NEOKOMUNIZM. WIDMO TERAŹNIEJSZOŚCI (I)

Widmo przyszłości prześladuje mnie i dręczy, we dnie i w nocy. I nie jest to sugestia strachu, ani wytwór rozgorączkowanej, chorej wyobraźni. Nie, widmo, o którym mówię, wyrasta z rzeczywistości, z tego, na co patrzymy własnymi oczami.
Marian Zdziechowski, Widmo przyszłości

     Przypadająca w tym roku 150. rocznica wybuchu powstania styczniowego jest obchodzona hucznie przez środowiska patriotyczne, odwołujące się do tradycji walki czynnej. Zwłaszcza, że, jak przekonują patrioci, w obecnej sytuacji Polska narażona jest na utratę świeżo odzyskanej niepodległości i potrzebny jest nam przykład naszych odważnych przodków, aby postawić tamę zakusom dzisiejszych wrogów wolnej Polski.
A najważniejszym i najgroźniejszym wrogiem tejże jest nadal „Rosja”, kontynuująca nieprzerwanie swój imperialny marsz. Zastanówmy się zatem czy patrioci mają rację? Czy wrogiem naszej wolności i niepodległości jest rzeczywiście „putinowska Rosja”? I z kim dzisiaj powinni toczyć boje Ci, którzy wzorem bohaterów styczniowych roku 1863 poszliby do lasu w 2013 r?

     Publicystyka polityczna mediów wszystkich nurtów, zarówno wysokonakładowych jak i „manufakturowych” (odwołujących się do wartości „prawicowo – konserwatywnych”) obraca się wokół tej samej, narzuconej nam na początku lat 90. narracji. Do najważniejszych punktów konstruujących ów polityczny zabobon należą przesądy głoszące, że: komunizm upadł, Związek Sowiecki się rozpadł, Polska odzyskała niepodległość, a obecna zła sytuacja społeczno – gospodarcza naszego kraju jest wynikiem rządów sprawowanych przez nieodpowiednich ludzi. Gdyby tylko w akcie demokratycznego wyboru Polacy wybrali tych odpowiednich, sytuacja nasza ulegnie radykalnej poprawie. Dali nam przykład bracia Węgrzy, że można tego dokonać, więc nie zwlekajmy. Czy podawany nam do wierzenia przekaz jest prawdziwy? Zacznijmy od przesądu pierwszego.

     Profesor Marek Jan Chodakiewicz, autor orientujący się w sprawach międzynarodowych jak mało kto, stwierdził w jednym ze swoich artykułów, że: „rozróżniamy kilka faz komunizmu: komunizm w drodze do władzy, komunizm u władzy i komunizm po utracie władzy”. I w tym właśnie ostatnim sformułowaniu popełnia błąd, który nieobcy jest niestety reszcie prawicowych publicystów. Czy komunizm, który zdobędzie już władzę na jakimś obszarze jest w ogóle w stanie ją bezkrwawo i bezboleśnie utracić? Czy może sobie na to pozwolić? Kiedy sięgniemy do encyklopedii i słowników w celu odnalezienia hasła „komunizm” i zapoznania się z jego treścią, odszukamy sążnistą definicję, której mozolna lektura może nas zniechęcić do zastanowienia się czym w istocie ów wymysł XIX wiecznych intelektualistów jest. Tymczasem sprawa z komunizmem jest prosta i zawierać się powinna w krótkim hasełku: jest to metoda zdobycia i utrzymania totalitarnej władzy nad ludźmi. Dodajmy – władzy nie tylko nad życiem, zdrowiem i mieniem obywateli, ale także, a może nawet przede wszystkim, nad ich umysłem i emocjami. Celem komunistów jest więc władza, a najważniejszym środkiem prowadzącym do tego celu, sowietyzacja podbitej ludności, czyli mówiąc ich językiem: wykucie nowego człowieka. Nowej odmiany niewolnika.

