Vademecum erotumana czyli rodzaje deprawacji

Odnalezienie w naszej wiejskiej bibliotece, do której chodziłem jako dziecko, książeczki Jerzego Wittlina pod tytułem „Vademecum erotomana” nie stanowiło żadnego problemu. Można było skryć się pomiędzy ostatnimi półkami i spokojnie sobie tę pozycję przejrzeć. W naszej bibliotece było chyba ze trzy wydania książki Wittlina, ale jakoś mnie to nie dziwiło. Przeciwnie uważałem, że to ciekawe i zawsze po cichutku przeglądałem sobie wydanie najnowsze, gdzie były jakieś smutne, patrząc na rzecz z dzisiejszego punktu widzenia, zdjęcia rozebranych kobiet. Wtedy jeszcze do mnie nie docierało po co Wittlin napisał tę książkę i czemu ona służy. W środku były rysunki, które w założeniu pewnie miałby być zabawne i ja tak właśnie je odbierałem, choć wcale się na ich widok nie śmiałem. Nie rozumiałem tej książki, ale podejrzewałem, że to jakiś zbiór kawałów na tematy figo fago.

Kiedy byłem już troszkę starszy, postanowiłem przeczytać książkę Jerzego Wittlina pod tytułem „Vademecum erotomana” i przeżyłem coś w rodzaju wstrząsu. Nie udało mi się wyjść poza pierwszą stronę. Myślałem, że może coś jest ze mną nie tak, może nie rozwijam się prawidłowo, bo tu kurcze „Vademecum erotomana”, a ja zasypiam, a momentami aż mnie trzęsie ze złości. Tak być przecież nie może. Odłożyłem to vademecum i wziąłem inne, bo Wittlin napisał ich kilkanaście. I wyobraźcie sobie, że przeżyłem to samo. Nie do jedzenia. - Jestem jeszcze niedojrzały – pomyślałem – dowcip w książce Wittlina jest z pewnością tak subtelny, że ja aspirujący ciemniak, po prostu go nie rozumiem. Kiedy ostatnio byłem u teściowej, a mam już 44 lata i sam mógłbym niejedno vademecum napisać, postanowiłem sprawdzić dokładniej nieco co tam u babci na półeczkach stoi. I patrzę – jest! „Vademecum erotomana”! Troszkę starsze niż to co przeglądałem w bibliotece, ale z jakimiś rysunkami bardziej do ludzi. Pomyślałem, że teraz to już na pewno przeczytam. Położyłem się na wersalce i znów to samo. Po pierwszej stronie musiałem zamknąć. Nie dało się. Jak mówię nie wiedziałem dokładnie kim był Jerzy Wittlin i dlaczego lansowano go jako satyryka, ale teraz wiem, że pewnie z tego samego powodu, z którego Terlikowskiego lansują jako ortodoksyjnego katolika. Poza tymi „Vademecami” Wittlin nie napisał chyba nic innego. To by nas do niedawna mogło dziwić, ale dziś już nie musi. Miał bowiem Jerzy Wittlin inną funkcję do spełnienia. Musiał, albo może tylko chciał, udawać człowieka, którego przed wojną i jeszcze wcześniej określano mianem bob vivant. Ten gruby, biedny, tatusiowaty, kapuś w okularach, postanowił być królem życia w PRL.

Wittlin był – tak sądzę i pewnie się nie mylę – prekursorem dzisiejszych działów porad w kolorowych tygodnikach i całego segmentu rynku obstawianego dziś przez psychologów i innych bardów leczących duszę na kozetce, wyposażonych w kolorowe certyfikaty. I patrzcie jak to się ładnie składa, patrzymy na erotumana Wittlina i od razu widać skąd komu nogi wyrastają. W stosunku do Wittlina wszystko jest wtórne; Samson, Eichelberger i Santorski. Oni wszyscy z niego, choć pewnie nigdy by się do tego nie przyznali, nawet w czasie ciężkiego przesłuchania.

