O fantastyce Pilipiuka z Bobkowskim w tle

Literatura piękna, oczywiście poza wartościami estetycznymi, jest jednym z głównych nośników wartości. Opowiada się po jednej ze stron fundamentalnego sporu o wartości. Jest wytworem intelektu i ducha człowieka i jemu powinna służyć. Choćbyśmy nie wiem jak zakochani w Ortedze y Gassecie twierdzili, że sztuka istnieje sama dla siebie, to udowodnić tego w praktyce nie jesteśmy w stanie. Zaś każdy dowód teoretyczny, niknie w starciu z dowodami praktycznymi, których w przypadku książki, na półkach księgarskich znajdziemy tony. De facto, każde dzieło sztuki: książka, film, dzieło teatralne, rzeźba, obraz, a w szczególny sposób performance, mówi o człowieku, o jego kondycji, poglądach. Zatem każde czemuś służy. Choćby autor uparcie twierdził, że tak nie jest.  Teoretycznie sztuka mogłaby służyć Bogu, człowiekowi, ale jeśli jemu nie służy, to nie służy już niczemu. I tyle samo jest warta.

Pilipiuka i Bobkowskiego łączy niewiele, ale to co ich łączy, to ogromne umiłowanie wolności. Pilipiuk, tak jak i Bobkowski, gardzi serwilizmem wobec sąsiadujących z nami mocarzy. A chce się go czytać, bo to co pisze, zwyczajnie nadaje się do czytania. W przeciwieństwie, do zalegających tonami na półkach, „dzieł literackich” utytułowanych i nagradzanych pisarzy. Choć może niedostaje językiem, sztuką literacką do Bobkowskiego, to tu akurat, ma szansę, choć cykl noszący tytuł „Oko Jelenia”, jest już skończony. Ale czy w literaturze rzeczywiście raz na zawsze wszystko się kończy? Ważne jest wszakże to, że  w porównaniu jednak z twórczością „znanych i nagradzanych” jego książki chce się czytać. Podobnie jak książki Andrzeja Bobkowskiego. Pierwsze ze względu na ciągle odwracającą się akcję, drugie ze względu na język i dowcip autora.
Swoją drogą, warto zadać pytanie - co jest prawdziwą nagrodą dla pisarza? Czy poklask lewicowych elit, które opanowały w sposób doskonały umiejętność odczytywania estetyki tłuszczy? Czy może ilość sprzedanych i czytanych książek autora? Zdaje się, że prawdziwą nagrodą dla pisarza, są tantiemy ze sprzedanych książek. Ci, którzy czytają, wydają prawdziwe recenzje książek. I jeśli mają ochotę wydać następne swoje własne 30 lub 40 zł na kolejną książkę jakiegoś pisarza, to znaczy, że bardzo go sobie cenią. Oczywiście zwykła ludzka próżność sprawia, że autorzy lubią być nagradzani, chwaleni przez przez różne, mniej lub bardziej „mądre”, gremia. Chcą być „laureatami”, „zwycięzcami”, noblistami, nike'istami. Niestety, może się potem okazać, że poza obowiązkowym przekazaniem egzemplarza do Biblioteki Narodowej i Biblioteki Jagiellońskiej, oraz w celach marketingowych do „zaprzyjaźnionych” redakcji „poczytnych i opiniotwórczych” dzienników, tygodników..., po serii artykułów pisanych na redakcyjne zamówienie przez „bardzo ważnych” recenzentów, sprzedaje się kilkadziesiąt, czasami kilkaset egzemplarzy, a filmów robionych na podstawie tych intelektualnych i duchowych „pasztetów”, nie ogląda nikt poza tymi samymi środowiskowo namaszczonymi. Zawiedzeni czytelnicy odkładają egzemplarz na półkę,  nie wiedząc, co z nią mogą jeszcze zrobić... Współczesne meble nie wymagają tego, by podkładać pod ich regulowane nogi książek, które się do czytanie nie nadają. Kupują je oczywiście też ci, którzy postawią sobie kolejne dziełko, kolejnego noblisto-nike'isty, w widocznym miejscu na półce, tak by inny snob mógł je tam zobaczyć. Tak, by właściciel półki mógł powiedzieć: „Popatrz, ja też jestem na bieżąco z nowymi trendami.” A za parę lat, może nawet miesięcy, kolejna książka, oczywiście obowiązkowo zwierająca dedykację autora, wyląduje w zsypie. Bo są nowi „nagrodzeni”, „laureaci”, ... a ilość miejsc na półkach bywa ograniczona.
