"Ojtamojtam". Odcinek 11. Po końcu świata.

Na wstępie informuję, że zmieniam nieco strukturę tematu wpisu z powodu ograniczenia ilości znaków. 
Witam znów serdecznie. Nie było mnie z Wami Wszystkimi przez jakiś czas, bo zakopałem się głęboko pod ziemię, chcąc przeczekać sześćdziesiąty ósmy koniec świata. Zabrałem ze sobą jedzenie, picie, laptopa i kilka ulubionych nagrań i zaszyłem się gdzieś, gdzie nie było rzecz jasna internetu, stąd moja dłuższa nieobecność.
Po tym, jak skończył się zapas żywności i picia, zabrane nagrania odłuchane zostały po raz tysięczny drugi i wyczerpały się baterie w laptopie, zdecydowałem się sprawdzić, jak "tam na górze" wygląda sytuacja.
Wychodzę i... nic się nie zmieniło.
Mimo wpajanego nam od kilku lat strachu i trwogi, nic nie uległo zmianie.
Ciekawe to wszystko... może jednak zdążę kupić to Maseratti, o którym marzyłem przed końcem świata.
Na czas świąteczno - noworoczny odpuściłem sobie śledzenie tego, co dzieje się w polityce. W gospodarce wiem, że nie najlepiej, bo zapas żywności itp. zanim schowałem się pod ziemię kosztował mnie około 35 procent więcej, niż wydałbym rok temu na to samo. Tańszych odpowiedników za bardzo nie znalazłem, nawet w dyskontach, a ew. te, które udało mi się jakimś cudem namierzyć miały za dużo E i czegoś tam modyfikowanego, a pod tą ziemią świecić na zielono zamiaru nie miałem, bo to podobno dodatkowo przyciąga robaki, więc odpuściłem zakup tychże.
Wokoło ci sami ludzie, a mieli zostać tylko ci dobrzy i szlachetni i miało już być tak pięknie.
Nawet jeden mój bardzo dobry kierowca ciężarówki zaraz 22 grudnia, z samego rana, w sobotę usłyszał od jednego z takich życzliwych - "jak k*&*&@(*^a parkujesz de@(*@^@%u pie(*@(@%@^ny !!! a tylko odstawiał auto na parking dla "TIRów", zgodnie z oznakowaniami i oznaczeniami zresztą, a potem do mnie zadzwonił, opowiadając, jak mu się przykro zrobiło, tym bardziej, że bardzo zmęczony był, bo wrócił z Norwegii, prawie spod koła podbiegunowego.
No cóż, coś nieskuteczny i niewyrozumiały ten koniec świata był.
Tymczasem dowiaduję się, że Pan Krzysztof Z. nie zjadł już Swojej kolacji w Wigilię, bo spotkało Go coś bardzo strasznego, ale wyjątkowo nie przed weekendem, ani nie gdzieś na górskim szlaku, ani na drodze, ani na parkingu, tylko w Swoim własnym biurze. Coś niedobrego dzieje się z ABW, chociaż coś niedobrego działo się z nią już kilka lat temu. Wrak samolotu rozbitego gdzieś u naszych wschodnich sąsiadów przenoszony jest od razu do hangaru, bardzo to ciekawe, naprawdę. I pewien słynny kibic jednej słynnej drużyny nie spędził Świąt Bożego Narodzenia w domu z rodziną, mimo, że Pan Premier mówił coś o byciu razem, czy coś takiego...
Podejrzewam, że na korzyść wiele w Nowym Roku się nie zmieni, życzę więc wszystkim, aby ten Nowy Rok nie był gorszy od poprzedniego, mimo, że ma na końcu "trzynastkę".