Wczoraj nasza koleżanka Kossobor wspomniała pisarza Pawła Huelle. On debiutował znacznie później niż Wittlin i dorobił sobie legendę o tym jak był prześladowany przez wydawców, ale z niego wyrastają wszyscy współcześni pisarze i blogerzy postępowi. Jak pamiętamy Huelle napisał książkę pod tytułem „Weisser Dawidek”. To była książeczka obliczona na emocje wygłodzonych nastolatek i młodzieńców poszukujących innych niż lokalny kolorytów duszy. Ja ją przeczytałem dawno temu i potraktowałem bardzo poważnie, nie tak poważnie jak „Vademecum” Wittlina, ale z pewnością nie lekko. Wydawało mi się, że skoro ktoś zabiera się za taką książkę, coś musi być na spodzie, jakaś mądrość przedwieczna. Nie wiem ile lat miał Huelle, kiedy wydał tego „Weissera”, ale na pewno był młodszy niż ja teraz. Potem popełnił jeszcze kilka „dzieł”, cieńszych niż tygodniowy urobek tego bloga, zrobił sobie parę fotek z Grassem i zamilkł. Myślę, że nie odezwie się więcej. Był jednak Paweł Huelle przez wiele lat drogowskazem dla młodych pisarzy i sprowadził na manowce mnóstwo zdolnych i wartościowych ludzi. Może nie tylu ilu załatwił swoim pisaniem Edward Stachura, ale wielu.

Jak już pisałem, kupiłem sobie wczoraj książkę Mario Vargasa Llosy „Marzenie Celta”. To jest smutna lektura dla 44 latka. Może gdybym znalazł ją w wiejskiej bibliotece, w czasie kiedy przeglądałem książkę Wittlina odebrałbym to inaczej. Przygody brytyjskiego konsula, które jeździ w odległe kraje, żeby walczyć o prawa człowieka nie budzą we mnie niestety żadnych emocji. Znalazłem tam jednak kilka dziwnych informacji. Jak choćby taką, że w mieście ku..wy i szatana, jakim jest kauczukowe Iqitos w Peru, wśród lokalnej śmietanki towarzyskiej, obok pana gubernatora, panów z kompanii kauczukowej i dowódcy garnizonu, jest także przeor augustianów. Nie jezuitów, nie franciszkanów, ale właśnie augustianów. Llosa oczywiście nie zwraca na to uwagi, ale dla człowieka, który przeczytał coś tam o przemyśle w dawnych czasach taka informacja jest szalenie istotna. Książka Llosy próbuje nas przekonać, że przeszłość i przyszłość to jedno, że zawsze byli dzielni konsulowie z Londynu i oni pomagali ludziom stać się lepszymi. Tak więc kiedy zdarzy się tak, że któryś z nich przyjedzie do nas w odwiedziny, zarzuci nam łamanie praw człowieka, nietolerancję, albo coś innego i zażąda pieniędzy oraz głów, mamy mu wydać pokornie jedno i drugie, bo taka postawa jest właściwa i godna naśladowania. Ta książka nie jest tak rekordowo nieautentyczna jak Wittlin, ale Llosa niestety zmierza w tym samym co on kierunku.

