"Anatomia upadku" w Londynie

– To, co robią Rosjanie mnie nie dziwi, ale że polski rząd daje się w to wciągnąć, tego nie rozumiem. W taki sposób skomentował po projekcji fakty przedstawione w filmie Anity Gargas „Anatomia upadku” Lord Belhaven and Stenton. 

Lady Belhaven and Stenton i jej mąż członek angielskiej Izby Lordów byli wśród prawie 200 osób obecnych 9 marca 2013 roku na projekcji filmu w „Ognisku Polskim”. Pomimo mojego dużego zaangażowania w wyjaśnianie tragedii smoleńskiej po jego słowach czułem zażenowanie i wstyd. Tak, pochodzę z kraju, którego duża część społeczeństwa bezmyślnie milczy lub odwraca głowę w obliczu obrzydliwego poniewierania ofiar tragedii smoleńskiej, ich rodzin oraz prawdy. 
 
Zagrożona wolność słowa
 
Film „Anatomia upadku” Anity Gargas jest kolejnym dokumentem śledczym autorki, która za realizację jej podstawowego obowiązku zawodowego, czyli zbierania materiałów i dochodzenia prawdy zapłaciła cenę utraty pracy i dochodów. W 2010 roku została zwolniona z TVP bo ujawniła fakty związane ze śledztwem dotyczącym tragedii smoleńskiej w której zginął Prezydent RP, prof. Lech Kaczyński z małżonką wraz z elitą Polski – 94 znakomitymi osobami w tym ostatnim prezydentem RP na Uchodźstwie Ryszardem Kaczorowskim i proboszczem parafii św. Andrzeja Boboli na Ealingu w Londynie, ks. prałatem Bronisławem Gostomskim.

Anita Gargas pokazała niszczenie dowodów przez Rosjan i blokowanie dochodzenia do prawdy. Możemy się już głośno domyślać dlaczego były niewygodne dla rządu Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego, którzy od kilku lat kontrolują polską telewizję publiczną.
 
Błoto

Tytuł „Anatomia upadku” współgra z ostatnimi słowami wypowiedzianymi w filmie przez dr. Kazimierza Nowaczyka: –  W Smoleńsku państwo polskie upadło w błoto i klęczy do tej pory w tym błocie. Ilu z nas wyszło z tego błota, aby szukać prawdy? Ilu z nas walczyło i walczy o dobre imię oficerów, którzy – już dziś to wiemy – byli obarczani kłamliwie winą przez Rosjan i część polskojęzycznych mediów? Ilu z nas krzyknęło i zaprotestowało, gdy dopiero podczas ekshumacji przeprowadzanych ponad dwa lata po tragedii okazało się, że niektóre ciała ofiar z zaszytymi w nie śmieciami, ubrudzone błotem, były wkładane do czarnych worków, w kilku przypadkach nie do swoich trumien i pochowane nie w swoich grobach?
Tragikomedia

Film „Anatomia upadku” brzmi czasami jak tragikomedia. Na przykład w wypowiedzi z grudnia 2012 roku przewodniczącego Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych Macieja Laska, który broniąc raportu Jerzego Millera i teorii „pancernej brzozy”, w którą rzekomo miał uderzyć polski rządowy Tu-154 powołuje się na – według niego na koronny dowód – że pod „pancerną brzozą” znaleziono części samolotu. Anita Gargas przedstawia zeznania świadka, który twierdzi, że części samolotu się tam znalazły bo... on je tam poznosił, gdyż były porozrzucane w promieniu kilkudziesięciu metrów.

Już po zakończeniu prac nad filmem okazało, się, że dopiero 2,5 roku po tragedii polscy biegli wybrali się badać „pancerną brzozę” i do dziś nie mogą się zdecydować, na jakiej wysokości została przełamana. Ustalenia wahają się od 5 do 9 metrów. Obwodu brzozy w miejscu rzekomego ułamania... zapomniano zmierzyć. Jednak to nie wszystko – okazało się po 2,5 latach, że ostatni „koronny dowód”, na który powoływał się członek komisji Millera, obecnie szef KBWL także jest niewiarygodny. Według najnowszych informacji w ułamanej części drzewa znaleziono  dużą liczbę elementów samolotu, których nie zauważyła nawet komisja MAK i co najbardziej niewiarygodne, część z nich miała ku ogromnemu zdziwieniu polskich biegłych kolor czerwony, podczas gdy skrzydło w miejscu rzekomego ułamania od uderzenia w brzozę było... całkowicie białe.

