"Zachowałam się jak trzeba"

Nie, to nie intymne wyznanie, że jestem dumna z własnego zachowania w związku z jakąś sytuacją życiową. To słowa Inki, Danuty Siedzikówny, dziewczyny z jednego z oddziałów Łupaszki, bitej i poniżanej podczas ubeckiego śledztwa i zamordowanej zgodnie z wyrokiem jeszcze przed swoimi 18-tymi urodzinami. "Powiedzcie mojej babci, że zachowałam się jak trzeba" - tę prośbę przekazała Inka jednej z więźniarek, która miała szansę wydostać się na wolność. Nikogo nie zdradziła. Nie zdradziła też swoich ideałów.
Dziś 1 sierpnia. Temat do rozważań nasuwa się sam. A ja patrząc na dzieciaki - swoje, krewnych i znajomych, zastanawiam się, czy gdyby los je postawił w takiej sytuacji, jak tamtych małolatów z 1944, to czy zachowałyby się tak samo? Czy zachowałyby się "jak trzeba"? Czy oderwałyby się od swoich komórek, komputerów, kolorowych czasopism o życiu celebrytów i czy by poszły? Czy narażałybyby swoje życie dla miasta, dla Ojczyzny, dla idei? Jakiś autorytet parę tygodni temu w radiowej Trójce wymądrzał się, że tak, oczywiście, zachowałyby się tak samo. Ale czy na pewno?
Tamta, wojenna generacja, to były dzieci urodzone w świeżo wyzwolonej Polsce. Ich rodzice byli pierwszym pokoleniem, które miało w dokumentach polskie orły i obywatelstwo. Doceniali to. Wolna ojczyzna nie była czymś oczywistym. Potem ponowna utrata niepodległości. Parę lat niemieckiego terroru zrobiło swoje. Wszyscy rwali się do walki i dzisiejsze wymądrzanie się, że nie warto było do wroga strzelać brylantami, jest czysto teoretyczne. Nawet, gdyby nie było odgórnych rozkazów oni i tak do tej walki by poszli. A dzieci? Podobnie jak Orlęta Lwowskie, tak i mali warszawiacy cichcem wymykali się z domów wbrew woli przerażonych matek. I szli walczyć. Lub chociaż pomagać.
Powstańcza młodzież, podobnie jak wcześniej, w czasie konspiracji, była podzielona na trzy grupy. Najmłodsi - 12-14 lat - byli Zawiszacy. Nie brali oni udziału w walce zbrojnej, ale byli przydzielani do służb ratowniczych i łączności. To oni byli listonoszami Harcerskiej Poczty Polowej. Starsi chłopcy, skauci -15-17 lat - wchodzili w skład Bojowych Szkół, w których zajmowano się szkoleniem wojskowym i przygotowywano do służb rozpoznawczych, zwiadowczych i do służby sztabowej. Najstarsi, powyżej 18-go roku życia należeli do Grup Szturmowych zajmujących się dywersją, a więc wysadzaniem mostów, pociągów, odbijaniem więźniów itp. Dziewczęta zostawały najczęściej sanitariuszkami, rzadziej listonoszkami. Jeżeli były za młode by robić opatrunki, przygotowywały je i zajmowały się pomocą starszym sanitariuszkom. Siedziały też przy rannych i wspierały ich duchowo.
Dziecięca Harcerska Poczta Polowa, zorganizowana formalnie już 4 sierpnia, przeszła do legendy. Mali Zawiszacy, niczym londyńscy taksówkarze przed egzaminem kwalifikacyjnym, uczyli się topografii miasta, aby potem z narażeniem życia roznosić warszawiakom listy. Najmłodsi mieli 11 lat...
Wielu małych powstańców pozostało bezimiennych, ale do historii przeszedł Jędruś Szwajkert, 11-latek pochodzący z Inowrocławia, sanitariusz w powstańczym szpitalu na Żoliborzu. Podobnie jak inne dzieci zajmował się zwijaniem bandaży, przygotowywaniem opatrunków, sprzątaniem. Zabawiał też rannych grą na harmonijce ustnej, z którą się nie rozstawał. Czasami roznosił też "bibułę". 29 września, w czasie oblężenia szpitala Jędruś zginął od pocisku wystrzelonego przez niemiecki czołg. Dziś leży w kwaterze "Zośki" i "Parasola" i ma taki sam brzozowy krzyż na grobie, jak inni powstańcy. To takich jak on przedstawia Pomnik Małego Powstańca.
Jemu i jemu podobnym chcialam dziś tym tekstem złożyć hołd. I wyrazić nadzieję, że mnie i Wam wszystkim uda się tak wychować dzieci, jak zrobili to rodzice z tamtych czasów. Że jeśli, nie daj Boże przyjdzie taki czas, to zachowają się '"jak trzeba".

YouTube: