Konna dyplomacja (2)

Pogarszające się na wiosnę 1938 roku położenie Czechosłowacji, minister Józef Beck pragnął wykorzystać do odebrania jej zagrabionego Polsce na początku 1919 roku Zaolzia.

      Podczas majowej narady najważniejszych postaci obozu piłsudczykowskiego postanowiono, iż Warszawa nie podejmie żadnych antyczeskich kroków,  jednocześnie nie zobowiąże się do obrony jej granic. Za priorytet uznano sprawę odzyskania Zaolzia.
Szef polskiego MSZ za ciche wsparcie postulatów Niemiec, pragnął uzyskać ich przychylność dla polskich postulatów w sprawie Zaolzia. Berlin potrzebował co najmniej neutralności Warszawy, stąd różni dostojnicy III Rzeszy z Hitlerem na czele zapewniali o swym wsparciu dla polskich roszczeń terytorialnych wobec Czechosłowacji.

       W obliczu nieuchronnej kapitulacji Pragi wobec żądań niemieckich w sprawie oddania Sudetów, 27 września 1938 roku rząd polski wysłał do Pragi notę z żądaniem zwrotu Śląska Cieszyńskiego oraz przeprowadzenia plebiscytu na obszarach o znacznym odsetku ludności polskiej. Ostatecznie w październiku 1938 roku Praga odstąpiła Warszawie czeską część powiaty cieszyńskiego oraz powiat frysztacki. W końcu listopada 1938 roku Polska dodatkowo uzyskała niewielkie tereny na Spiszu i Orawie.

       Odzyskanie Zaolzia poprawiło notowania Becka wśród znacznej części polskiego społeczeństwa. Oficjalna propaganda nie nazywała tego inaczej niż wielkim triumfem i spełnieniem dziejowej sprawiedliwości. Twórca tego sukcesu został odznaczony Orderem Orła Białego, został także doktorem honoris causa Uniwersytetów: Józefa Piłsudskiego w Warszawie oraz Jana Kazimierza we Lwowie.

        Zdecydowana większość obserwatorów polskiej dyplomacji bardzo negatywnie oceniła „czeską” politykę Becka.  Wedle b. ambasadora w Wiedniu Jana Gawrońskiego „napad na Cieszyn akurat w chwili, gdy Hitler dokonywał mordu na Republice Czeskiej, był czynem sprzecznym z charakterem naszego narodu i z całym duchem jego dziejów”. Ten krok Becka pozbawił też Polskę – zdaniem Gawrońskego - wsparcia wynikającego z uczestnictwa w „antyniemieckim systemie bezpieczeństwa”, tak jakby taki system w rzeczywistości istniał.

       Z kolei wedle Romana Wodzickiego zajęcie Zaolzia było „pociągnięciem, które nie tylko splamiło nas w historii, ale z punktu widzenia czysto wojskowego przygotowało okrążenie Polski przez Niemcy. Stanowiło więc akt politycznego samobójstwa”. Należy jednak zauważyć, iż dopiero wkroczenie przez Niemców do Czechosłowacji w marcu 1939 roku doprowadziło do okrążenia Rzeczypospolitej od południa, zajęcie Zaolzia wzmocniło potencjał gospodarczy państwa polskiego.

       Stanisław Schmitzek natomiast podkreślał znaczenie Czechosłowacji jako bardzo ważnego klienta portu w Gdyni, osłaniającego od południa kluczowy dla polskiej gospodarki Centralny Okręg Przemysłowy. Wystosowanie w tych warunkach ultimatum „pod osłoną akcji sprowokowanej przez Trzecią Rzeszę” pośrednio przyczyniło się do rozbioru Czechosłowacji i naruszyło status quo w powersalskiej Europie.

