Prosty wiejski ksiądz i faryzeusze

Jestem zwolennikiem dociekliwości, nawet jeśli miałaby prowadzić na manowce. Zawsze można powiedzieć przepraszam, albo coś innego, co zatrze nieprzyjemne wrażenie, kiedy okaże się, że kłamca którego chcieliśmy zdemaskować, jest w istocie człowiekiem krystalicznie uczciwym, a ci którzy go bronią to prawie apostołowie. Dociekliwość jest potrzebna mimo ryzyka, które za sobą pociąga. Weźmy taki przykład z historii; dawno temu protestanci domagali się kościoła taniego, szczególnie mocno deklarował chęć potanienia nabożeństw Jan Kalwin. Kiedy słyszymy coś takiego w głowach ludzi zwanych czasem prostymi pojawia się przemożna chęć uczestnictwa w procesie potanienia nabożeństw i zmniejszenia kosztów utrzymania prałatów i biskupów. Uważają oni, że taka procedura jest ze wszech miar słuszna, a przekonanie to bierze się w ich głowach stąd, że liczą na potanienie nabożeństw – w istocie – ale także na pewien swój osobisty udział w podziale dotychczasowych wydatków na nabożeństwa. I tu właśnie jest pułapka. Ja już kiedyś o tym pisałem w tekście o Kościele i obecności złota w przestrzeni sakralnej, ale nie zaszkodzi wspomnieć o tym jeszcze raz. No więc idźmy dalej – ktoś deklaruje, że Kościół powinien być tani. Nikt do końca nie wie jak tani, ani co dokładnie znaczy owa taniość, ale z grubsza każdy wie, że trzeba wynieść złoto ze świątyni i podzielić ziemię klasztorną, a także biblioteki które się tam znajdują. Książki bowiem są ciężkie i dużo kosztują. Z książkami wszystko jest jasne – zabierają je czarownicy tacy jak John Dee. Z całą resztą sprawa jest bardziej kłopotliwa. Podzieloną ziemią ktoś zarządza, ale kiedy chcielibyśmy się dowiedzieć kto dokładnie, moglibyśmy dostać nożem pod żebro. Ze złotem jest jeszcze gorzej. Nie ma go nigdzie. Po prostu nigdzie. Zniknęło. Każdy kto choć trochę rozumie naturę pieniądza wie, że nie może on leżeć bez sensu w jakiejś piwnicy. Nie w czasach kiedy nie ma papierowego zastępnika. Dziś tak, w dawnych czasach kiedy obniżano koszta utrzymania Kościoła – nie. Zróbmy teraz przerwę i wyjaśnijmy co to znaczy „dociekliwość”. Otóż nie jest to nic wielkiego. Chodzi o zadawanie najprostszych, od razu narzucających się pytań, których nie zdajemy zwykle, bo wydaje nam się, że to jest niekulturalne, a może nawet bezczelne. Nie zadajemy ich bo tak nie można, ponieważ wypada wierzyć w intencje tego, który coś tam akurat deklaruje, podpierając się szczerą intencją. Nic więcej nie mam na myśli kiedy mówię „dociekliwość”. No więc zadajmy proste pytanie: co się stało z forsą wyniesioną z kościołów w XVI wieku? Gdzie trafiła? Czy wzbogacili się na niej kaznodzieje? Oczywiście, że nie, bo oni głównie firmowali owo potanienie Kościoła, musieli więc łazić jak dziady i demonstrować swoją przyrodzoną, ewangeliczną skromność. Czy może zyskali coś wierni? Rzecz jasna nie, bo oni z kolei musieli pracować dwa razy więcej żeby – w myśl nowych zasad – osiągnąć ten sam efekt. Budżet bowiem w ramach ewangelicznej oszczędności mieli trzy razy mniejszy. Kto więc na tym zyskał i gdzie są te pieniądze? Sprawa jest prosta jak drut i włos Mongoła w jednym. Pieniądze te trafiły do tych osób, które chciały ostatecznego szczęścia ludzkości, czyli definitywnego obniżenia kosztów funkcjonowania Kościoła Katolickiego, czyli likwidacji centrum zarządzania tą instytucją – Rzymu. Jeśli zaś posuniemy się dalej w naszej dociekliwości odgadniemy, że złoto trafiło do banków, które płaciły nim najemnikom oraz dzielnym kapitanom okrętów rabującym inne okręty na wszystkich morzach świata. Pieniądz musi mieć zastosowanie, to jasne, a pieniądz zrabowany Kościołowi musiał znaleźć zastosowanie w dalszej akcji rabunkowej, żeby interes się kręcił. I tyle. Jeśli teraz zaadaptujemy ten schemat do czasów współczesnych i zastosujemy go do postaci takiej jak ksiądz Lemański, zobaczymy ciekawe rzeczy.