Tragikomedią jest także wywiad z płk. Rzepą, który opowiada, w jaki sposób były zabezpieczone przed ingerencją Rosjan kluczowe dowody: czarne skrzynki samolotu, w tym nagrania rozmów z kokpitu, tzw. Cockpit Voice Recorder (CVR). Płk. Rzepa leciał ze Smoleńska do Moskwy samolotem wiozącym czarne skrzynki. Nie widział ich, bo były zapakowane w kartonowe pudełka. W Moskwie zostały zdeponowane w siedzibie MAK-u. Następnego dnia zabezpieczono je...papierowymi plombami po przegraniu zapisów na twarde dyski. Łatwe do zmanipulowania cyfrowe kopie nagrań, na których pracowali specjaliści, w żaden sposób nie były zabezpieczone wieczorami i w nocy. Płk Rzepa nie chciał jednak ujawniać szczegółów. – To już kwestia MAK-u, to były ich komputery, oni mieli to u siebie – oświadczył.
    
Akredytowany przy komisji MAK Edmund Klich wspomina w swojej książce, że Polacy nie badali wraku, a oględziny nic nie wnosiły, bo zostały tam wysyłane osoby, które nie znały się na budowie samolotów. W związku z tym na odprawach powtarzali tylko ustalenia Rosjan, bo nic innego nie potrafili powiedzieć czy to z braku wiedzy czy z bardzo ograniczonego dostępu do szczątków samolotu i jego urządzeń. Komisja Millera, utworzona i kierowana przez polityków PO zakończyła swoją działalność i opublikowała raport nie tylko bez własnego badania szczątków samolotu i jego urządzeń, ale także bez wyników badań rzekomo przeprowadzonych przez Rosjan, gdyż Rosjanie odmawiali zarówno pełnego dostępu do wraku, jak i udostępnienia swoich rzekomo przeprowadzonych badań. Jak przyznaje w filmie Anity Gargas prof. Żylicz (były członek komisji Millera) Rosjanie – choć otrzymywali wszystko o co prosili – sami odmawiali na każdym kroku dokumentów, informacji i utrudniali oraz uniemożliwiali dostęp do materiałów dowodowych. Pomimo tego Donald Tusk  i Bronisław Komorowski  do dziś twierdzą, że państwo polskie zdało egzamin, a współpraca z Rosjanami była znakomita.

Służby w Smoleńsku

Na lotnisku w Smoleńsku w chwili katastrofy nie było żadnego oficera Biura Ochrony Rządu ani żadnego żołnierza żandarmerii wojskowej zobligowanej do ochrony Szefa Sztabu Wojska Polskiego. Był za to Tomasz Turowski – super szpieg PRL, który za obecnych rządów PO w lutym 2010 został specjalnie przywrócony do dyplomacji i wysłany do Moskwy w celu przygotowania organizacji wizyt polskich przedstawicieli w kwietniu 2010 roku w Smoleńsku. Tomasz Turowski przez kilka lat działał jako szpieg w Watykanie, udając jezuitę. Był obecny na placu św. Piotra w chwili zamachu na Jana Pawła II.

Zarówno 7, jak i 10 kwietnia z premierem Donaldem Tuskiem była w Smoleńsku Magda Fitas-Dukaczewska, prywatnie partnerka szkolonego w Moskwie byłego szefa Wojskowych Służb Informacyjnych, gen. Dukaczewskiego (według raportu z weryfikacji WSI przeszedł on w 1989 roku szkolenie GRU w ZSRS). Magda Fitas-Dukaczewska od 2007 roku jest tłumaczką Donalda Tuska. To ona najprawdopodobniej tłumaczyła najważniejsze rozmowy Donalda Tuska z Władimirem Putinem, w których doszło do tragicznych dla polskiej racji stanu ustaleń.

Odeszli w Smoleńsku

W filmie „Anatomia upadku” wypowiada się między innymi żona szefa Sztabu Generalnego gen. Franciszka Gągora. Gen. Franciszek Gągor wraz z Prezydentem RP, prof. Lechem Kaczyńskim oraz kilkoma innymi ważnymi osobami starali się między innymi uchronić Polskę przed działaniami Donalda Tuska w sprawie kontaktów z rosyjskim Gazpromem.

