Kadry czyli o czarownikach i świętych

Najpocieszniejsza moim zdaniem anegdota, zawarta w III tomie „Baśni jak niedźwiedź”, dotyczy Johna Dee. Jak pamiętamy był John zaufanym człowiekiem Elżbiety I oraz wielu wpływowych osób z jej otoczenia i dopiero król Jakub pozbawił go możliwości wpływania na cokolwiek. Dee żył w ciekawych i trudnych czasach, był protestantem, który realizował misję innych, znacznie od niego bogatszych, angielskich protestantów, na kontynencie, ale nie tylko ich. Były to misje tajne i dotyczyły one tego, co dziś nazywa się socjologią lub inżynierią społeczną, a także czasami komunikacją. John zasiadał w różnych komisjach realizujących tajne plany i zawsze był potrzebny. Podkreślam tu słowo „zawsze”. Kiedy nastała w Anglii tak zwana reakcja katolicka i rządy objęła biedna i chora królowa Maria, zwana później Krwawą Mary, choć doprawdy daleko jej było do Elżbiety, wszyscy protektorzy Johna poszli do więzień albo na szafot. Co się stało z samym Johnem, spytacie? Już zdradzam Wam tę tajemnicę. Otóż John Dee, w czasie kiedy szlachetni lordowie, nie mogący znieść prymatu papieża nad królem tracili głowy i majątki, zasiadał wraz z katolickimi biskupami w komisji weryfikacyjnej, która decydowała kto jest, a kto nie jest dobrym, angielskim katolikiem. Kiedy karta się odwróciła John powrócił do swoich starych zatrudnień, a jego katoliccy protektorzy trafili z kolei na szafot. On zaś realizował nowe misje dla nowej władzy. Ja nie chcę tu niczego sugerować, ale jasne jest, że postać taka jest widomym znakiem i dowodem na istnienie struktur stokroć skuteczniejszych i ważniejszych niż jawne hierarchie państwowe i kościelne.

Teraz czas na anegdotkę współczesną, którą opowiedział mi nasz kolega wierzący sceptyk. W latach 60-tych XX wieku krążył taki oto kawał: do Polski przyszli Chińczycy i wyrzucili Ruskich. Trwa weryfikacja towarzyszy, którzy mają służyć nowej władzy i realizować cele Komunistycznej Partii Chin. Przed salą, gdzie obraduje komisja stoi kolejka zdenerwowanych towarzyszy. Czekają aż ktoś ich wezwie do środka. Co jakiś czas z sali wychodzi mokry od potu i trzęsący się ze zdenerwowania towarzysz, którego już zweryfikowano, bądź oddalono od żłoba, w zależności od tego czy spodobał się czy nie towarzyszom Chińczykom. Ci z kolejki zasypują wychodzących pytaniami: ty kto jest najgorszy, powiedz? Czy najgorszy jest ten Mao Tse Tung? E tam – odpowiada półgębkiem zweryfikowany. - No to kto? Może ten Lin Piao? E, tam towarzysz Lin Piao to sam miód. - No to kto? Kto jest najgorszy? - Najgorszy jest Cyrankiewicz – odpowiada spocony i roztrzęsiony towarzysz.

Każda władza kochani, która nie jest święta i nie ma nad sobą Pana Boga potrzebuje porządnych czarowników. Ci zaś nigdy nie chodzą samopas. To nie są ludzie znikąd, a ich umiejętności nie polegają na tym, by wyciągać króliki z kapelusza w odpowiednim momencie. Ich misja polega w dużym skrócie na tym, by łączyć to, co dla przeciętnego człowieka, tak w teorii jak i w praktyce połączyć się w żaden sposób nie da. Oczywiste jest, że Cyrankiewiczowi daleko było do Johna, choćby z tego powodu, że nie miał on pojęcia o niczym, poza organizowaniem jakichś tam prezentacji dla gawiedzi. Jedyne zaś co mógł połączyć to siebie samego z Niną Andrycz, choć wielu wydawało się to nierealne oraz łącką śliwowicę ze swoim własnym przełykiem, co także wielu znawców przedmiotu uważało za profanację. No, ale jaka władza tacy czarownicy. Nie ma się więc czemu dziwić.

