Budżet na rok 2011

  Budżet na rok 2011 został uchwalony w sejmie bez większych trudności. Jego lektura jest po prostu nudna, niczego nie wnosi niczego nie załatwia, tylko kontynuuje stan ciągłego niedostatku, braku perspektyw rozwojowych i co najgorsze, dalszego pogłębiania naszego zadłużenia. Wygląda na to, że jedyny cel, jaki stawiają sobie autorzy budżetu jest utrzymanie wszechwładnej biurokracji, która zapewnia stanowiska i apanaże dla pretorian panującej władzy.

 

  Dla nas płatników podatkowych odznacza to tylko wzrost obowiązujących świadczeń na rzecz tej władzy. Z 270 mld. zł dochodów budżetowych aż 178 mld. czyli dwie trzecie pochodzą z podatków pośrednich – VAT’u i akcyzy. W klasycznej ekonomii ten sposób dochodów państwa był traktowany jako najgorszy, gdyż obciążał bez różnicy bogatych i biednych, ale dzisiaj nikt takimi drobiazgami nie przejmuje się. Wprawdzie w bogatych społeczeństwach ostrze tej niesprawiedliwości jest stępione przez powszechny dobrobyt, ale nam do takiego stanu daleko jeszcze.

 

  Bieda naszego społeczeństwa wyraża się w mizernych wpływach z podatku bezpośredniego PIT (38 mld. zł. czyli niecałe 15% dochodów budżetu państwa), mimo że w Polsce jest on szczególnie bezwzględny, muszą go płacić nawet najubożsi (chyba nie można traktować poważnie owych 580 zł. rocznie odliczanych od podatku każdego podatnika).

 

  Przy okazji można tylko nadmienić, że w warunkach amerykańskich 90% polskich emerytów i rencistów i około 30% pracujących byłoby w ogóle zwolnionych od płacenia podatków. Nie bądźmy jednak marzycielami i wróćmy do naszej rzeczywistości, w sumie na rzecz budżetu państwa zapłacimy przeszło 20 % polskiego PKB, porównywalnie przed wojną nie płaciliśmy więcej niż 12%. Oprócz podatków pośrednich i bezpośrednich w dochodach państwa figuruje kwota 15 mld. zł. dochodu z tytułu prywatyzacji, pozornie nie obciąża to podatników, ale przecież stworzenie tego prywatyzowanego majątku kosztowało nas wszystkich Polaków znacznie więcej aniżeli kwota, za którą go się sprzedaje. Pozostaje jeszcze tylko do rozliczenia deficyt budżetowy, za który będziemy musieli dużo więcej zapłacić niż nominalna kwota 40 mld. zł., w najlepszym przypadku będzie to 60 mld. zł.

 

  W sumie mamy do czynienia z dość ponurym zjawiskiem polegającym głównie na obdzieraniu naszych kieszeni bez nadziei na poprawę sytuacji w jakiejś określonej przyszłości. Budżet jest po prostu jałowy, nie ma w nim niczego twórczego, a przecież możliwości rozwojowe ciągle jeszcze istnieją i odpowiednio wykorzystane przyniosłyby pożytek ludziom, ale przecież wpłynęłyby też na wzrost dochodów państwa bez potrzeby stosowania wespazjańskiego drenażu, jaki uprawiają polskie rządy.