12 kwietnia 2010 nawet „Gazeta Wyborcza” informuje, że najwięksi przeciwnicy umowy gazowej i zwolennicy bezpieczeństwa energetycznego Polski zginęli w Smoleńsku.

– Jak po katastrofie pod Smoleńskiem będą wyglądać debaty o bezpieczeństwie energetycznym? Ze sceny politycznej odeszli najgłośniejsi zwolennicy zapewnienia Polsce dostaw gazu i ropy z różnych źródeł – czytamy w „Gazecie Wyborczej”.

– Badania opinii społecznej przeprowadzone pod koniec zeszłego roku pokazują, że większość Polaków opowiada się za dywersyfikacją źródeł dostaw surowców, nawet jeśli wymaga to dodatkowych kosztów – mówił dwa tygodnie przed katastrofą w Smoleńsku szef Kancelarii Prezydenta Władysław Stasiak, otwierając w Belwederze konferencję o nowej umowie gazowej, którą zamierzają podpisać rządy Polski i Rosji. Stasiak nie krył krytycznej oceny tej umowy, obawiając się, że zwiększy ona zależność Polski od Gazpromu i może utrudnić budowę gazoportu, który ma zapewnić Polsce dostawy gazu z nowych źródeł. Z tych samych powodów nową umowę gazową Polski z Rosją krytykowali także szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego Aleksander Szczygło oraz posłanki PiS Grażyna Gęsicka i Aleksandra Natalli-Świat. Wszyscy oni wraz z Władysławem Stasiakiem zginęli w katastrofie pod Smoleńskiem.

Bezpieczeństwo energetyczne było niewątpliwie jednym z filarów politycznej działalności prezydenta Kaczyńskiego. W tych międzynarodowych inicjatywach prezydenta wielką rolę odgrywał jego minister Mariusz Handzlik, kolejna ofiara katastrofy pod Smoleńskiem.

Bezpieczeństwem energetycznym zajmował się szef Sztabu Generalnego gen. Franciszek Gągor, który także zginął w katastrofie pod Smoleńskiem. Przed rokiem na międzynarodowej konferencji „NATO – wyzwania i zadania” gen. Gągor wskazywał, że NATO potrzebuje „prawa energetycznego”, aby radzić sobie z nowymi zagrożeniami spowodowanymi przez wykorzystywanie energii jako broni w konfliktach międzynarodowych.

Donald Tusk wraz z jego rządem porozumiał się 7 kwietnia 2010 roku z W. Putinem i pomimo protestów UE, której odmówił ujawnienia szczegółów umowy podpisał porozumienie na mocy którego umorzono Rosjanom 1,2 miliarda złotych długu, zmniejszono znacznie Rosjanom opłaty za przesył gazu (ze średniej 300 mln zł rocznie na stałą opłatę 21 mln zł rocznie) oraz przedłużono o kilkadziesiąt lat umowę po cenach najwyższych w Unii Europejskiej. Według doradcy Prezydenta prof. Lecha Kaczyńskiego straty Polski na podstawie działań rządu PO-PSL miały wynieść minimum 14 miliardów złotych. Prezydent RP, prof. Lech Kaczyński, minister Mariusz Handzlik i gen. Franciszek Gągor wraz z elitą Polski także zginęli w Smoleńsku i nie zdążyli zapobiec zagrożeniom.

Nieprzesłuchani świadkowie

Anita Gargas w swoim filmie pokazuje relacje świadków, którzy do tej pory nie byli przesłuchiwani, jak np. Nikołaj Szewczek – kierowca autobusu, który zaklina się, że widział przelatujący samolot z kołami w dół w miejscu, w którym według członków komisji Millera i rosyjskiej komisji MAK samolot leciał kołami do góry. Kolejni nieprzesłuchani świadkowie wskazywali, że widzieli i słyszeli wybuchy, gdy polski Tu-154m był jeszcze w locie. Widzieli także mnóstwo mniejszych i większych części samolotu porozrzucanych na kilkaset metrów od miejsca katastrofy, gdzie nie powinno ich być. Części te nie zostały nigdy uwzględnione w protokole z oględzin miejsca tragedii stworzonego rzekomo przez komisję MAK oraz w raportach komisji Jerzego Millera (komisja Millera nigdy nie stworzyła własnego pełnego protokołu oględzin miejsca zdarzenia, pomimo wielu próśb nie otrzymała go też od Rosjan). Nie zostały także zauważone przez polskich prokuratorów, którzy przyznają w filmie, że nie chodzili po całym terenie katastrofy, gdyż... wymagało to zgody Rosjan.
    
