Rytualny niewypał

Po upływie kilku tygodni od apogeum awantury o ubój rytualny kurz opadł już na tyle, że coraz wyraźniej widać, iż sprawa była nie tylko mocno dęta, ale i miała wyraźny -- i doraźny -- cel polityczny. Oraz że smętnie spaliła na panewce. A tacy fachowcy od manipulacji opinią publiczną w nią zainwestowali!

Na początek warto skonstatować, że afera chwilowo połączyła boczących się na siebie ostatnio koalicjantów. Dla PO była kolejną okazją podlizania się "starszym i mądrzejszym", do tego cudzym kosztem, a także oczywiście dokopania PiS-owi, który zdecydowanie wysunął się na czoło sondaży. PSL miała zapewnić chwilę wytchnienia po licznych prestiżowych porażkach ponoszonych przez ten "związek zawodowy wójtów i starostów" od chwili objęcia przewodnictwa przez Piechocińskiego, dyskretnie ale skutecznie wspieranego przez Tuska (o tym słów klika za chwilę).

Wszyscy uczestnicy gry (może prócz PO, bo platfusiarnia wsią się brzydzi i generalnie ma ją gdzieś) z góry założyli, że medialne podgrzanie tematu zogniskuje uwagę szeroko rozumianej ludności wiejskiej na temacie tyleż drażliwym (ach, te ksenofobiczne rezonanse!), co w istocie mało znaczącym dla gospodarki wiejskiej. Miał to być więc typowy temat zastępczy, przykrywka dla narastających problemów wiążących się ze zdecydowanym zmniejszeniem dopłat do rolnictwa, zahamowaniem procesów inwestycyjnych, nadepnięciem na gardło samorządom przez fiskusa, stopniową likwidacją struktur państwa w małych ośrodkach, sabotażową polityką interwencji państwa na rynku rolnym, drastycznym spadkiem opłacalności upraw i hodowli, wzrostem cen paliw, nawozów i środków ochrony roślin, czy osłabieniem ochrony wewnętrznego unijnego rynku żywności przez KE. Od razu widać, że jak na tę ilość i znaczenie problemów podcinających podstawy polskiej gospodarki rolnej, przykrywka była żałośnie mizerna. Dobra jednak psu i mucha, jak celnie wskazuje red. Michalkiewicz, zwłaszcza, gdy władzy brakuje pomysłów nie tylko na prowadzenie rzeczywistej polityki, ale nawet na propagandę.

Niestety, przyjmując takie założenie, politycy partii niesprawiedliwie nazywanej chłopską wykazali się słabym rozeznaniem nastrojów panujących wśród rolników. Trudno jednak by było inaczej, skoro dla "chłopów z Wiejskiej" już dawno ważniejszym rozmówcą niż polscy rolnicy są przedstawiciele międzynarodowych koncernów z branży przetwórczej, naganiacze wielkich sieci handlowych, lobbyści GMO czy unijne urzędasy z namaszczeniem kwalifikujące niewinnego winniczka do podtypu kręgowców (a konkretnie -- do ryb). Nasuwa się spostrzeżenie, że w opinii polityków PSL wieś funkcjonowałaby znakomicie, gdyby nie chłopi… Tak więc nieznajomość (i lekceważenie) nastrojów wśród rolników sprawiły, że rytualny strzał PSL trafił Panu Bogu w płot, a jego rykoszet, kto wie, może powalić i samego przewodniczącego. O tym w każdym razie marzy Pan Waldek, starannie monitorujący sytuację, by w najbardziej odpowiedniej chwili powrócić na scenę w kostiumie Ponurego Żniwiarza i żąć, żąć, żąć…

Smakowanie słodyczy zemsty pozostawmy jednak najsmutnieszemu clownowi z cyrku na Wiejskiej, konstatując jedynie, że namolne inwokacje heroldów uboju rytualnego przeszły bez echa tam, gdzie miały wybrzmieć najgłośniej. Chłopi świetnie się bowiem orientują, że niezależnie od formy uboju i tak najwięcej tracą na bezkarności pośredników, już to zaniżających ceny skupu poniżej kosztów produkcji, już to w poczuciu bezkarności nie płacących wcale za odebrany żywiec. W najlepszym razie wyrazili swoje milczące desinteresment, albo wręcz, na zasadzie "dobrze im tak", przyklasnęli zakazowi uboju rytualnego, uderzającemu co najwyżej w elitarną grupkę pośredników handlowych i ubojni. Jeśli coś naprawdę wkurza polskich producentów żywca, to nie egzaltowane "giewałty" konsumentów koszernej wołowinki, ale import do Polski olbrzymich ilości mięsa z Ameryki Południowej.

Import ten trwa od lat pod troskliwą kryszą ministerstwa rolnictwa, mimo że dobija rodzimych producentów i szkodzi konsumentom, sprowadzane bowiem mięso jest wątpliwej bardzo jakości. Często jest bardzo stare (nawet ponad 20 lat w chłodni!) i narażone na nieodpowiednie warunki przechowywania podczas transportu morskiego. No i -- komu się to u licha opłaca? Słynna argentyńska wołowina pierwszorzędnej jakości jest zbyt droga, by wozić ją do naszego biednego kraju, gdzie polskiej produkcji antrykot czy cielęcina pojawia się w większości sklepów raz w tygodniu, albo tylko na zamówienie. Można je za to dostać w sklepach wielkich sieci, ale nigdy nie wiadomo, czy spożywając takie zraziki, nie narażamy się na zarzut niszczenia zabytków archeologicznych -- w końcu czemu nie, skoro kotlet jest często starszy od konsumenta?