John to co innego, wymyślił i skodyfikował cele brytyjskiej polityki obowiązujące potem przez trzy stulecia, z przerwą na istnienie ZSRR. I sądzę, że nadchodzi czas kiedy cele te znowu zaczną być realizowane. Podzielił również świat na segmenty i poprzez cykl szkoleń dla nawigatorów Kompanii Moskiewskiej zdecydował, które części tego świata są ważne, a które nie. I ten podział – na lepszych i gorszych – obowiązuje do dziś, choć przypisuje się go komuś innemu. John interesował się nawigacją i komunikacją, a to były nie tylko wówczas, ale także dziś najważniejsze kwestie dla każdego człowieka, który znalazł się w sferach aspirujących do decydowania o polityce światowej.

Teraz przyjrzyjmy się jakich ludzi rekrutuje się do kadr w strukturach nie zajmujących się czarnoksięstwem. Oto kiedy przybył do papieża Innocentego człowiek nazwiskiem Guzman, Dominik Guzman, ojciec święty nie nakłonił ucha do jego prośby i nie skierował go wraz z innymi, towarzyszącymi mu zakonnikami na Litwę, gdzie młody Hiszpan chciał głosić Słowo Boże. Papież wysłał go do Okcytanii, w której szerzyła się herezja, co w praktyce oznaczało, gwałtowny wzrost zamożności miast, uzależnienie od tych miast baronów oraz wsi, a co za tym idzie produkcji żywności, a również oderwanie całej tej struktury od Kościoła. Konsekwencją mógł być jedynie upadek Rzymu, bo kiedy jedna gospodarcza struktura zaczyna prosperować w oderwaniu od stolicy Piotrowej, nie ma przeszkód, by jej śladem nie poszły inne. Sukces gospodarczy Okcytanii polegał na zmuszeniu ludzi do półniewolniczej pracy w strukturach opartych o herezję, a także na kontrolowaniu przepływu pieniądza poprzez kontrolę nad wszystkimi transakcjami i pilnowanie rynku nieruchomości.

Zbyt dla sukna katarskiego, miasta południa znalazły w kilku miejscach, przede wszystkim w Anglii, ale także w cesarstwie i w Bizancjum. Papież miał naprawdę duży problem do rozwiązania. Rozpoczął swoją walkę z herezją od wysłania nad Garonnę Dominika Guzmana oraz jego współbraci. Dominik ogłoszony później świętym przemierzał pieszo drogi i bezdroża tej pięknej krainy, zachodził do miast i wiosek i mówił, mówił, mówił, mówił. Nie na wiele się to zdało. Pewnego dnia spotkał na drodze gromadę uzbrojonych heretyków, którzy zadali mu kilka pytań. Zapytali go: co by się stało gdyby tu na miejscu obdarli go z odzieży, odrąbali ręce i nogi, wyłupili oczy i pozostawili taki zewłok na drodze? Co by się stało? Dominik Guzman, Hiszpan ogłoszony później świętym, powiedział im, że mogą zaczynać, on się bronił nie będzie. Przeciwnie, kiedy już go porąbią i oślepią, kiedy wyrwą mu język, będzie najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi. Kiedy bowiem będzie leżał sobie, okrwawiony w pyle tej okcytańskiej drogi, na pewno przyjdzie do niego Pan. Co do tego Dominik Guzman nie miał żadnych wątpliwości. Ponieważ heretycy z południa nie byli ani za bardzo pewni swoich racji, ani zbyt zdecydowani, pozostawili Dominika w spokoju.