Mogło być inaczej, gdyż los śledztwa smoleńskiego został przesądzony w pierwszych godzinach po katastrofie, gdy Rosjanie wkroczyli na teren, gdzie leżały szczątki polskiego samolotu rządowego i zaanektowali czarne skrzynki. Gdyby Ambasada RP w Moskwie wyegzekwowała od Rosji uznanie samolotu i terenu katastrofy za eksterytorialne, polskie służby przejęłyby główne dowody – skrzynki i wrak.  Formalny zastępca Jerzego Bahra, ówczesnego ambasadora RP w Moskwie, Piotr Marciniak, zeznał w prokuraturze wojskowej, że w pierwszych godzinach po katastrofie zorganizował w ambasadzie sztab kryzysowy. Jednym z pierwszych posunięć tego sztabu było zwrócenie się notą dyplomatyczną do władz Rosji o zabezpieczenie miejsca katastrofy. O tej niezwykle istotnej nocie nikt z rządu ani prokuratury dotychczas nie wspominał, choć dziś widać ogromną wagę pisma wysłanego przez polskich dyplomatów.
Co się stało z notą wysłaną przez dyplomatów po naradzie zorganizowanej przez Piotra Marciniaka? Za wyegzekwowanie postulatów w niej zawartych odpowiedzialni byli ambasador Jerzy Bahr i minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski zastanawiali się opisuący ten temat dziennikarze "Gazety Polskiej".

Ukrywane dowody, pomijane fakty

O możliwym wybuchu jako przyczynie tragedii mówili także w filmie liczni eksperci. – Ukryto bardzo nieudolnie TAWS 38 (alarm systemu samolotu, który zapisuje m.in. położenie samolotu oraz jego najważniejsze parametry), gdyż nie zgadzał się on Rosjanom z komisji MAK i członkom komisji Millera w lansowanej przez nich teorii „pancernej brzozy”, która łamiąc 4,7-metrowy fragment skrzydła na wysokości 5 metrów nad ziemią doprowadziła do tzw. półbeczki (obrót wokół własnej osi) samolotu o rozpiętości skrzydeł 38 metrów, gwałtownej zmiany kursu samolotu i katastrofy. Co ciekawe, obie komisje zgodnie pomijają przedstawiony w filmie przez paralotniarza fakt, że tuż za „pancerną brzozą” znajdują się wysokie drzewa, które musiałyby ulec uszkodzeniu po  uderzeniu Tu-154m w brzozę, gdyż znajdowały się na linii trajektorii lotu polskiego samolotu, wyznaczonej przez komisję MAK i komisję Millera.
    
Według dr. Kazimierza Nowaczyka i prof. Wiesława Biniendy alarm TAWS 38 znajduje się w odległości i położeniu za brzozą, które wyklucza utratę skrzydła, półbeczkę i zmianę kursu w wyniku uderzenia w brzozę. Skrzydło zostało zniszczone, ale w okolicach TAWS 38 i najprawdopodobniej w wyniku precyzyjnego multipunktowego wybuchu. Świadczy o tym analiza kawałka skrzydła prof. Jana B. Obrębskiego. W październiku 2012 roku w czasie konferencji dotyczącej katastrofy smoleńskiej, na której obecnych było ponad 100 profesorów z Polski w tym ponad dwudziestu członków Polskiej Akademii Nauk, stwierdził: – Ten element został zniszczony, mogę nawet powiedzieć, że samolot  został zniszczony w wyniku dobrze przygotowanej wielopunktowej eksplozji. Wszystkie elementy noszą ślady rozciągania, rozrywania, wręcz eksplozji. W wyniku rozciągania popękała powłoka ochronna tego elementu. Co więcej, nawet w jednym miejscu jest pokazane, że pozostało dziwne rozdęcie na połączeniach, można powiedzieć miejsca nitowanego, które musiało pochodzić od ciśnienia gazu. Najpierw gaz próbował ujść, te powiedzmy gazy po wybuchu próbowały znaleźć ujście…, rozchyliły, natomiast później wszystko nie wytrzymało i puściło”.
    