Inna sprawa, na myśl o której każdemu rolnikowi otwiera się siekiera w kieszeni, to skorumpowany nadzór weterynaryjny. Zgnilizna zeżarła doszczętnie niemal wszystkie już struktury administracyjne -- np. nadzór budowlany i geodezję -- ale problemy z uzyskaniem pozwolenia na budowę czy chandryczenie się o wytyczenie działki to jedno, a bezkarność oszustów dostarczających do sklepów gnijące, skażone mięso padłych zwierząt, to już zupełnie co innego. Afera z Rosławowic pod Białą Rawską to -- zdaniem "insiderów" -- wierzchołek góry lodowej. Sprawa ciągnie się miesiącami i nikt właściwie nie został ukarany! A przecież o wieloletnim procederze nie mogli nie wiedzieć lokalni notable, kontrolerzy czy choćby urzędnicy skarbowi. Jeśli nie wiedzieli, to na pohybel im, bo to szczyt rozlazłości i nieudolności. A jeśli wiedzieli i milczeli -- to tym bardziej! Cóż się jednak dziwić, skoro tajemnicą poliszynela jest rutynowe "odświeżanie" mięs i wędlin w supermarketach, albo przetwarzanie ich na różne smakowite i niedrogie bigosy i zapiekanki, ochoczo konsumowane przez coraz biedniejszych mieszkańców miast -- i nikomu to nie przeszkadza?

Problemów jest znacznie więcej -- część z nich dotyka tylko mieszkańców wsi, część całego społeczeństwa. Najgorsze jest w tym to, że rządzące od tylu lat PSL całkowicie wyparło się swoich wyborców. Wygrywając kolejne wybory przejęli na wsi pełnię władzy i poczuli się tak pewnie, że bez żenady dołączyli do bandy krwiopijców wyniszczających polskie rolnictwo. Liczą pewnie na to, że  głupiemu chłopu władza wmówi wszystko, a jeśli nie, to kułakiem w oczy zaświeci i walnie go po dopłatach. Trochę posłodzi przy dożynkach, trochę przysoli przy podatkach, trochę postraszy w urzędach, a chłop czapkę zdejmie, pokłoni się władzy pokornie i dudy w miech. Na razie to działa, ale chyba już niedługo. Tylko patrzyć, jak za "ludową" władzą zagłosują sami urzędnicy gminni i powiatowi i ich rodziny podczepione do budżetowego cyca. Choć nawet i z tej strony coraz częściej słychać głosy zniecierpliwienia -- to w końcu stosunkowo najbardziej wykształcona grupa ludności wiejskiej i też widzi co się święci.

Bo kto dobrze patrzy, ten zobaczy jeszcze inne, bardzo złowieszcze dla PSL symptomy. Marne sondaże to jedno, ale prawdziwy niepokój obecnych beneficjentów wiejskiej władzy powinno budzić zachowanie potężnego koalicjanta. Dołujące notowania ludowców skłaniają wierchuszkę PO do poszukiwania alternatywnych koalicjantów. Póki co, Tusk wspomaga Piechocińskiego, choćby starając się osłabić Pawlaka. Ale tak naprawdę rozważa współrządzenie z rosnącą w sondażach lewicą. Dość znamienny jest choćby rozwój sytuacji na finansowym zapleczu PSL. Znany przykład -- minister finansów nie umorzył im gigantycznej kary za bałagan w funduszu wyborczym. Mniej znany -- kojarzeni z Panem Waldkiem i ministrem Sawickim inwestorzy znaleźli się w potencjalnie bardzo kosztownym klinczu prawnym po prawomocnie przegranych procesach o nielegalną budowę biogazowni wartej kilkadziesiąt milionów złotych. Ktokolwiek będzie musiał zapłacić za tę porażkę, to straty polityczne pójdą na konto PSL.

Jestem oczywiście jak najdalszy od posądzania naszych sędziów o stronniczość czy uleganie naciskom władzy, ale co można myśleć, skoro sam premier ze swadą obwieszcza w telewizorze, że będzie sterował pracą sądów w znacznie mniejszej wagi sprawach? A przecież jego człowiek pokazał dowodnie, że telefon do sądu to skuteczne narzędzie wymierzania sprawiedliwości. Wiele do myślenia dał nam też passus pana prezydenta (oby żył wiecznie) o rozgrzanych sędziach. Czy można więc przypuszczać, że w sprawach o większym ciężarze gatunkowym PO z tej władzy zrezygnuje? A to niby dlaczego, skoro sprzeciw opozycji wybrzmiał bez echa na medialnej puszczy? Zaciskanie finansowej pętli na szyi PSL jest dla Tuska wielce korzystne -- niezależnie, czy stronnictwo pozostanie w koalicji, czy nie. Czy sądy działały "same z siebie" (a pod względem prawnym nie ma wątpliwości, że słusznie), czy z błogosławieństwem władzy, efekt jest ten sam -- osłabienie partnera, który zawsze łatwo zrywał koalicje, wywiera działanie dyscyplinujące i znacząco poprawia pozycję negocjacyjną Platformy.

W ten sposób powróciliśmy do głównego tematu -- uboju rytualnego. W kontekście przytoczonych powyżej kwestii politycy PSL powinni się zastanowić, czy to akurat oni najlepiej znają się na tym procederze. Bo wódz Platformy nie raz i nie dwa dowiódł, że co jak co, ale ubój rytualny wychodzi mu doskonale. Głowy Schetyny i Gowina wciąż jeszcze czekają na swój halal, ale kto wie, czy zachęcony powodzeniem mistrz Donald nie sięgnie potem po znacznie tłustszą ofiarę…