Jak napisać najlepszy reportaż na świecie

Byłem wczoraj w Lidlu i zerknąłem na półkę z książkami, która od jakiegoś czasu tam stoi. Prócz badziewi z gatunku „kochałam, ale się zawiodłam” znalazłem tam reportaż roku, czy też kandydata na reportaż roku. Rzecz nazywa się „Jutro przypłynie królowa”, ma może ze 120 stron i składa się z kilkuset krótkich kawałków. Myślę, że musi być ich kilkaset, bo są naprawdę krótkie i zajmują te ponad sto stron. Od razu możemy zorientować się o czym jest ta książka, nie czytając nawet opisu na 4 stronie okładki. Wystarczy, że otworzymy książkę w dowolnym miejscu. Zawsze trafimy na słowo, które jest kluczem i wyjaśnia wszystko. Chodzi oczywiście o słowo „gwałt”.

Nie będę opisywał własnymi słowami tego co jest na 4 stronie okładki, ale wkleję tu cały ten kawałek. Potem zaś dokonamy, na oczach wszystkich, czarodziejskiej sztuki przemiany kłamstwa w prawdę, czy jak kto woli przeprowadzimy dziennikarskie śledztwo. Zaczynamy. Oto opis:

Pitcairn to skrawek lądu na Oceanie Spokojnym leżący piętnaście tysięcy kilometrów na południowy wschód od Londynu. W 1790 roku do brzegów wyspy przybił brytyjski okręt Bounty. Buntownicy zeszli na ląd.

Obecnie żyje tam kilkadziesiąt osób. Sześć razy do roku w pobliże wyspy podpływa statek, czasem zawija jacht, a mieszkańcy z tajemniczych powodów niechętnie patrzą na obcych.

Angielski dziennikarz został deportowany, zanim zdążył zejść z pokładu. To samo spotkało francuskiego autora książek podróżniczych. Pewna reporterka usłyszała: "Powiesimy cię, jeśli o nas źle napiszesz". Korespondentka australijskiego "The Independent" była zastraszana. Na forum internetowym zamieszczono post: "Kathy Marks powinna być zastrzelona".

Maciej Wasielewski dostał się na wyspę, podając się za antropologa badającego żeglarskie sagi. To, co odkrył, okazało się jeszcze bardziej skomplikowane, niż przeczuwał...

To jest coś fascynującego. Mała wyspa na oceanie, na której dzieją się straszliwe i dziwne rzeczy, tak dziwne, że nie może tam stanąć stopa żadnego człowieka, no chyba, że jest antropologiem badającym żeglarskie sagi. Wtedy od razu go wpuszczą i będzie mógł rozmawiać z mieszkańcami o tym co tam się wśród nich straszliwego dzieje. Nie powieszą go, nie zastrzelą, a ci którzy zdradzą mu straszliwe tajemnice nie okłamią go i nie pójdą potem pośmiać się zeń wspólnie z innymi mieszkańcami wyspy.

Zacznijmy od roku wydania książki – 2013, a teraz zajrzyjmy na stronę wyspy Pitcairn, która nie jest wyspą ale archipelagiem. To prawda, że tylko jedna z wysp jest zamieszkała, ale Pitcairn to jednakowoż archipelag. Obecnie, w roku 2013 roku wydania książki mieszka tam 49 osób, a wypadki opisywane przez autora, którego nazwisko już poznaliśmy rozegrały się w roku 2004. Autor książki to Maciej Wasielewski, a oto jego biogram ściągnięty ze strony wydawnictwa „Czarne”:

Maciej Wasielewski urodził się w 1982 roku w Warszawie. Był ulicznym grajkiem w Nowej Zelandii, kopał rowy na warszawskich budowach i patroszył ryby na Wyspach Owczych. Jest finalistą pierwszej edycji konkursu stypendialnego Fundacji „Herodot” im. R. Kapuścińskiego i współautorem książki 81:1.Opowieści z Wysp Owczych, nominowanej m.in. do Nagrody im. Beaty Pawlak.