Ponieważ byłem kilka dni u teściowej gdzie stał telewizor, obejrzałem sobie nie tylko wywiad z księdzem Mądlem, ale także wywiad z księdzem Lemańskim. Obydwu widziałem, że się tak oględnie wyrażę, w akcji po raz pierwszy. Lemańskiego kolega mój próbował mi przedstawiać jako wiejskiego proboszcza, który zszedł na złą drogę, coś mu tam obiecano, a on skuszony tą obietnicą, zaczął wywijać te numery. No więc po kilku minutach tego wywiadu, który prowadził nie znany mi dziennikarz TVN, w sam raz pasujący do roli dyrektora Warionuchy w jakiejś adaptacji „Mistrza i Małgorzaty”, miałem pewność, że Lemański jest kimś zupełnie innym. Pociągnęło to za sobą wniosek następujący: nawet gdyby trzy lata temu, arcybiskup Hoser rozebrał się przed Lemańskim do rosołu, wysmarował szuwaksem i odtańczył wojenny taniec Hutu na stole, albo wręcz na ołtarzu w kaplicy, Lemański nawet by nie mrugnął. Numery typu - „bo on mnie zapytał czy czasem nie jestem obrzezany” - których konsekwencją jest trauma trwająca trzy lata można sobie darować. Takich pytań Lemański w ogóle nie słyszy, a jeśli słyszy je zadawane w cztery oczy daje interlokutorowi kopniaka w jaja i pyta spokojnie czy ten chce kontynuować pogawędkę. Świadków nie ma, a nawet gdyby byli to Lemański im powie, że nic nie widzieli. Najbardziej bowiem rzucającą się w oczy cechą prostego proboszcza z Jasienicy jest jego ujmujący sposób bycia. Wywołuje on ufność i sprawia, że każdy kto z księdzem Lemańskim rozmawia od razu czuje się bezpieczny i wyciszony. Nawet ten Warionucha z TVN tak się zachowywał. Był spokojny i wyciszony. Ksiądz zaś Lemański odnosił się w swoich wypowiedziach to przypadku księdza Mądla i pedofilii w ogóle. Czynił to w sposób taktowny i dojrzały, tak że nawet ja przestałem w pewnym momencie słyszeć cokolwiek poza dziwnym brzęczeniem. Wyłowiłem jednak z tego brzęczenia kilka ciekawych kwestii. Oto Warionucha zasugerował, że w instytucjach kościelnych przydaliby się psychologowie, którzy pomogliby księżom i zakonnikom „przepracować” dręczące ich problemy. A może to Lemański powiedział? Nie ważne. Jeden z nich w każdym razie. Po dwóch sekundach ten drugi – i to chyba jednak był Warionucha, a tę pierwszą propozycję złożył Lemański – zadał pytanie z mojego punktu widzenia kluczowe – a kto będzie za to płacił? I tu Lemański schyliwszy w pokorze głowę rzekł, że on jako ksiądz nie ma pieniędzy, pieniądze mają wierni, którzy przekazują je Kościołowi i Lemański musi liczyć w swojej pracy duszpasterskiej na budżety kościelne. Ja nie wiem czy dobrze zrozumiałem, ale sprawa chyba ma się tak, że Warionucha oraz Woland, który za nim stoi chcą zainstalować w każdym zgromadzeniu zakonnym minus Dominikanie, swojego kapusia, który będzie miał wgląd absolutnie we wszystkie sprawy braci czy sióstr. Zadaniem tego miszcza będzie rozwalić wspólnotę i doprowadzić do tego, by jak najwięcej sensacji z życia klasztornego dostało się do mediów, a szczególnie do programu prowadzonego przez Warionuchę. Za całą tę akcję ma zapłacić Kościół, który oczywiście zostanie zmuszony do tego, by zebrać pieniądze z wiernych, bo przecież Lemański powiedział, że swoich nie ma. Wierni nie dość, że dadzą swoje pieniądze, to jeszcze się potem z TVN dowiedzą na co dawali, na jaką sodomię pogorię szła ich kasa. I będzie gites. Kiedy już nie będzie ani jednego powodu, by utrzymywać zgromadzenia zakonne minus Dominikanie, pozbiera się wszystko co tam w tych klasztorach leży i sprzeda na allegro. Pieniądze zaś zostaną przeznaczone dla biednych i potrzebujących, których nigdy i nigdzie nie brakuje.

