O TYM JAK RYŻY WĘDKARZ W MĘTNYM STAWIE RYBY ŁOWIŁ

Trochę tylko w bok od centrum Europy,
leży spory staw,co Polska się nazywa;
od wieków już przeróżne  cepy i jełopy,
bywały tu przejazdem na tzw. "rybach"

Mongoł, Szwed, Szwab czy też Rusek,
wszyscy tak jakoś ten nasz staw polubili;
a o pełne jego złocistych ryb kapelusze
bywało, że się czasem  między sobą pobili.

Miejscowych to raczej wkurzało wędkarzy;
niejeden z kłusowników dostawał po łbie -
nie licząc pomniejszych po drodze abordaży,
światowe wojny o stawik odbyły sie dwie.

Chociaż obydwie wojny staw niby wygrał;
co grubszy wróg został szybko powieszony,
nikt ze stawowych mędrców nie przewidział,
że będzie przez nich w przyszłości dupcony.

Przez pierwsze pół wieku po drugiej wojnie,
rżnął ich czerwony  oraz pryszczaty Wania,
łowił w stawie ryby kiedy chciał spokojnie,
bez zapłaty i najmniejszego zażenowania.

Potem nad staw przyszła jak burza "rewolucja",
"dowodzona" przez agencinę i noblistę Bolka,
powstała również, tak zwana żartem konstytucja;
był to także czas narodzin pierwszego trollka.

Lokalni zaczeli szybko obrastać w tzw. piórka;
komóra, grilek, fura, plazma, w dresach treningi:
aż nagle wśród wszystkich kolesi z podwórka,
większość zaczęły stanowić  bezdenne lemingi.

Ich wodzem został kominiarz o ksywce "Ryży";
prawie wszystkie ryby ze stawu trotylem "wyłowił",
skarbonkę lokalnych z "Łysym" i "Bulem" rozpirzył,
a czego nie podpieprzył, na Amber-pralnie przerobił.

Lecz po sześciu prawie latach jego dyktatury,
staw zmętniał i nie było już nic do podpieprzenia;
stadiony i stocznie pod wodą, autostrady z tektury -
lokalni coraz głośniej przebąkiwali o karze więzienia.

Wyszedł więc Ryży rano z szafy i po drugiej kawie,
powiedział sobie dla kurażu:"Jestem naprawdę wielki!"
Olewam tych lokalnych, niech zostaną w swoim stawie,
gdy ja z Andżeliną pojadę na ciepły stołek do Brukselki!

Durni tubylcy, nie docenili geniuszu Słońca Peru -
seplenił, idąc z wędką na ryby, dla nerwów ukojenia -
to zostaną kretyny same, jak stare dętki od rowerów,
bez mojego światłego, eurokomuszego rządzenia!

Po trzech godzinach patrzenia na nieruchomy spławik,
Ryży nie był pewien czy śni, czy też to widzi na jawie:
ogromny krokodyl się nagle w mętnej wodzie pojawił,
i łapami sięgał już do jego nóg leżących  na trawie.

"Jestem Jasio"- powiedział do niego ludzkim głosem,
"Chciałem tylko zapytać, jak ci dzisiaj idzie z rybami?"
"Ma-aa-rnie" wymamrotał przerażony Ryży pod nosem -
"No to je olej i skacz do wody, to sobie razem popływamy!"