To jest dość charakterystyczne legendowanie autora, można by je nazwać legendowaniem na sposób rosyjski. Ciężka praca, muzyka, odległe lądy, zimno, wichry, prawie zesłanie, ale jednak nie, coś innego, przygoda z morałem bardziej. Tak to wygląda. Legendowanie na sposób amerykański zaczyna się od wyliczenia uczelni i kursów, które skończył autor i autorka i jeszcze do tego przejdziemy. Informacje o autora podawane są zwykle tak, jak to widać na przykładzie Wasielewskiego, tak jakby wszystkie rowy w stolicy wykopał Wasielewski i wszystkie ryby na Wyspach Owczych w poprzednim sezonie również on oczyścił. No, ale takie jest prawo wydawcy, ja bym się jednakowoż chętnie dowiedział ile metrów bieżących rowów wykopał Wasielewski i ile dorszy i halibutów oczyścił sam, własnymi rękami. Zawsze bowiem czytając takie rzeczy, podejrzewam, że autor nie kopał rowów osobiście, a jedynie przyglądał się z okna mieszkania na starówce, jak te rowy kopią inni ludzie, że nie wziął do ręki ani jednej śmierdzącej ryby, a jedynie wyrzygał się na widok tych zalegających wszędzie flaków.

Wyobraźcie sobie, że ja nagle wpadam na taki pomysł i na okładce swoje książki piszę coś takiego:

Gabriel Maciejewski rocznik 1969, nie był co prawda ulicznym grajkiem w Nowej Zelandii, ale pracował przy oczyszczaniu upraw świerkowych na Południowych Morawach, sadził olszę pod kostur w leśnictwie Biszcza i pracował przy odnowieniach drzewostanów w Górach Izerskich. Jest autorem....itd.

Przecież to jest nie do pomyślenia. A dlaczego? Bo sensem tego rodzaju notek, nie jest podkreślenie jak dynamiczny i odważny jest autor, bo wzięcie do ręki zdechłego dorsza to przecież nie byle co, ale pokazanie tej straszliwej dali, która go nęciła i w którą wyruszył, by grać, patroszyć i kopać. Ważna jest odległość po prostu, która ma czytelnika zahipnotyzować i skusić. No więc, ja ze swoimi Południowymi Morawami nie mam z Wasielewskim żadnych szans. Wyczulam was więc na to. Jeśli zechcecie kiedyś napisać najlepszy reportaż na świecie musicie koniecznie wstawić na okładkę informacje o odległych krajach, najlepiej takich, o których nikt nie pamięta. Wyspy Owcze i archipelag Pitcairn są w sam raz.

W 2004 roku na wyspie Pitcairn mieszkało ponad 70 osób. Kilku mężczyzn, dokładnie 7, w tym burmistrz zostało oskarżonych i skazanych w procesie opisywanym przez prasę Nowej Zelandii i Australii o gwałty na nieletnich. Sprawa była bardzo głośna i doprowadziła do zmiany na stanowisku burmistrza. Myślę sobie, patrząc na rzecz całą z perspektywy Południowych Moraw i Gór Izerskich, że to jest clou całej opowieści, a nie te kawałki, co je tam do swojej książki wstawił Wasielewski. Mamy oto długoletniego burmistrza, który nagle zostaje wraz z innymi mężczyznami oskarżony o gwałty na dzieciach, konkretnie zaś na dorastających dziewczynkach. W społeczności zamkniętej liczącej około 70 osób to może być poważny problem, ale nie musi, jeśli zorientujemy się, że w domach mieszkańców Pitcairn stoją komputery z łączem internetowym. Kiedy sprawa wychodzi na jaw oskarżeni stają przed sądem. Jest ich siedmiu. Sześciu zostaje skazanych, a jednego uniewinniają. W czasie procesu obowiązki burmistrza, który jest głównym oskarżonym, pełni jego siostra. Jest ona policjantką i na Pitcairn przybyła w roku 1999, wcześniej mieszkała w Wielkiej Brytanii. Dlaczego pani owa została obdarzona tak wielkim zaufaniem przez nadzorującą wyspę wysoką panią komisarz z Nowej Zelandii, która sprawuje władzę nad wyspą w imieniu królowej? To ważne pytanie. W wikipedii przeczytać możemy, że w czasie swojej krótkiej, zaledwie miesięcznej kadencji, pani burmistrz, siostra gwałciciela zajmowała się podnoszeniem turystycznej atrakcyjności wyspy. Potem były wybory, w których zwyciężył – co dość zaskakujące – jeden z siedmiu oskarżonych o gwałt. Ten, którego uniewinniono. W książce Wasielewskiego te zagadkowe sekwencje zdarzeń układają się w ponurą opowieść o tym co tak ukochał w swojej prozie Stefan Żeromski – w opowieść o naturze ludzkiej. Bo tak to jest już z grafomanami, że najlepiej pisze im się o naturze ludzkiej, a szczególnie o tym jaka jest okropna i ponura. W jednej z recenzji dotyczącej książki Wasielewskiego znaleźć możemy uwagę, że to co wydarzyło się na wyspie Pitcairn mogłoby się wydarzyć wszędzie i to zdaje się jest najważniejsza konkluzja dotycząca misji takiej prozy. Wszędzie, czyli u nas też. Ponieważ ja dobrze pamiętam sprawę marynowania dzieci w beczkach i wy ją także pamiętacie, nie mam ochoty na rozważania na temat natury ludzkiej. Nie mam także ochoty na ekscytowanie się historią Wasielewskiego, która jest dęta od początku do końca.