Po latach, kiedy działalność misyjna nie poskutkowała Rzym, w porozumieniu w królem Francji oraz miastami Flandrii i Włoch, stanowiącymi naturalną konkurencję gospodarczą, dla Okcytanii zdecydował, że na południe wyruszy krucjata. Trwała ona kilka lat i została odwołana. Walki jednak ciągnęły się przez ponad 80 lat. Dla papieża bowiem najważniejsze było to, że południe straciło swój jawnie heretycki charakter. Dla ludzi zaś, którzy bogacili się na handlu z Flandrią, dla bankierów z Florencji i Londynu południe, katolickie czy katarskie, nadal było groźne. Produkowano tam po prostu zbyt dużo tekstyliów i były one zbyt tanie.

Wróćmy jednak jeszcze na chwilę do tej krucjaty, najważniejszą postacią był w niej Szymon de Montfort, człowiek z lwem stojącym na dwóch łapach w herbie. Lwem z podwójnym ogonem dodajmy. Hrabia Leicester, pokłócony rzekomo z królem Anglii Janem. Dla piewców fałszywej legendy południa, Szymon to taki hitlerek manipulowany przez papieża. Nie jest to prawdą, choć jak to dokładnie z nim było, nie wiemy. Zwróćmy uwagę na jedno: w tym całym oszukanym micie katarskim wielką rolę przypisuje się kobietom, które miały ponoć na południu tyle swobody, że mogłoby to zadziwić Sylwię Chutnik. Nie słyszałem jednak nigdy, by żona któregoś z okcytańskich baronów towarzyszyła mu w czasie wyprawy. A z żoną Szymona tak właśnie było. Pani owa, podróżowała ze swoim straszliwym mężem wszędzie, aż do chwili kiedy wystrzelony z ustawionego na murze miasta Tuluza trebucheta kamień nie rozwalił jej mężowi głowy. Nie wiemy jakiego rodzaju satysfakcję czerpała z udziału w tych męczących przedsięwzięciach, ale na północ powrócić nie chciała.

Mamy oto kilka postaci i kilka charyzmatów. Mamy Johna Dee, za którym stoi nierozpoznana i potężna struktura, czynna nie tylko w Anglii, ale także na kontynencie. Mamy Dominika Guzmana, który chce umrzeć z imieniem Bożym na ustach. I jest mu doprawdy obojętne, czy stanie się to na Litwie czy nad Garonną. Mamy ponurego Szymona ze stojącym na dwóch łapach, białym lwem na czerwonej tarczy herbowej i jego dziwną żonę, nie odstępującą go ani na krok. No i oczywiście towarzysza Cyrankiewicza, który zasiadał we wszystkich komisjach, choć trudno doprawdy przypuszczać, by stała za nim organizacja choć w połowie tak wpływowa jak ta, której służył John Dee. I teraz zwróćmy uwagę na to jak poważni są to ludzie i jak serio traktują swoją misję. John wiele ryzykował, nikt nie dawał mu żadnych gwarancji bezpieczeństwa, a misje które mu zlecano musiał realizować osobiście. Wiedział jednak, że gdyby coś mu się stało, ci którzy go wynajęli wywrą na wrogach Johna krwawą zemstę. Święty Dominik nie był pewien niczego. Gdyby go zabito, papież mógłby co najwyżej zlecić jakiemuś zgromadzeniu modły za jego duszę, jego samego ogłosić świętym, co oczywiście miało wielką wartość dla ludzi wiary, ale już dla takiego Szymona de Montfort niekoniecznie. On z kolei wraz z żoną ryzykował życie, bo przecież w czasie walk nie chował się za plecami innych wojowników, był zawsze na przedzie, po to, by ocalić Rzym przed upadkiem. Realizował też inne, o wiele brudniejsze cele, ale chyba nie zdawał sobie sprawy z ich zasięgu i konsekwencji. Nie wiadomo nawet czy znał nazwiska florenckich, brugijskich i londyńskich bankierów, którzy podtrzymywali krucjatę swoimi pieniędzmi. Kiedy zginął nikt po nim nie płakał, no może z wyjątkiem żony i młodszego brata. Historia obeszła się z nim okrutnie, jest negatywnym bohaterem wszystkich grafomańskich powieści o herezji okcytańskiej i nie da się tego już jak sądzę odwrócić.