        Konstanty Skirmunt jakkolwiek uważał, iż „Zaolzie nam się słusznie należało jako kraj polski uznany nawet za taki w pierwszym układzie miejscowych rad narodowych, ale zaspokojenie tej słusznej pretensji z łaski Berlina musiało wzbudzić najwyższy niesmak i zastrzeżenia”. Identyczny pogląd wyraził, b. kierownik MSZ w maju 1926 roku, Kajetan Morawski, sprzeciwiając się realizacji słusznych polskich postulatów w oparciu o „popełniany przez Niemców na Czechach gwałt”. Jan Meysztowicz przytaczał argumentację licznych francuskich dzienników kłamliwie insynuujących, iż Paryż nie namawiałby Pragi do ustępstw i niewątpliwie pomógłby Czechom zbrojnie, gdyby na przeszkodzie nie stanęła uzgodniona z Berlinem postawa Warszawy. Edward Raczyński sygnalizował spadek na Wyspach Brytyjskich sympatii do Polski, wyrażający się m.in. w dotkliwym prestiżowo bojkocie towarzyskim Polaków.

        Najostrzejszym krytykiem Becka był jak zwykle francuski ambasador w Warszawie  Leon Noel, który pomijając milczeniem brak pomocy Paryża dla Pragi, oskarżył Warszawę za jej uległą proniemiecką politykę w sytuacji, gdy „na granicy Francji i Rzeszy mogła wybuchnąć wojenna pożoga”. Francuski ambasador zarzucił też Polsce, iż „rozmiar obszaru, którego żądała Polska, był większy, niż można było przewidzieć, i nie usprawiedliwiony stosunkami etnicznymi”, choć raczył przyznać, iż dezyderaty Warszawy nie były pozbawione zasadności.

       Sekretarz Becka, Paweł Starzeński przypominał, iż jego szef za wszelką cenę pragnął zachować niezależność, stąd „pozostawiał drogi otwarte na wszystkie strony i starał się zabezpieczyć interesy Polski od wypadku do wypadku”. W momencie, gdy Hitler przed Monachium opowiedział się publicznie jako obrońca interesów polskich i węgierskich, Beck nie mogąc do tego dopuścić, wystosował do Pragi wspomniane ultimatum. Do swego sukcesu zachował znaczny dystans, tonując również gorące nastroje tłumów.

        Odebranie Zaolzia „Gazeta Polska” oceniła jako wielki sukces polskiej dyplomacji „wychowanej przez Marszałka Piłsudskiego, a kierowanej wytrawną ręką przez ministra Józefa Becka, który umie utrzymać tę drogę, umie patrzeć naprzód, przewidywać i realizować nasze postulaty w czasie właściwym”.

        Wedle publicystów „Warszawskiego Dziennika Narodowego” Czesi sami winni byli swojego losu, gdyż nie pojęli ogromu wagi, jaki dla bezpieczeństwa ich państwa miałby sojusz z Warszawą. Jednocześnie uważali, iż zajęcie Zaolzia – ziemi bezsprzecznie polskiej – zapobiegło ingerencji obcych mocarstw w wewnętrzne sprawy II RP.

        Również socjaliści, pomimo proczeskich sympatii, poparli politykę Wierzbowej, wskazując jednak, iż miejsce Polski leżało u boku Francji i Wielkiej Brytanii. To opowiedzenie się po stronie zachodnich mocarstw, nie mogło jednak – zdaniem dziennikarzy „Robotnika” – doprowadzić do znacznego pogorszenia relacji z Berlinem, gdyż „nikt oczywiście nie zaleca kierownikom naszej polityki zagranicznej, by prowadzili jakąś zaczepną antyniemiecką politykę. Każdy Polak pragnie w interesie własnego kraju i w interesie pokoju na świecie zgodnego współżycia Polski z Niemcami”.
        Podobnie oceniał sytuację „Zielony Sztandar” podkreślając, iż Zaolzie należało się Polsce – „nie ma nikogo, kto by nie stał na stanowisku, że ziemia ta winna być zwrócona Polsce”. W tych warunkach – uważano, nic nie stało już na przeszkodzie do porozumienia polsko-czeskiego, porozumienia „dla wspólnego dobra”.

       Przestawione powyżej opinie jednoznacznie wskazują, iż zdecydowana większość ówczesnych obserwatorów polskiej dyplomacji popierała politykę Becka, a głosy potępienia polskiego ministra pojawiły się dopiero po klęsce 1939 roku.
Cdn