Książki Pilipiuka niektórzy zaliczają do fantastyki. I jeśli przyjmiemy, że fantastyka to współczesne baśnie, to mają rację. Nie bajki dla dzieci, z morałem i dobrym zakończeniem, ale baśnie. Kończą się tak, jak się kończą. Raz lepiej, raz gorzej. Lis Reinicke, jednego razu kończy na szafocie, kiedy indziej zaś, ucieka z rąk ceklarzy, posiłkując się jednym ze swoich łajdactw, forteli.
Andrzej Pilipiuk, pod  płaszczykiem lekkiej i przyjemnej lektury autor umie zadać bardzo ważne pytania. Dlatego też, choć cykl „Oko Jelenia” niektórzy czytelnicy zaliczą do gatunku czytadeł, to będę go bronił, bo jest baśnią. Zwyczajną baśnią, która wykorzystuje to, co cywilizacja współczesna osiągnęła w zakresie techniki i wiedzy o świecie. Zastanawiające – do dziś komisarzom politycznej poprawności nie udało się spacyfikować twórczości z zakresu fantastyki, tak jak i nie udało się spacyfikować baśni.
Często tzw. literaturę fantastyczną, traktuje się z przymrużeniem oka, jako pisarstwo drugiego, albo i trzeciego gatunku. Dzięki temu jednak unika ona postaci zmumifikowanej. Żyje i ma się coraz lepiej. Przenosi wartości, które w literaturze zaginęły. Porusza wartości podstawowe, takie jak wierność w przyjaźni, w miłości, szacunek do drugiego człowieka, uczciwość.
Treść książek cyklu zderza nas z rzeczywistością szesnastowiecznej Szwecji i Polski. Zupełnie świadomie piszę zderza. Autor dokonał pewnego sprytnego zabiegu, stosowanego, z lepszym lub gorszym skutkiem, już wiele razy przez różnych pisarzy. W rzeczywistość rozgrzanej do białości stosami reformacji Szwecji, w ogień płonących  tam katolickich kościołów, a wraz z nimi i katolików, oraz fałszywie spokojnego, kupieckiego szesnastowiecznego Gdańska zostają przeniesione trzy osoby. Szesnastoletnia Hela – pozornie grzeczna pensjonarka z Lublina – a jak się później okazuje uczestniczka konspiracji z okresu Powstania Styczniowego, XXI wieczny licealista z Warszawy – Staszek, oraz licealny nauczyciel informatyki, Marek. To potrójne zderzenie owocuje niesamowitymi przygodami, ale przede wszystkim unaocznia nasze – XXI wieczne braki. To  konfrontacja wewnątrz nich. To także starcie pomiędzy wychowanką XIX wiecznej pensji dla panienek – Helą i licealistą z XXI wieku Staszkiem. To konflikt pomiędzy Staszkiem i Markiem, Markiem i Helą. To w końcu głęboka przyjaźń pomiędzy nimi, która rodzi się poprzez te konflikty i wzajemna miłość Staszka i Heli.
Splot akcji doprowadza, do śmierci bohaterów. Ale jak to w baśni, pojawia się czarodziej, ...wróżka(?), ... właściwie to maszyna pod postacią łasicy, i przywraca ich do życia. Tu przejawia się „wyższość” literatury fantastycznej nad realistyczną, gdyż autor dał naszym bohaterom możliwość wskrzeszenia. Daje im to możliwość uczenia się życia na nowo. Poznawania epoki, w którą zostali przeniesieni. Zaś wszystkie trudne sytuacje i wydarzenia, które ich spotykają, powodują zmiany i rozwój bohaterów książki.