     Nic nowego pod słońcem – powie czytelnik powyższych słów. Wszak każda władza chce kontrolować swoich poddanych a niewolnictwo znane jest od starożytności. Jest jednak jakościowa różnica pomiędzy niewolnictwem starego typu, znanym nam z czasów grecko – rzymskich, a niewolnictwem sowieckim, na którą zwrócił uwagę m.in. ś.p. Piotr Skórzyński. Niewolnik w czasach starożytnych doskonale zdawał sobie sprawę ze swojego stanu, czyli z tego, że nie dysponuje w sposób swobodny swoją osobą, tylko jest własnością innego człowieka. Nikt nie wymagał też od niego, aby ze swojego niewolnictwa był zadowolony i okazywał to przy każdej nadarzającej się okazji. Marzeniem niewolnika było zmienić swój status i dołączyć do grona wolnych. Człowiek sowiecki wykuty przez rewolucję, w kolejnych pokoleniach ze swojego niewolnictwa nie zdaje już sobie sprawy. Mało tego, jest zadowolony i reaguje agresją na tych, którzy mu o jego marnym statusie mówią. Przy każdej nadarzającej się okazji dziękuje swoim panom za los jaki mu zgotowali, którego oczywiście zmienić nie chce.

     Jak zauważył o. Józef Maria Bocheński: „komunizm jest na wskroś totalitarny. Obejmuje bezwzględnie wszystko, bez wyjątku. Partia wierzy, że posiadła prawdę absolutną, toteż nie może się mylić w niczym. Ponieważ tym samym jest wcieleniem absolutu, nikomu nie wolno ani wątpić w partię, ani jej się sprzeciwiać; należy jej okazywać ślepe posłuszeństwo, wszelkie nieposłuszeństwo jest zbrodnią. Celem partii jest rządzenie wszystkim. Należy to rozumieć najpierw w sensie geograficznym: partia musi w końcu sprawować rządy we wszystkich krajach bez wyjątku; musi zapanować nad światem. Trzeba to jednak rozumieć także w sensie głębszym. Rządy partii rozciągają się na wszystko - problemy polityczne, prawo, narodowość, gospodarkę, życie umysłowe, sztuki i nauki, religię. Wszystkie, nawet najbardziej osobiste sprawy człowieka muszą podlegać partii i być tym samym dostosowane do nauki komunistycznej. Ponadto, zgodnie z zasadą monizmu, wszystkie te działania uważane są jedynie za narzędzia służące osiągnięciu celów komunizmu”.

      Utrzymanie władzy jest zatem immanentną cechą komunizmu. „Władzy raz zdobytej nie oddamy nigdy” – powiedział swego czasu towarzysz Władysław Gomułka i doskonale oddał w tym zdaniu istotę rzeczy, której wielu nie chce przyjąć do wiadomości. Władza komunistów nie zostanie zagrożona jeśli proces sowietyzacji podbitego społeczeństwa przebiegnie pomyślnie. Oznacza to, że kontrola umysłów obywateli oraz skuteczne zarządzanie ich emocjami odbywać się będą bez zakłóceń. Wtedy będzie można z nimi zrobić dosłownie wszystko. Na przykład wmówić im, że system, w którym żyli przez dziesięciolecia stał się nagle niewydolny i… upadł. A potem w akcie wyborczym podsunąć starego komunistycznego aparatczyka, który w „nowej” rzeczywistości postanowił zostać kobietą i został wybrany posłem (posłanką) na sejm „odrodzonej Rzeczpospolitej”. To działa…

     Utrzymanie „raz zdobytej władzy” przez komunistów oznacza nie tylko brutalne rozprawienie się z tradycyjnymi elitami danego społeczeństwa, ale także, po wymordowaniu prawdziwych antykomunistów, zezwolenie na powstanie opozycji, którą będzie można użyć w procesie dezinformacji. Taka opozycja z „przystrzyżonymi pazurami” nie zagrozi realnej władzy komunistów, ale stanie się łatwym obiektem ataków ze strony rządzących, którzy będą mogli zrzucić na nią winę za nieuniknione kryzysy, a z drugiej strony zmusić
do legitymizowania przed światem swojej władzy. Skoro bolszewicy tolerują na swoim terenie opozycję to znaczy, że nie są tak krwawi jak głoszą „zoologiczni antykomuniści”. Poza tym przychodzi moment kiedy to opozycję zaprosi się do… współudziału w rządzeniu. Lecz dopuszczenie przez komunistów opozycji do wspólnego zarządzania zdobytym dawno krajem nie oznacza utraty władzy…