Poważnym człowiekiem był nawet towarzysz Cyrankiewicz, choć jego misja polegała na pilnowaniu kilku gamoni i machaniu ręką w czasie pochodów pierwszomajowych.

No i teraz dokonajmy pewnego porównania. Mieliśmy te targi książki na stadionie. Był tam Miller, Sipowicz, Kalisz i Michnik. I było stoisko grupy wydawniczej Point Group, na którym z jednej strony ustawiono stojak ze starymi numerami „Do rzeczy”, a z drugiej stojak ze starymi numerami „Wprost”. Mówiąc wprost: ludzie, którzy chcieliby być spadkobiercami Johna Dee, albo choćby tylko Cyrankiewicza, postawieni zostali obok tych, którzy – nie wszyscy, ale kilku – marzą o tym by być jak Dominik Guzman. Problem wiecie, polega na tym, że żadnego z nich nie było na tym stoisku osobiście. Po upływie zaś półtora dnia interes się zamknął i na stoisko to nie zaglądał pies z kulawą nogą. Czy wyobrażacie sobie, taką sytuację wśród ludzi, którzy prowadzą prawdziwą walkę na śmierć i życie, walkę o prawdziwe wartości, w które wierzą? Czy wyobrażacie sobie, że św. Dominik zamiast odpowiedzieć katarom tak jak to nam przekazuje historia, wyciąga sakiewkę i mówi: nie denerwujcie się chłopcy, macie tu po dolarze i napijcie się za moje zdrowie? Czy to jest do pomyślenia? Czy wyobrażacie sobie, że John Dee odmawia zorganizowania szkoleń dla nawigatorów Kompanii Moskiewskiej? Albo odmawia jednej z wypraw na kontynent, bo się boi? Czy wyobrażacie sobie wreszcie, że pewnego roku Cyrankiewicz nie zajechał do Łącka i nie wziął od miejscowych butelki śliwowicy? Ja sobie tego nie wyobrażam. Mogę jednak ze swobodą wyobrazić sobie sytuację, w której trzeba stanąć osobiście i podjąć jakąś decyzję, albo powiedzieć kilka słów, a Lisicki, Terlikowski czy ktoś z nich, obojętnie z której strony tej plastikowej barykady, mówi: przepraszam chłopaki, ale nie mogę, bo żona do mnie dzwoniła i muszę zrobić zakupy? Wyobrażacie to sobie? Albo, że żona Szymona hrabiego Leicester dzwoni do niego i mówi: rzuć to w cholerę, nie ma się co narażać?
Szkoda doprawdy, że nie było Was na tych targach.

Ponieważ tak się złożyło, że w najbliższych tygodniach będę miał kilka wieczorów autorskich chciałem niniejszym podać ich plan, gdyby ktoś miał ochotę wziąć udział w takim spotkaniu. Plan ten nie będzie dokładny, bo sam jeszcze nie znam wszystkich szczegółów. Powiem więc to co wiem/

Spotkanie w Łodzi odbędzie się 23 maja, a nie 22 maja jak błędnie podałem rano, ulica Tuwima 28, niedaleko Księgarni Wojskowej, która mieści się przy Tuwima 34

24 maja spotkanie w Hajnówce, w bibliotece miejskiej, prawdopodobnie o 18.00

27 maja spotkanie w Błoniu, o 18, w willi „Poniatówka”

14 czerwca spotkanie w Kielcach, nie wiem niestety gdzie i o której godzinie

21 czerwca spotkanie w Zielonej Górze, w restauracji „Pod Aniołami” o godzinie 18.00

22 czerwca spotkanie we Wschowie, nie znam miejsca i godziny

Gdzieś pomiędzy 7 a 12 lipca będę miał prawdopodobnie spotkanie we Wrocławiu, a 12 lipca w Nysie. I to na razie tyle. Wszystkich zainteresowanych zapraszam także na stronę