Film Anity Gargas pokazuje także, że w raporcie Jerzego Millera sfałszowano ekspertyzę firmy SmallGIS wykonaną na podstawie danych satelitarnych na zlecenie Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie. W wersji pierwotnej czytamy: „Prawdopodobne strefy wybuchów o  średnicy 14 i 9 metrów”. W wersji umieszczonej w raporcie Millera dokonała się cudowna zamiana na: „Prawdopodobne strefy pożaru…”.  Jest to szokujące, zważywszy na fakt, że zarówno świadkowie będący na miejscu zdarzenia, jak i zdjęcia satelitarne nie przedstawiają w miejscu katastrofy żadnego leja, koleiny lub innego śladu charakterystycznego dla uderzenia w ziemię jako przyczyny destrukcji samolotu na tysiące części. Wybuch kadłuba tuż nad ziemią i niepozostawienie żadnych poza strefami wybuchów śladów wydaje się najbardziej prawdopodobną przyczyną całkowitego zniszczenia samolotu. Świadczy o tym również  przedstawiona w filmie znakomita analiza dr. inż. Grzegorza Szuladzińskiego – cenionego w świecie eksperta w dziedzinie skutków wybuchów i działania materiałów wybuchowych. Symulacyjna, szczegółowa analiza zdjęć z miejsca katastrofy, szczególnie analiza pozostałości kadłuba i sposób jego zniszczenia wskazują, że wywinięcie na zewnątrz burt – jak to się zdarzyło w Smoleńsku – może nastąpić tylko i wyłącznie w wyniku eksplozji wewnątrz samolotu. W żadnym innym wypadku nie może się zdarzyć, aby obie burty były jednocześnie wywinięte na zewnątrz. W skrajnych przypadkach teoretycznie możliwe jest naturalne wywinięcie na zewnątrz jednej burty. Jednak w Smoleńsku – jak obrazują ogólnie dostępne zdjęcia – wywinięte były obie burty, co wskazuje jednoznacznie na wybuch.

Materiały wybuchowe na szczątkach rządowego Tu-154m.

Mimo tych ustaleń Maciej Laska, członek komisji Millera, obecnie szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych twierdzi, że w Smoleńsku nie doszło do wybuchu, gdyż nie ma charakterystycznych dla niego... wywiniętych na zewnątrz burt samolotu. Jednak to nie jedyne „zakłamywanie” rzeczywistości i oczywistych faktów dokonane przez członków komisji Millera i polską prokuraturę.
    
W dokumencie Anity Gargas przedstawiona jest głośna sprawa artykułu prasowego „Trotyl na wraku Tupolewa” Cezarego Gmyza. We wrześniu 2012 roku po dwóch i pół roku od katastrofy polscy biegli po raz pierwszy wybrali się do Rosji, aby pobrać raz próbki ze szczątków samolotu na obecność materiałów wybuchowych. Choć Rosjanie twierdzili, że wykonali takie badania zaraz po tragedii, to pomimo wielu próśb i wniosków nigdy nie przekazali pełnych danych polskiej stronie. Polscy biegli wyruszyli do Rosji z nowoczesnymi przenośnymi urządzeniami (detektorami i spektrometrami) wykrywającymi ślady materiałów wybuchowych. Pobrano kilkaset próbek, które niestety zostawiono w Moskwie. Próbki te miały być wysłane później do Polski.

Cezary Gmyz uzyskał od swoich informatorów wiarygodne informacje, że w trakcie badania w Rosji spektrometry wskazały wielokrotnie na wyświetlaczu ślady TNT (trotylu). Opisał to w tekście, który opublikowała „Rzeczypospolita” 30 października 2012: „(...)Urządzenia wykazały m.in., że aż na 30 fotelach lotniczych znajdują się ślady trotylu (...) Substancje te znaleziono również na śródpłaciu samolotu, w miejscu łączenia kadłuba ze skrzydłem. Było ich tyle, że jedno z urządzeń wyczerpało skalę. Podobne wyniki dało badanie miejsca katastrofy, gdzie odkryto wielkogabarytowe szczątki rozbitego samolotu.”
    