Czy kiedykolwiek, Szanowny Czytelnik, zastanawiał się nad tym, czy przeniesiony w wiek, dajmy na to XVI, dałby sobie radę? Jak by przeżył, w tamtym czasie, przeciętnie „oświecony” mieszaniec kraju nad Wisłą żyjący na początku XXI wieku, jako tako wykształcony, jako tako obyty z techniką i jakoś tam otarty w świecie? Jak zostałby przez jego mieszkańców oceniony wraz ze swoim wykształceniem, umiejętnościami i obyciem? Jak pochodząca z przełomu XX i XXI wieku, kindersztuba byłaby oceniona? Pilipiuk pokazuje, że byłoby to trudniejsze niż się może wydawać. Na co może się przydać umiejętność obsługi komputera w czasach bez komputerów? Co da w świecie bez samochodów i samolotów to, że posiadamy umiejętność prowadzenia samochodu, czy latania samolotem? Na co się przyda znajomość topografii współczesnego Krakowa, Warszawy, Gdańska, czy nawet Sztokholmu? Rzeki zmieniają swój bieg pod wpływem człowieka, lub bez jego wpływu. Drzewa wyrastają tam, gdzie ich wcześniej nie było, a tam gdzie były, kwitną łąki lub rośnie zboże.
Bardzo lubimy się chwalić tym, że oto jesteśmy spadkobiercami tradycji i kultury starożytnych obywateli Grecji i Rzymu, że żyjemy w pewnym ciągu kulturowym zwanym tradycją judeochrześcijańską, Jednak, jak pokazuje autor, w zderzeniu z naszymi przodkami, żyjącymi i tworzącymi naszą tradycję kulturową zdajemy się być troglodytami. Przeciętny czeladnik kupiecki musiał znać kilka języków. Przychodziło mu przecież handlować, nie tylko w swoim własnym kraju, ale przede wszystkim w krajach ościennych. A im dalej wybierał się w swoich wędrówkach, tym więcej mógł zarobić, ale i więcej języków znać musiał. Systemy miar i wag nie tylko danego kraju, do którego przybywał, ale czasem i konkretnego miasta, nie mogły mieć przed nim tajemnic. Łokieć gdański, nie równał się przecież krakowskiemu. Pud i funt nie były sobie równe.
A tak swoją drogą, kto dziś wie co mierzyło się na łokcie, a co na stopy? Miarą czego były funt albo pud? Co liczyło się, całkiem jeszcze niedawno, na kopy tuziny?
„Na pokojach” kupieckich obowiązywały zasady, o których dziś nie mamy nawet bladego pojęcia. A przecież jeszcze w wieku dziewiętnastym i nawet dwudziestym, one obowiązywały... O tym pisze Pilipiuk.
Jego książki w sposób prosty, przekazują wiedzę o czasach, w których żyło się trudno. O czasach, w których nie było ZUS-u. Ale gdy ktoś miał kilkoro dzieci, na starość miał zapewniony byt i opiekę w chorobie. Zaś ktoś, kto nie starał się, by jego dzieci miały nie tylko dobre wykształcenie i dobry zawód, ale również, by go zwyczajnie kochały i miały do niego, jako do rodzica szacunek, nie mógł liczyć na wsparcie. Nie było zasiłków chorobowych, Urzędów Pracy, ups... może lepiej napisać urzędów dla bezrobotnych...,  z ich zasiłkami, kredytami dla bezrobotnych na rozpoczęcie działalności gospodarczej. Czeladnik, który chciał rozpocząć „własną działalność gospodarczą”, musiał nie tylko uzbierać na nią środki, ale także jeszcze zdać egzamin mistrzowski i uzyskać patent.
Także nasza religijność zatraciła sól. Ilość postów, świąt i uroczystości, które się obchodziło była znacznie większa niż obecnie. Ludzie jakoś bardziej przejmowali się tym, co wieczne, nie zapominając wszakże o doczesności. Być może dlatego, że o śmierć ocierali się codziennie, a „wieczność” była o krok.
Czytając książki Pilipiuka uświadamiam sobie, że gdyby nie cała masa udogodnień cywilizacyjnych, które czynią nasze życie łatwiejszym, zaczynając od lodówek i pralek, poprzez samochody i komputery, na prostych zapałkach kończąc, bylibyśmy zwykłymi jaskiniowcami.
No dobrze, ktoś powie. Ale, co zatem ma Pilipiuk do Bobkowskiego? Ano, ma i to dużo. Obydwaj są, jaki pisałem na początku, piewcami wolności. Bobkowski dla tej wolności porzucił Europę. Nie mogąc walczyć z komunizującą się pod koniec lat czterdziestych Francją, wolał opuścić Europę. Nie mając konkretnego zawodu, przydatnego w tamtym kraju, żadnych umiejętności, wyjechał do Gwatemali, by tam żyć i ... stworzyć, od podstaw, gwatemalskie modelarstwo. I choć Pilipiuk z kraju nie wywędrował, co i  dobrze, to bohaterowie jego książek, a jakże. Co prawda nie sami i nie z własnej woli. Ale to inna sprawa. Bohaterowie Pilipiuka wrócili do czasów sobie współczesnych, a niektórzy nawet do Polski.
