"Ostra" końcówka tygodnia, czyli co Kaczyński zrobił Millerowi

Jestem zdumiony – mówi Leszek Miller - tym co robi Jarosław Kaczyński. Prezes PiS godzi się na warunki Camrona i występuje przeciwko naszej racji stanu, zachowuje się jak dziecko pijane we mgle – dodaje szef SLD. No to nieźle pokręciło lewicę. Na miejscu Millera miarkowałbym z tą racją stanu, bo jak nazwać jego udział w słynnej „moskiewskiej pożyczce’? Usługą bankową? Mały kredycik na zakup różowych koszul i krawatów, bo czerwone się zużyły? Co Kaczyński zrobił ostatnio Millerowi, że zajął w reprezentacyjnym składzie nienawiści miejsce Niesiołowskiego, no bo coś się musiało stać. Jest tylko jedno wytłumaczenie. Leszek Miller już nie kryje się nawet, że jego partia ostatecznie zakończyła nieznośny byt opozycyjny i teraz będzie karnie wędrować za Tuskiem jak gęsi po wsi. Gęsi nie jest dużo, ale są tłuste i mają koneksje. Kroku SLD, w sianiu języka nienawiści, dotrzymuje niejaki Ryfiński z Ruchu Palikota. Chyba tylko on sam wie, kim jest, a do polityki trafił na takiej samej zasadzie, jak Pani Helena, co w czasach jaruzelskiej obfitości trafiła na sprzedaż trąbek bez kartek. – A co tu dają? – pyta się kolejki. – Trąbki bez kartek – odpowiada kolejka. – O to ja też wezmę – dodaje Pani Helena i staje z innymi z przekonaniem, że podjęła jedynie słuszną decyzję, bo tylko takie decyzje wtedy podejmowano. Poseł Ryfiński też jest na pewno przekonany o słuszności swojego wyboru. Na wieść o zabiegach Kościoła Katolickiego, by uczeń mógł zdawać religię na maturze, wykrzyczał jedynie: -Wara! – tu wymowna cisza „palidotkniętego” i znowu z całych sił:  -Wara! - koniec cytatu. Tylko tak tytułem uzupełnienia, że maturę z religii można zdawać na przykład w Niemczech i w Austrii.       

Pytanie o zaciekłość Leszka Millera wobec Jarosława Kaczyńskiego - poza narastającą w nim wewnętrznie chęcią rządzenia, by dowieść swej życiowej maksymy o męskim końcu, czy raczej kończeniu, bo to pierwsze jest sprawą intymną – wpisuje się w ogólny klimat odradzania się wielkiego frontu jedności okrągłego stołu, nie tylko w obliczu brukselskich negocjacji Donalda Tuska. Zaczyna się bowiem rządzenie (jeśli w ogóle ono kiedyś było) z tygodnia na tydzień, z dnia na dzień. Nie ma narracji, więc rzuca się na stół już dosłownie byle co. Media przecież pomogą. Słynny bomber z saletry przeszedł z fazy zamachu do fazy, a co tam u niego słychać. Główny serwis głównego nurtu informuje już tylko o tym, jak dobrze jest pilnowany w areszcie. Jutro najświeższe informacje o tym co je, co czyta i jak planował swoje przygotowania do planu, o planowanym planowo, zaplanowanym zamachu. Niech więc nikt nie dziwi się tym zagrożeniem dla niego do pięciu lat więzienia. Za tydzień poznamy losy bohaterskiej żony Pana Bombki, w szczególności jej traumatyczne przeżycia, gdy żegnała się z ujmującym spojrzeniem oficera ABW. Może da się wycisnąć z tego coś na kształt matki Madzi, tylko z pięknym pozytywnym przesłaniem o nowoczesnym patriotyzmie.

Pisanie z kolei o ostrej końcówce tygodnia w kontekście wniosku PO o Trybunał Stanu dla liderów opozycji, albo o przerwanym szczycie w Brukseli, to oczywiste nieporozumienie, to narażenie się na śmieszność. W pierwszej sprawie jasny sygnał, jaki będzie tego wynik, dał już Jarosław Gowin, czyli oddalający się kontynent z planety Platforma, a w drugiej poziom dyskusji był przez ostatnie dni tak żenujący, że wystarczy tu tylko cytowany na wstępie fragment wypowiedzi dawnego „żelaznego” premiera. Może ktoś, tak przy okazji, zrewitalizuje szefa SLD, bo naprawdę marnie skończy. Gra o unijny budżet jest dość prosta i przejrzysta w temacie podziału środków. Tusk przyczepił Polskę do wozu z napisem Niemcy, sądząc, że dojedzie w ten sposób do celu, ale przez to konie męczą się szybciej, więc sprytna Merkel myśli całkiem słusznie, że to jej wóz ma dojechać szczęśliwie do finału, tym bardziej, że nie ma siana (dla koni). I Miller, i Palikot w sprawie negocjacji Tuska są karni jak nigdy. Ani mru, mru. Tydzień jednak na szczęście się kończy, następne unijne negocjacje to już chyba w innym wymiarze, a i tak wiadomo, że najważniejsze - poza liczeniem miliard euro w tę czy we w tę, są warunki uzyskania unijnych środków, czyli wszystkie zapory, które trzeba pokonać, by przyznanych pieniędzy potem nie zwracać. A tych jest dużo więcej, niż do tej pory. Kto by się jednak zajmował takimi duperelami. Wiadomo przecież: Tusk walczy, a Kaczyński podstawia nogę. Ja wiem, ja wiem, że Cameron z nami, ale niech to Tusk powie...