W prywatnej rozmowie Cezary Gmyz przyznał, że znaleziono również ślady C4. Ładunek wybuchowy C4 jest nazywany uplastycznioną formą heksogenu (RDX). Dawid Setler, wieloletni korespondent w Moskwie i znawca ZSRS i Rosji napisał w swojej książce „The Rise of the Russian Criminal State”, że w 1999 roku z zakładów i tajnej bazy FSB w Perm „zaginęły” nieokreślone dotąd ilości heksogenu (RDX). Jak wskazują zeznania zamordowanego (główym podejrzanym jest protegowany W.Putina) w Londynie A. Liwtinienki, heksogen (RDX) od 1999 roku był systematycznie używany za czasów Putina przez rosyjskie FSB do wysadzania bloków z ich mieszkańcami.

Dzień przed publikacją artykułu powrócił do Polski  właściciel gazety Grzegorz Hajdarowicz, który przerwał urlop, aby być w kraju przed publikacją. W noc poprzedzającą publikację, o godz. 1.30, właściciel gazety „Rzeczpospolita” wsiadł do samochodu i pojechał na spotkanie z Pawłem Grasiem, rzecznikiem prasowym rządu Tuska. Spotkanie odbywało się przy śmietniku przed blokiem rzecznika rządu. Początkowo już po publikacji rzecznik rządu zaprzeczał jakoby wiedział o planowanej publikacji tekstu o materiałach wybuchowych wykrytych na szczątkach polskiego Tu-154m. Jednak później zmienił zdanie i przyznał się do nocnego spotkania z właścicielem gazety. Niestety oboje nie zdradzili tematu rozmowy.
    
Kilka godzin po publikacji tekstu prokuratura wojskowa zorganizowała konferencję, na której zaprzeczyła jakoby w Smoleńsku polscy biegli stwierdzili ślady materiałów wybuchowych. Płk Szeląg zrobił to jednak w dość pokrętny sposób stwierdzając: –  Powołani biegli nie stwierdzili na wraku Tu-154m trotylu ani innego materiału wybuchowego. Jedenaście minut później dodał: – Nie powiedziałem, że nie było trotylu, powiedziałem, że nie stwierdzono trotylu. Słowo „stwierdzono” jest kluczem do zrozumienia prokuratora Szeląga. Używa je, by w pewien sposób zatuszować fakt wykrycia – według niego „stwierdza” się na koniec badań, we wniosku końcowym. W tym samym czasie Prokurator Generalny oświadczył, że nowoczesne urządzenia wbrew ogólnie dostępnym specyfikacjom technicznym nie wyświetlają poszczególnych nazw substancji wybuchowych i w trakcie pobytu w Rosji polscy biegli nie stwierdzili obecności materiałów wybuchowych na szczątkach polskiego Tupolewa. Oświadczenia prokuratury z dnia publikacji dało właścicielowi gazety „Rzeczpospolita” Grzegorzowi Hajdarowiczowi pretekst do zwolnienia Cezarego Gmyza, a także kilku innych dziennikarzy. Rozbito także zespół tygodnika „Uważam Rze” pomimo tego że Cezary Gmyz i jego koledzy potwierdzili zarówno rzetelność artykułu, jak i sposób zbierania informacji.
    
Tymczasem pięć tygodni pózniej na posiedzeniu sejmowej komisji praw człowieka prokuratorzy jednoznacznie... potwierdzili informacje zawarte w artykule Cezarego Gmyza. Płk Jerzy Artymiak w obecności siedzącego obok i śmiejącego się płk. Szeląga powiedział: – Detektory użyte w Smoleńsku, niektóre z nich, wykazały na wyświetlaczu cząsteczki TNT. Na prośbę posłów o powtórzenie, płk. Jerzy Artymiak powtórzył: – Ależ panie pośle, urządzenia wykazały na czytnikach TNT, trotyl. Płk. Szeląg przestał się śmiać i dodał wbrew temu co twierdził Prokurator Generalny A. Seremet: – Urządzenie MO-2M ma wyświetlacz, na którym są zaprogramowane substancjie wybuchowe, w tym również trotyl, wyświetlając TNT. Na pytanie posła, czy wyświetlacz urządzenia wyświetlił trotyl, płk. Szeląg powiedział: – Tak, płk. Artymiak już o tym powiedział, oczywiście tak. Prokuratorzy dodali, że badania próbek, które przybyły po kilku tygodniach od pobrania w Rosji ,będą trwały nawet pół roku.