Bobkowski do kraju nie wrócił. Ale czy ktokolwiek przy zdrowych zmysłach wracał do Polski po 1945 roku? Jeśli ktoś wrócił, to bardzo często źle kończył. Bobkowski pisał, nie za dużo, do paryskiej „Kultury”, do „Tygodnika Powszechnego”, gdy jeszcze chciano drukowa pisarzy emigracyjnych. Później zamilkł, ale tylko w kraju. Nie dlatego, że chciał. Po prostu nikt go tu nie chciał drukować. Do Polski już nie wrócił nigdy. Gdy zaś wrócił w czasach komuny, to... No właśnie... Nie jestem autorem książek fantastycznych. Może lepiej opisałby to Wolski lub Ziemkiewicz, albo właśnie Pilipiuk? Albo, któryś z prokuratorów IPN-u, w jakimś artykule noszącym tytuł np. „Gdzie znajduje się grób Andrzeja Bobkowskiego”, albo „W którym więzieniu zabito przyszłego noblistę”. I to nie jest czarny humor...
Pilipiuk rzucił swoich bohaterów, z ich brakiem umiejętności, brakiem zawodu przydatnego na tamte czasy, w skrajnie niekorzystne warunki szesnastowiecznej Norwegii. Uczynił ich wolnymi w czasach i miejscu, gdzie wolność była trudna do zachowania, a oni sami byli niewolnikami Skrata i Łasicy. Oni zaś, co rusz próbują zdobyć fortunę, a to poprzez stworzenie przemysłu mydlarskiego,  innym razem chcą produkować zapałki albo radia dla kupców z Hanzy.
Widać tu polską przedsiębiorczą duszę, kochającą wolność i niezależność. Jednocześnie zarówno w przypadku bohaterów Bobkowskiego, jak i Pilipiuka widać przywiązanie do wartości, które ich ukształtowały.
Sam autor mówi o sobie, że jest rzemieślnikiem. Ale i tak myślał o sobie np. Michał Anioł, a także  inni wielcy artyści Renesansu. (Ktoś zaraz się obrusza za to porównanie.) Każdy rzemieślnik i każdy artysta dba o warsztat. I o warsztat dba też Pilipiuk. Z książki na książkę, pisze coraz lepiej, sprawniej. Nawet w przypadku omawianej serii „Oko jelenia”, każdy jej tom jest coraz lepiej napisany.  Podobno pisze codziennie. Może to, co robi to nałóg, a może zwyczajnie to lubi i przy okazji realizuje się jako magister archeologi? Czy też, może, do nałogu przyczynił się inny bohater jego książek nijaki Jakub Wędrowycz? Kiedyś w wywiadzie udzielonym dla portalu onet.pl, powiedział:
„W Polsce z pisania żyje coraz liczniejsza rzesza ludzi. A że trzeba się narobić? Taka kolej rzeczy. Powiedzmy tak: gdzie indziej może dałoby się pracować mniej. Ale tu jest Polska i żeby coś w życiu osiągnąć, trzeba więcej wysiłku. Dla mnie pisanie jest przede wszystkim rzemiosłem.”
Jak mówią Chińczycy, znajdź zajęcie które lubisz, a nigdy nie będziesz musiał pracować. Mam wrażenie, że Andrzej Pilipiuk lubi to, co robi.

Andrzej Pilipiuk, Oko jelenia. Droga do Nidaros. Lublin 2008, Oko jelenia. Srebrna Łania z Visby. Lublin 2008, Oko jelenia. Drewniana Twierdza. Lublin 2008, Oko jelenia. Pan wilków. Lublin 2009, Oko jelenia. Triumf lisa Reinicke. Lublin 2010, Oko jelenia. Sfera armilarna, Lublin 2011

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika dogard

22-01-2013 [19:48] - dogard | Link:

ksiAzek PILIPIUKA nie uswiadczysz w bibliotekach samorzadowych,dzielnicowych, innych ciekawych wspolczesnych , rowniez brak.Sa za to wypociny toranskiej czy innych udecko--komuszych nieszczesnikow wydajacych swoje ramoty bezuzyteczne absolutnie.