Dlaczego ja o tym piszę akurat dzisiaj? Znajomy wczoraj zadzwonił i powiedział, że jego dorastająca córka nie ma nawyku sprzątania swojego pokoju. Nie ma i już. Kiedyś – powiada – można było takie dziecko czymś zawstydzić. A dziś? I rzeczywiście, dziś nie ma czym zawstydzić dzieci, bo wszelki wstyd zniknął. Nie za sprawą Jerzego Wittlina bynajmniej, ale jego naśladowców. Pomyślałem też, że takie bezwstydne wychowanie ma swój cel. Ludzie zdeprawowani i bezwstydni łatwiej poddają się dyscyplinie. W takim Iqitos wystarczył jeden brytyjski konsul, żeby wszyscy skulili uszy po sobie. Nawet nie trzeba było strzelać. W Transwalu i Oranje było troszkę gorzej, nie obeszło się bez strzelania, ale wynikało to wprost z faktu, że mieszkańcy tych krain nie byli zdeprawowani. Potrafili sprzątać, prać, gotować i zakrzątnąć się wokół siebie. Potrafili też strzelać, a cesarz Wilhelm, zanim zamknął drzwi przez panem Krugerem sprzedał kim kilkanaście tysięcy bardzo dobrych karabinów. Znacznie lepszych niż brytyjskie. To wystarczyło, żeby bronić się przez ładnych kilka lat. Ktoś powie, że i tak nie mieli szans, że lepiej było dać się zdeprawować i siedzieć dziś sobie spokojnie strugając kij pod gruszą. I to właśnie nie jest takie proste proszę Państwa. A to z tego względu, że człowiek decyduje tu tylko w minimalnym stopniu. Ta decyzja zapada gdzieś wyżej, choć oczywiście można zawrócić na różnych etapach drogi. Można się po prostu nauczyć sprzątać i uniknąć nędznego losu niewolników przywoływanych do porządku batem. Bo do tego się sprowadza właśnie polityka wobec ludzi zdeprawowanych. Jak zauważyliście już zapewne nie ma czegoś takiego jak deprawacja wobec obcych. Zdeprawowanym można być tylko we własnym kręgu, dla obcych można być śmieciem, powietrzem, nerką do wycięcia, ale bytem nad którym ktoś snuje rozważania o deprawacji nigdy. Bo obcy te rozważania przecinają z miejsca za pomocą narzędzi dyscyplinujących. I koniec zwykłej prostej deprawacji polegającej na niesprzątaniu wokół siebie. Wkraczamy w inny zupełnie świat i inne rodzaje deprawacji przed nami. Identyczne jak te, które były udziałem Jerzego Wittlina autora vademców, a potem Samsona, Santorskiego i całej reszty. Potem zaś mamy kolejny krąg, w którym siedzą Paweł Huelle i cała reszta mistrzów krótkiej formy literackiej. A co jest wyżej to już nie wiem, bo wyżej nie sięgam.

Na koniec kulawa przypowieść z Biblii, bo nie pamiętam ani imion, ani sytuacji. Izraelici podchodzą pod jakieś miasto, po to, by je zdobyć, a mieszkańców wymordować. Do środka wpuszcza ich młoda prostytutka skuszona pieniędzmi. Zdaje się, że byli to ludzie Jozuego. Niszczą miasto, zabijają mieszkańców, ale nieletnie prostytutce darowują życie. Pozostawiają ją jednak samą na gruzach, bez szans na cokolwiek. I to jest jedna z najważniejszych i najlepszych historii jakie udało mi się przeczytać w życiu, choć jak widzicie, nie zapamiętałem szczegółów. Ona nam mówi, kto zwykle szuka posłuchu i akceptacji u obcych i mówi nam jeszcze o tym, że nie ma takiej nagrody, którą można by bezpiecznie przyjąć za zdradę. One wszystkie mają mocno zaniżoną wartość, ale żeby o tym wiedzieć, nie wolno ulegać deprawacji. Cieszę się, że nie przeczytałem tego Wittlina, naprawdę.

Mamy promocję na stronie www.coryllus.pl. II tom Baśni jak niedźwiedź po 25 złotych plus koszta przesyłki. Sprzedajemy także tom fantastycznej zupełnie poezji – współczesne pieśni dziadowskie w tej samej co II tom Baśni cenie.

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika NASZ_HENRY

06-09-2013 [11:15] - NASZ_HENRY | Link:

Erotuman ;-)

Obrazek użytkownika dogard

06-09-2013 [14:58] - dogard | Link:

kto gorszym pisasarczykiemmlodych lat--auderman czy huelle?Santorski,samson i wojtek eichelberger splodzili w roznych konfiguracjach kilka POzycji--sam szmelc literacko--naukowy...rozsadzala ich zadza pieniadza.Wojtka kapke mi zal--jego droga zyciowa to kompleksy braku ojca.Uciekal we wschodnie klimaty oswiecenia totalnego.Jak wiadomo, bialym to jednak szkodzi..