Wysoki komisarz z Nowej Zelandii, kobieta, ma zarządzać małą wyspą na Oceanie, gdzie dochodzi do poważnych nadużyć. Pani zaś owa jest bogatą w doświadczenia i odznaczenia dyplomatką. Nawet jeśli ktoś dawał jej poprzez internet lub telefon satelitarny znać, że coś się dzieje na Pitcairn nie mówiła o tym z obawy o swoją karierę. W roku 1999 na wyspę przypłynęła siostra burmistrza, która przejęła obowiązki konstabla. Trudno przypuścić, by odbyło się to bez wiedzy i zgody władzy zwierzchniej. Przypuszczam więc, że zarówno mafia z wyspy, jak i urzędnicy korony z Nowej Zelandii znali się doskonale i dobrze wiedzieli co robią. Na wyspę nikt nie mógł przypłynąć z obawy, by sprawa się nie wydała, ale jednak się wydała i opisali ją dziennikarze australijscy. No, ale tak przecież nie można. Pedofile mogą zamieszkiwać takie kraje jak Belgia, ale nie rajskie wysepki podlegające władzy królowej. Coś z tym trzeba zrobić. No i mamy proces i skazanych. Nie wiadomo tylko na co skazanych, bo nie udało mi się dotrzeć do postanowień sądu. Po czym rozpoczyna się kampania mająca przybliżyć turystom małą wyspę na oceanie, gdzie dawno temu przybili rozbitkowie z Bounty. Za kampanią tą stoją ci sami urzędnicy, którzy wcześniej tolerowali przestępczość na Pitcairn. Jak widzicie historia nie układa się wcale w nawiązującą do prozy Żeromskiego opowieść o ponurych stronach natury ludzkiej, ale w równie ponurą opowieść o niewydolności systemu, w którym kluczową rolę odgrywają karierowiczki obwieszone odznaczeniami. Wasielewski skupia się jednak na czymś zupełnie innym, to znaczy na analizie smrodu bijącego z ust gwałcicieli, nie interesują go powiązania pomiędzy elitą mieszkańców, a urzędnikami korony. Nie zaciekawił się też informacją dotyczącą naturalnych bogactw wyspy Pitcairn, wśród których wymieniane jest złoto. Snuje opowieść o drzewach mandarynkowych, o ananasach i ponurych stronach natury ludzkiej. Jeśli więc chcielibyście kiedykolwiek napisać reportaż roku musicie robić to samo co on. Inaczej nic z tego.

Nie od biedy będzie także zajrzeć na stronę wyspy Pitcairn, która nie pomna na niedawną ponurą przeszłość otwiera się na turystów i już nie trzeba podawać się za antropologa badającego żeglarskie sagi by postawić na niej stopę. 49 osób i badacz żeglarskich sag, które są pewnie opisane i dostępne w każdej księgarni w Auckland. Co za ludzie. No, ale nic, popatrzcie sobie na tę wyspę

http://www.kontynenty.net/pitc... http://www.pitcairn.pn/

To jest reportaż, który powstał na początku XXI wieku i strona internetowa wyspy. Jeśli przeczytamy książkę Wasielewskiego z niejakim zdziwieniem skonstatujemy obecność na Pitcairn uczniów szkół średnich z Nowej Zelandii, którym nikt nie zabronił lądować na wyspie i nikt nie straszył ich śmiercią. I nie musicie przy tym wszystkim kupować książki Wasielewskiego, wystarczy, że postoicie sobie w Lidlu przy arbuzach, gdzie jest ten stojak z książkami troszkę dłużej niż zwykle i ją przeczytacie.

Kiedy już mamy omówiony lans w stylu rosyjskim pora na lans amerykański. Oto autorka z portalu WP, która napisała fascynujący reportaż o Krystynie Skarbek.

http://wiadomosci.wp.pl/kat,12...

