Bronić polskich interesów

W tym roku Święto Niepodległości zbiega się z dwoma ważnymi faktami, które bezpośrednio lub pośrednio dotyczą każdego z nas. Dziś Sejm kilkunastoma głosami koalicyjnymi przegłosował formalne przedłużenie na kolejne trzy lata obowiązywania podwyższonych stawek VAT. W poniedziałek rozpoczyna się w Warszawie kilkudniowy światowy szczyt klimatyczny, którego skutki możemy prędzej czy później odczuć w postaci zwiększonych wydatków na energię.
Piątkowa decyzja Sejmu oznacza wbrew pozorom niebagatelny uszczerbek w dochodach każdej polskiej rodziny, mimo, że chodzi o VAT powiększony „jedynie” o 1 punkt procentowy. Z wyliczeń specjalistów wynika, że przeciętna czteroosobowa rodzina przez trzy lata zapłaci za kupowane towary w sklepach o ok. 1000 zł więcej niż gdyby VAT pozostał na niezmienionym poziomie. Utrzymanie jego zwiększonych stawek przekłada się wprost na wyższe ceny dla konsumentów. Według Katarzyny Rola-Stężyckiej z fimy doradczej Tax Care VAT większy o 1 pkt proc. to 28 zł mniej miesięcznie w budżecie domowym. W przypadku towaru o cenie netto 200 zł, wyższy o 1 pkt. proc. VAT oznacza cenę brutto większą o 2 zł, ale już w przypadku towaru wartego 2500 zł netto różnica wynosi 25 zł.
W ten sposób, dokonując codziennych zakupów, cały naród - choć może nie do końca świadomie - zrzuca się na dobre samopoczucie ministra Rostowskiego. Ustawa przedłużająca zwiększone stawki VAT: (z 22 na 23 proc. - stawka podstawowa i z 7 na 8 proc. - stawka ulgowa) została uchwalona dopiero teraz. Jednak rząd - nie przejmując się obowiązywaniem dotychczasowej ustawy, przewidującej powrót do „starego” VAT-u z początkiem 2014 r. - przeszedł nad tym do porządku dziennego. Przedstawiając tuż po wakacjach założenia przyszłorocznego budżetu założył, że 23-proc. VAT będzie nadal obowiązywał. To nie pierwszy przykład pogardy dla prawa ekipy Tuska i Rostowskiego.
 
Na temat zbliżającego się szczytu klimatycznego wylano już - jak by to niegdyś określono - morze atramentu. Przypomnę tylko, że głównym celem warszawskiego spotkania ma być ustalenie „mapy drogowej” dojścia do kolejnego po Kioto światowego porozumienia klimatycznego, które miałoby zostać podpisane w 2015 r. Ma ono dotyczyć zobowiązań w zakresie redukcji emisji gazów cieplarnianych po 2020 roku. I docelowo nakładać zobowiązania na wszystkie państwa – zarówno kraje rozwinięte jak i rozwijające się.
Przytoczę trzy głosy na ten temat.
Wg Jacka Brzozowskiego z Pracodawców RP w sytuacji gdy Unia Europejska odpowiada za ok. 11% światowej emisji dwutlenku węgla, samodzielnie realizowane przez UE redukcje nie mają z perspektywy globalnej istotnego znaczenia. Europejskie wysiłki zmierzające do ograniczenia emisji o 20% przełożą się jedynie na 2,2-procentowe ograniczenie w skali światowej. W Europie spada produkcja CO2, ale jego poziom i tak rośnie – poprzez „import” z krajów emitujących. Oznacza to, że skuteczność unijnej polityki ochrony klimatu uzależniona jest od postawy reszty świata. A zwłaszcza największych emitentów CO2 – czyli Chin, Rosji, Indii i USA, które do tej pory nie narzuciły sobie żadnych ograniczeń w jego emisji.
Stanisław Poręba, menedżer w Grupie Energetycznej EY: Polska swój cel redukcyjny ustalony w Kioto – 6% wykonała z nadwyżką, redukując emisję gazów cieplarnianych o ponad 30%. Cele redukcyjne globalne i unijne dla Polski na lata 2013-2020 – redukcja o 20% dla sektorów objętych ETS i  14% limitu wzrostu dla pozostałych – też są do osiągnięcia. Znacznie trudniejsze będzie uzyskiwanie unijnych celów redukcji planowanych na 2030 r. i dalsze lata. Podział tych celów na kraje członkowskie powinien być dokonywany z uwzględnieniem różnych poziomów rozwoju gospodarczego i różnych portfeli surowców i technologii energetycznych. Poziom solidarności powinien być co najmniej taki, jaki był przy podziale celu z Kioto na 15 ówczesnych krajów UE.
Paweł Nierad, ekspert Instytutu Sobieskiego: - Miejmy nadzieję, że polskim decydentom obecnym na listopadowym szczycie starczy odwagi i determinacji, aby bronić naszych interesów. Z perspektywy strategicznego bezpieczeństwa naszego państwa i interesu odbiorców energii, nie jest wcale bez znaczenia, czy za prąd zapłacimy naszym producentom, czy też będziemy musieli importować go z innych państw.