Sprawy ważne i ważniejsze (2) (Lekcja elbląska)

Życie zmieniło mój pierwotny zamiar, napisania kilku notek, na temat co i jak należałoby zrobić, po wygranych przez PiS wyborach parlamentarnych. A ponieważ dzieje się dużo spraw ciekawych i ważnych, trzeba mi zająć się stanem aktualnym. Z niego bowiem wynikają możliwe projekcje najbliższej przyszłości. I, w tym kontekście, „lekcja elbląska” pokazuje bardzo wiele...

Zwycięstwo wyborcze kandydata partii Jarosława Kaczyńskiego, choć oczywiście cieszy, bardzo dobrze pokazuje fakt prosty, że Tusk jest świadomy sytuacji i gra już nie o zwycięstwo, ale o taką „przegraną”, która realnie pozwoli na zachowanie status quo, na zachowanie „zdobyczy Okrągłego Stołu” a więc, by nic się nie zmieniło.

Popatrzmy:

Przy założeniu, że i w drugiej turze Wilk wygra (a nie jest to rozstrzygnięte) to w Radzie Miasta PiS będzie zmuszony do wejścia w koalicję. W talii są tylko PSL i SLD. A więc trzeba będzie wybierać między dżumą a cholerą. Ale taki, powyborczy „układ” gwarantuje niemożność wcielenia w życie nowej jakości rządów na poziomie lokalnym. Gwarantuje za to zgniłe trwanie beneficjentów obecnej, polskiej rzeczywistości politycznej.

Widzimy tu jak w soczewce, jaką destrukcyjną rolę odgrywa realnie kanapa SP Zbigniewa Ziobry. Partyjka ta „robi” za klasycznego psa Baskervillów, który sam nie zje ale drugiemu nie da. Bo gdyby owe prawie pięć procent, które Ziobro „ukradł” Kaczyńskiemu, pozostało przy PiS-ie Pan Wilk dysponowałby większością w dwudziestopięcioosobowej Radzie Miasta, bo PiS wprowadziłby tam trzynastu Radnych. A tak wprowadził dziesięciu. A więc mniejszość.

Więcej. Mimo „zwycięstwa” to właśnie zwycięzca będzie wystawiony na wszystkie, powyborcze strzały. Gmin bowiem nie wchodzi w szczegóły. Gmin wie, że ten a ten wygrał, a rządzi źle. Nie wie zaś dlaczego nie może rządzić dobrze. I taki „zwycięzca” będzie z definicji obciążany odpowiedzialnością za wszelkie zło, niepowodzenia czy nieudolności. Klasyczny przykład zwycięstwa pyrrusowego.

Z tego lokalnego przykładu trzeba nam wyciągnąć lekcję. A na dzisiaj jest ona taka, że PiS nie ma wciąż takiej przewagi, która pozwoliłaby na samodzielne rządy w skali kraju. A więc nie jest jeszcze spełniony warunek konieczny do realnej sanacji państwa i zbudowania nowego porządku. Porządku będącego antytezą „ zdobyczy Okrągłego Stołu”, a więc porządku, który przywróciłby Polskę Polakom i oparł urządzenie państwa na zasadach uczciwości, moralności i równości szans.

Dzisiejsi właściciele Rzeczpospolitej też to wiedzą. I możemy być pewni, że zrobią absolutnie wszystko, by zachować status quo. Z „czasowym ograniczeniem wolności obywatelskich” włącznie. Wszak i faszyzm, i terroryzm podnoszą już głowę... Jestem przekonany, że tegoroczne lato będzie bardzo gorące. Będą huragany, burze i gradobicia. Może wystąpić nawet trzęsienie ziemi... A władza wszak jest obowiązana zapewnić nam, obywatelom bezpieczeństwo... Nie miejmy złudzeń.

Co więc możemy? Gdzie leży klucz do tego zamka? Jak otworzyć sezam?

Sądzę, że nie ma jednej odpowiedzi. Sytuacja jest na tyle dynamiczna, że trzeba by mieć zdolności profetyczne by przewidzieć, w szczegółach, najbliższą przyszłość. Ja niestety zdolności takich nie posiadłem. Ale można skupić się na generaliach. I tu widzę dwa scenariusze, jak sądzę, o zasadniczym znaczeniu.

Pierwszy to możliwa katastrofa finansów publicznych. Bardzo możliwa. Stan państwa w tym zakresie jest zaiste fatalny. Ale przełom może nastąpić dopiero wówczas kiedy miliony Polaków odczują to boleśnie na własnej skórze. Kiedy zadłużeni po uszy „młodzi, wykształceni z dużych miast” zaczną bankrutować. Kiedy nie będzie dla nich pracy a długi będą rosły lawinowo. Ten scenariusz nie jest wykluczony. Jest jednak straszliwie niebezpieczny. Bo wówczas ewentualni zwycięzcy staną przed arcytrudnym zadaniem. Zadaniem zawsze kosztownym i wymagającym kolejnych poświęceń. A ich granica też nie jest nieskończona. Ma swój kres. A żaden wqurwiony naród nie cierpi kiedy władza jeszcze coś musi mu zabierać. Wówczas nie ma już racjonalności zachowań. Jest bunt przeciwko władzy, skądkolwiek by przyszła i przez kogokolwiek byłaby wyłoniona.

Racjonalność zostaje wyłączona i wahadło może wychylić się w drugą, trzecią, piątą stronę z dnia na dzień. To jest złoty czas populistów i wszelkiej maści marginesu. Od prawa do lewa. Obyśmy takiego scenariusza nie musieli nigdy przerabiać...

I możliwość druga, myślę, że bardziej, mimo wszystko, realna.

Jeśli rodzimym demiurgom uda się utrzymywać stan umysłów otępiałego narodu na mniej więcej obecnym poziomie. Ergo jeśli PiS utrzyma poparcie na poziomie, w porywach, 38% i nie będzie realnych szans by się ono znacząco zwiększyło to nie będzie też innego wyjścia jak dogadanie się z innymi „prawicowymi” kanapami i wyrwanie z PO „frakcji Gowina”. Z nim, rzecz jasna, włącznie. Jakkolwiek bolesne by to nie było. Ale ten i taki kompromis byłby, jak sądzę, do przełknięcia. Choć bardzo wielu, w tym mnie, stałby ością w gardle...

Wariantem tej samej w istocie możliwości jest wcześniejsze dogadanie się „Wiplerowców” z „Gowinowcami” (plus jakieś nieistotne środowiska) i stworzenie bytu politycznego dziś jeszcze nieistniejącego. Wówczas trzeba się będzie właśnie z nimi porozumiewać, co jest, oczywiście, zawsze ryzykowne i nie dające gwarancji lojalności. Wątku, jak sądzę, nie muszę rozwijać...

W takim przypadku politykę trzeba potraktować jako uzyskanie maksymalnej możliwości zbliżenia się do zakładanych celów, ograniczone jednak realnymi możliwościami. Trzeba wówczas wykonać to co realnie możliwe a nie to co pożądane. Zwyczajnie nie ma innego, racjonalnego, wyjścia. Chyba, że PiS uzna, iż jest bardziej korzystnym dalsze trwanie w opozycji. Ale to z kolei musi odbić się i na partyjnych dołach, i na elektoracie. I nie ma zmiłuj.

No cóż. Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. Zwłaszcza w polityce...