Uważam, że każdy szanujący się autor powinien trzymać się jak najdalej od takich tematów jak życie Krystyny Skarbek, no chyba, że zamierza napisać o niej prawdę bardziej ponurą niż to co napisał Wasielewski o wyspie Pitcairn. Mnie osobiście bowiem bardzo trudno jest czytać to co zwykle się o Krystynie Skarbek wypisuje, szczególnie zaś te zachwyty nad jej urodą i odwagą oraz opowieści o romansach z różnymi wpływowymi mężczyznami. Myślę po prostu, że Krystyna Skarbek była nieszczęśliwą i oszukaną kobietą, która miała o wiele mniej możliwości ucieczki niż mieszkańcy wyspy Pitcairn tak jak ich opisał Wasielewski. Dla autorki opowieści o Krystynie Skarbek najważniejszą informacją jest to, że jej życie posłużyło Ianowi Flemingowi do stworzenia serii postaci zwanych „dziewczynami Jamesa Bonda”. Myślę, że już za samo to powinniśmy skopać dupę Ianowi Flemingowi, a jego książki wrzucić do Wisły z nadzieją, że może któraś dopłynie może do dalekiej wyspy Pitcairn.

Za najważniejszą informację o Krystynie Skarbek uważam tę dotyczącą wynagrodzenia jakie wypłaciła jej korona za narażanie życia przy przekraczaniu granic stref okupowanych, za długie godziny spędzane na rozmowach i w łóżku z nudziarzami i zbrodniarzami, za ten cały syf, zwany działalnością szpiegowską w MI6. Otóż korona brytyjska wypłaciła za to wszystko Krystynie Skarbek, zwanej ulubioną agentką Churchilla kwotę wysokości 100 funtów. Po wojnie Krystyna Skarbek imała się dorywczych zajęć i opędzała się jak mogła od adoratorów. Ponieważ jednak w życiu jest tak, że samotna kobieta ma ograniczone możliwości opędzania się od adoratorów, a Krystyna Skarbek była samotna w sensie prawnym i nic nie wskazywało, że się to zmieni, opędzić się nie mogła. W rezultacie została zabita nożem w windzie, przez pewnego sfrustrowanego Irlandczyka, który się w niej zakochał i za nią łaził.

Tak nam to opisuje autorka z portalu WP, dodając jeszcze, że Krystyna Skarbek padła ofiarą stalkingu. I to jest jeszcze lepsze niż siostra burmistrza gwałciciela zajmująca jego stanowisko i dbająca o zwiększenie ruchu turystycznego na wyspie, gdzie odbywają się ponure misteria natury ludzkiej.

Mamy ulubioną agentkę Churchilla, która uczestniczyła w wielu ważnych misjach i dużo wie. Można by dziewczynie zapłacić, dać jej do towarzystwa jakiegoś emerytowanego oficera o nieskomplikowanej psychice, który nie robiłby afer, gdyby na jeden czy drugi wieczór wyskoczyła sobie z przyjaciółmi gdzieś dalej, dajmy na to do Paryża. Ważne, żeby potem powiedziała z kim piła i gdzie się obudziła. Nic z tego jednak, korona daje jej 100 funtów i spokojnie patrzy jak ulubiona agentka Churchilla się stacza. W tym czasie na jej życiu żeruje taki sku...syn jak Ian Fleming, który zarabia miliony na referowaniu czytelnikom różnych tajemnic, lub spraw z pozoru na tajemnice wyglądających. Świadomość tego nie wpływa dobrze na byłą już, ulubioną agentkę Churchilla. Krystyna Skarbek jest coraz bardziej pogubiona, a stan ów pogłębia jeszcze pojawienie się tego irlandzkiego kurdupla, którego nie sposób odpędzić. No, proszę Państwa? Była agentka korony, wokół której stale ktoś się kręci nie może poradzić sobie z jakimś adoratorem w typie tych, których opisywał Bruno Schulz? No nie może. Chce wyjechać z Londynu i tak się składa, że kiedy oznajmia o tym swojemu przyjacielowi ten zasmucony odprowadza ją do metra. Ona jedzie do hotelu, a tam już czeka na niż niewtajemniczony na pozór w nic irlandzki adorator. - Czy chcesz wyjechać? - pyta. - Tak – odpowiada Krystyna Skarbek. - No to masz – on na to – i wbija jej nóż pod żebro.