Www.coryllus.pl

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika NASZ_HENRY

21-05-2013 [10:11] - NASZ_HENRY | Link:

za którym stoi nierozpoznana i potężna struktura, kontrolująca przepływ pieniądza poprzez kontrolę nad wszystkimi transakcjami i nieruchomościami. Jaki to POdmiot może być, skoro nawet @Coryllus nie wie ;-)

Obrazek użytkownika antoniusz

21-05-2013 [11:59] - antoniusz | Link:

''' Pewnego dnia spotkał na drodze gromadę uzbrojonych heretyków, którzy zadali mu kilka pytań. Zapytali go: co by się stało gdyby tu na miejscu obdarli go..........,,

''' Ponieważ heretycy z południa nie byli ani za bardzo pewni swoich racji, ani zbyt zdecydowani, pozostawili Dominika w spokoju.''

''Dla piewców fałszywej legendy południa, Szymon to taki hitlerek manipulowany przez papieża. Nie jest to prawdą, choć jak to dokładnie z nim było, nie wiemy. '''

Panie Coryllus to jak to było z tym hitlerkiem. W końcu coś wiemy czy nie, czy lansujemy prawdę, która jest akurat wygodna?

Nie chce mi się wierzyć, że nie przyszedł Panu do głowy inny powód pozostawieniaDomika w spokoju ale rozumiem, że niepewność i niezdecydowanie najlepiej Panu pasowała do 'całości pańskiej linii'.
W mojej ocenie ma Pan już skrzywienie zawodowe ojawiające się wodolejstwem. Tzn. tworzy Pan fikcję sprytnie dopasowując i 'odpowiednio naświetlając' wydarzenia i mity historyczne.

Obrazek użytkownika Coryllus

21-05-2013 [21:21] - Coryllus | Link:

Możesz być trochę bardziej precyzyjny w tym swoim bełkocie? 

Obrazek użytkownika mostol

21-05-2013 [14:40] - mostol | Link:

ale pisarza z ciebie raczej nie będzie.

Obrazek użytkownika Coryllus

21-05-2013 [21:21] - Coryllus | Link:

Cieszę się, że jest ci przykro.

Obrazek użytkownika dogard

21-05-2013 [15:53] - dogard | Link:

niejakiego pastorka chojeckiego---tutaj i teraz; to dopiero jest chichot johna dee

Obrazek użytkownika Heretyk

21-05-2013 [16:36] - Heretyk | Link:

św. Dominik > "... Zresztą nie tylko w Hiszpanii partia komunistyczna nakazała swym członkom masowo wstępować do Seminariów i zakonów, gdyż rozkaz ten wyszedł z Moskwy w roku 1936, jak to oświadczył dawny członek partii komunistycznej we Francji Albert Vassart. Według jego oświadczeń, podanych przez prasę francuską, rozkaz ten przewidywał także błęboką infiltrację wielu zakonów, a głównie Dominikanów. Co do tego znany pisarz niemiecki, katolik Dietrich von Hildebrand, w swej książce Szatan przy pracy, podaje szczegóły co do zamiaru papieża Piusa XII zamnięcia i całkowitego zniesienia zakonu Dominikanów , jako prawie całkowicie przenikniętego przez marksistowski komunizm..."

"...Otóż na początku nowego roku przyjechała duża grupa młodzieży meskiej z Kuby. (do Seminarium,przyp. Heretyk) Zdziwiony taką ilością "powołań" Kubańczyków zapytał ich: że też Fidel Castro pozwolił wam przyjechać ? Na co odpowiedzieli mu :
Nie pozwolił a nakazał
No a gdyby wam Fidel Castro nie nakazałs, przyjechalibyście ?
A po co ? brzmiała odpowiedź ..."

Oba cytaty ks. prof. Michał Poradowski "Trzydziestolecie Drugiego Soboru Watykańskiego" wyd. III wydawnictwo Nortom s. 22-23

John Dee & Aaadaaaam M>
http://www.bibula.com/?p=2052