Cezary Gmyz i zwolnieni dziennikarze nigdy nie zostali przeproszeni i nigdy nie zostali przywróceni do pracy.

5 marca 2013 roku „Gazeta Polska” poinformowała, że według uzyskanych informacji Pierwsze próbki z wraku Tu-154, na których polscy biegli wykryli w Smoleńsku ślady trotylu (TNT), zostały już przebadane laboratoryjnie. Analizy wykazały obecność TNT.

Płk. Szeląg wydał szybkie zaprzeczenie używając znowu słowa „nie stwierdzili”. 

„Gazeta Polska” wydała oświadczenie:
 

Oświadczenie redakcji „Gazety Polskiej” w sprawie komunikatu prokuratury wojskowej

Stanowczo  podtrzymujemy nasze informacje opublikowane w najnowszym numerze „Gazety Polskiej”. Pierwsze próbki z wraku Tu-154, na których polscy biegli wykryli w Smoleńsku ślady trotylu (TNT), zostały już przebadane laboratoryjnie. Analizy wykazały obecność TNT – twierdzi nasze wiarygodne źródło związane ze śledztwem. Naczelna Prokuratura Wojskowa miała szansę wypowiedzieć się w tej sprawie przed publikacją materiału w „GP” i nie odniosła się do meritum sprawy. Zachowanie prokuratorów przypomina to sprzed kilku miesięcy kiedy zaprzeczali iż specjalistyczne urządzenia do badań materiałów wybuchowych  stosowane przez polskich specjalistów w Smoleńsku wykryły TNT. Po początkowych zaprzeczeniach jednoznacznie potwierdzili  fakt wykrycia trotylu.

Prokuratura w tej sprawie już bardzo mocno nadszarpnęła swoją wiarygodność, a mimo to dalej ogranicza się do słownych gier i krętactwa. Jest to niezgodne z obowiązującym w Polsce prawem, które nakłada na urzędy państwowe obowiązek rzetelnego informowania opinii publicznej.

Redaktor naczelny „Gazety Polskiej” – Tomasz Sakiewicz

Dwa dni później 7 marca 2013 roku doszło niespodziewanie do kuriozalnej sytuacji.

Rzecznik Komitetu Śledczego Federacji Rosyjskiej Władimir Markin oznajmił, że przeprowadzona wspólnie przez specjalistów z Rosji i Polski nowa ekspertyza szczątków polskiego Tu-154m nie wykazała na nich śladów wybuchu. Rzecznik poinformował też, że w toku czynności śledczych pobrano ponad 300 próbek, które zostaną poddane różnym ekspertyzom sądowym zarówno na terytorium FR, jak i Polski. 

– Pobrane przedmioty zostały przebadane przez rosyjskich i polskich ekspertów z zakresu traseologii, metaloznawstwa i pirotechniki, z użyciem specjalnych środków technicznych. W wyniku przeprowadzonych oględzin i badań eksperci stwierdzili, iż na poddanych oględzinom i badaniom przedmiotach brak jakichkolwiek śladów wybuchu – przekazał Markin. 

Kilka godzin później polska prokuratura wydała oświadczenie wskazujące jednoznacznie, że Rosjanie kłamią. Przedstawiciel Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie podpułkownik Karol Kopczyk zaprzeczył w Moskwie, jakoby podczas obecnych prac polskich biegłych w stolicy Rosji prowadzone były jakiekolwiek ekspertyzy lub badania. 

Badanie fragmentu ubrania jednej z ofiar tragedii przeprowadzone w USA przez Stanisława Zagrodzkiego, kuzyna ofiary, wykazały również ślady materiałów wybuchowych w tym ślady trotylu (TNT).

Konrad Matyszczak
twitter:  @KonradGB

Tekst opublikowany na stronach 8-9 londyńskiej gazety "Nowy Czas", której wersja elektroniczna znajduje się na: www.nowyczas.co.uk

Dla chcących wiedzieć więcej, pełny obszerniejszy tekst można przeczytać na: http://nowyczas.co.uk/news.php?id=1656