Ja w to wszystko oczywiście wierzę, nie wiem tylko skąd ten irlandzki adorator dowiedział się w tak szybkim czasie, że ona chce wyjechać i dlaczego akurat tego wieczora znalazł się przy hotelowej windzie zaopatrzony w długi nóż. Może nosił go przy sobie stale, na wszelki wypadek? Oczywiście facet dostał kaesa, a w czasie śledztwa nie powiedział ani słowa na swoją obronę. Powiesili go szybciutko, prawdopodobnie z obawy, by Ian Flemning nie zechciał poprawić sobie wyników sprzedaży jego historią.

I tak to jedzie proszę Państwa. Sława jak widzicie jest na wyciągnięcie ręki, żeby napisać najlepszy reportaż roku, wystarczy zmrużyć oczy, wyobrazić sobie, że kopiemy rowy, albo patroszymy rybę i dalej leci samo.

Dorzucę wam jeszcze linki z nagraniami z dyskusji, którą odbyliśmy wraz z Grzegorzem Braunem i licznymi widzami jego filmów oraz czytelnikami moich książek w Domu Literatury.

http://www.youtube.com/watch?v...

http://www.youtube.com/watch?v...

Kolejne odsłony debaty Braun – coryllus, w Krakowie przy placu Szczepańskim 8, 18 czerwca o 17.30 i we Wschowie 22 czerwca o 17.00 w zamku. 21 czerwca, mam wieczór autorski w Zielonej Górze, w kawiarni „Pod aniołami”, o godzinie 18.00, a 6 lipca odbędzie się mój wieczór autorski we Wrocławiu, 12 lipca zaś w Nysie. Miejsca spotkania we Wrocławiu jeszcze nie znam, a w Nysie spotykamy się po prostu na dziedzińcu muzeum. Książki zaś i płyty można kupić na reaktywowanej stronie www.coryllus.pl. W sklepie www.multibook.pl, w księgarni www.ksiazkiprzyherbacie.otwart... oraz w księgarni Tarabuk w Warszawie przy Browarnej 6, w sklepie FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy, oraz w księgarni Wojskowej w Łodzi przy Tuwima 34. Zapraszam.

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika Dalej

16-06-2013 [15:30] - Dalej | Link:

Byłem wczoraj w Lidlu i zerknąłem na półkę z książkami, która od jakiegoś czasu tam stoi.

...I przypomniało mi się to, co kiedyś Coryllus napisał o polskim rynku książki.

- Że ludzie chcą czytać, chcą kupować książki, ale to co im podsuwa tak zwany "mainstrim" (ja na to mówię post-komuna na pasku zblazowanych zachodnich kapitalistów), to gówno i hała, a porządnych, ciekawych książek, trzeba szukać samemu.

Podobnie w Empiku. Kiedyś specjalnie popatrzyłem, i porobiłem zdjęcia pozycjom wystawianym tam by rzucały się w oczy. Same bzdury wysmarowane przez stalinięta, i resztę bandy.

Obrazek użytkownika Heretyk

16-06-2013 [16:17] - Heretyk | Link:

ale żaden z bardzo patriotycznych i katolickich portali nie raczył o tym wspomnieć...

Co do reszty, to zawsze zastanawiała mnie ta podwójna moralność.
Jak chłop w gumiakach się upije i nawet jak grzecznie pójdzie po tym wszystkim spać to jest on świnią i chamem, a jak to zrobi Stanisław Ignacy Witkiewicz to jest to zupełnie co innego.
Do tego jeszcze dochodzi sprawa "twórczości". Z moich prywatnych badań wynika, że 80 % (99 ?) wszystkich książek podróżniczych wydanych za komuny to plagiaty i falsyfikaty.
Wystarczyło znać język, wejść do fryzjera albo wyciągnać ze śmietnika zagranicą trochę kolorowych czasopism , przetłumaczyć i już można było wieść sielskie życie literata.
Jak do tego dodamy, że najlepiej zarabiającymi pisarzami w PRL byli autorzy "Czterech pancernych" i "Łun w Bieszczadach" to mamy pełen obraz.
Problem w tym , że te "Łuny w Bieszczadach" "Czterej pancerni" dalej żyją i mają się dobrze.
Dzisiaj zapytać kogoś o Chestertona albo Feliksa Konecznego to można się tylko rozczarować.

Generalnie to szkoda miejsca na pisanie o wyspie Pitcairn, obiecał Pan dać znać co tam w Grecji.