do swojego przełożonego ministra Cezarego Grabarczyka, w każdym razie nie informuje o tym opinii publicznej. W takich kryzysowych sytuacjach nie dzwoni się do szefa tylko w jednym wypadku: kiedy to szef albo ktoś z jeszcze wyższych wyżyn zadzwonił do nas. Po takim telefonie wydaje się zrozumiałe dalsze postępowanie płk. Klicha, który niezwłocznie wyrusza do Warszawy na wyznaczone spotkanie z ministrem, a nie dlatego, że może się przydać.

Wszystko to działo się bezpośrednio po ukazaniu się informacji o katastrofie w telewizji. W tym samym czasie zarówno Komorowski jak i Tusk byli w drodze do stolicy. Nic nam nie wiadomo, aby jakiekolwiek decyzje były przez kogokolwiek podjęte przed ich przybyciem. Zachodzi więc uzasadnione podejrzenie, że wezwanie płk. Klicha do Warszawy było realizacją wcześniejszej decyzji o wdrożeniu Konwencji Chicagowskiej i początkiem roli, jaką nieświadomemu niczego Klichowi przydzielono do odegrania.

Jeżeli jest to prawdą, to należy sobie samemu postawić pytanie: czy ta decyzja mogła zostać pojęta w chwilę po katastrofie, bez możliwości bezpośredniego konsultowania się najwyższych osób w państwie i ekspertów?

Sam widzę tylko jedną możliwość: decyzje zostały podjęte PRZED katastrofą.

Uzupełnienie:
Zainspirowany komentarzem amota pod moim wpisem na salonie24 spróbowałem ponowmie przeanalizować znaczenie nie tylko miejsca ale i czasu rozmowy z Morozowem. Po ujawnieniu bilingów Klicha mogłoby się okazać, że rozmawiając z Morozowem pod Garwolinem musiał on wyjechać z domu przed katastrofą. Tłumaczyłoby to dodatkowo jego dziwne zachowanie. W domu dostał telefon że ma się natychmiast stawić w Warszawie - nie wiedział jeszcze o katastrofie, więc do nikogo nie dzwonił. W samochodzie otrzymuje informację od Morozowa, że wszyscy zginęli. Natychmiast próbuje się skontaktować z min. Garbarczykiem. W swoich zeznaniach przed komisją sejmową wspomina, że po rozmowie z Morozowem był telefon z sekretariatu Garbarczyka. Interesująca sekwencja.

 

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika kocyk

04-04-2012 [09:16] - kocyk (niezweryfikowany) | Link:

z doświadczenia, że billingi telefoniczne często pozwalają ustalić sprawcę i podważyć jego alibi.