Teraz pora na wyjaśnienie dlaczego „minus Dominikanie”. Otóż na drugi dzień po Lemańskim oglądałem Mądla i to co było po Mądlu czyli dyskusję przy takim wielkim okrągłym stole przy którym siedział znowu Warionucha i jakiś cienkoszyi mędrzec z włosami postawionymi na białko z jajek, albo na żel. Był to podobno psycholog. Jak mniemam jeden z tych co szykują się do dostarczenia pretekstu kolejnej zmianie stosunków własności w Kościele. Z telebimów zaś przemawiali do nas: Szostkiewicz i ten fantastyczny Dominikanin z Łodzi, który ma zawsze dobre pomysły. I on właśnie powiedział, że w Kościele jest tak: jak któryś ma jakiś problem to jego zwierzchnik mówi – niech ksiądz to powierzy Bogu. A tak nie wolno, twierdzi Dominikanin, nie wolno, bo trzeba rzec całą przepracować. Czyli trzeba iść na terapię. Mądel chce iść na terapię, a inni kościelni pedofile nie chcą tam chodzić. I to jest problem. Nie tylko według tego Dominikanina, nie tylko według Lemańskiego, ale także według naszego dobrego znajomego, naszego kolegi blogera, dziennikarza Terlikowskiego. Dlaczego Terlikowski mówi to samo co Mądel i Lemański? Moja koncepcja jest taka: Terlikowski chce mieć swój udział w nadchodzącym procesie łowienia pedofilów w Kościele. Kwestia klasztorów została już załatwiona, przejmą je psychologowie, którzy będą nieść pomoc zbłąkanym księżom i zakonnicom. Pozostają jednak parafie, gdzie nie zawsze dobrze się dzieje. I w takiej parafii także przydałaby się jakaś dodatkowa siła, jakiś, przepraszam za wyrażenie, kołcz patriotyczny. I ja sądzę, że Terlikowski chce się załapać na kierownika sieci kołczów patriotycznych, których rozlokują po tych parafiach, gdzie jest podejrzenie, że proboszcz albo wikary to pedofile. Idą ciekawe czasy, mówię Wam.

Zapraszam na stronę www.coryllus.pl gdzie do końca sierpnia trwa promocja I tomu Baśni jak niedźwiedź, książki o przenoszeniu domu ze wsi pod tytułem „Dom z mchu i paproci”, a także audiobooka. Zapraszam.  

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika Leonia

28-08-2013 [11:16] - Leonia | Link:

Myślałam, że odpuścił: Terlikowski. Bo to właśnie ten pyzaty guru w swoim czasie na łamach "Życia" z kropką bezpardonowo atakował księdza proboszcza z Tylawy, imputując mu - idąc za skrzeczeniem "Wyborczej" - rzekome pedofilstwo. "Wykorzenić zło" ryczał wtedy niby zarzynany bawół.
Parę lat później zwróciłam na to uwagę jego koleżeństwu z "Frondy", które usiłowało mi wcisnąć [za odpłatą] poczytne dzieła owego autora. I wtedy też jeden jeszcze bardzo młody, patriotyczny pan solennie mnie zapewnił, iż "Tomek zrewidował swoje poglądy".
Zrewidował, rzeczywiście, ale zrewidował.
Dzięki Bogu nigdy, od tamtego czasu, Terlikowskiego redaktora nie darzyłam najmniejszą nawet sympatią. Moim zdaniem, Terlikowski = Owsiak. Oczywiście z niejakimi i widocznmi gołym okiem różnicami wobec tego drugiego typu: wykształcenie, poglądy, prezencja, deklarowane wyznanie.

Obrazek użytkownika Coryllus

28-08-2013 [13:06] - Coryllus | Link:

Owsiak chyba żadnego wyznania nie deklaruje.

Obrazek użytkownika dogard

28-08-2013 [15:10] - dogard | Link:

ostatniego sortu,ot co...

Obrazek użytkownika mostol

28-08-2013 [14:00] - mostol | Link:

nie darzenia sympatią uczciwego człowieka, to na pewno nie dzięki Bogu.

Obrazek użytkownika Magdalena

28-08-2013 [13:04] - Magdalena | Link:

Zapytano kiedyś Adamka o ustawienie psychologiczne a ten im na to: "Inni potrzebują psychologa, a mnie wystarczy Bóg. Jemu powierzam swoje kłopoty i nigdy się nie zawiodłem. Bez Niego byłbym nikim."
Jak to jest, że zwykły, żonaty i dzieciaty, zawodowy mordobij to wie a księża potrzebują "przepracowania" :)

Obrazek użytkownika dogard

28-08-2013 [16:04] - dogard | Link:

nie zgadzam sie z okresleniem 'mordo...'.Adamek wybral sobie niezwykle trudny, dobrze platny zawod i solidnie sie zawsze przygotowywuje do osiagniecia celu.Jest PROFESJONALISTA--kumasz Magdo..