Radziejowski, Retinger, Brzeziński

Dla dobrze obeznanego z Polską historią nie stanowi wielkiego odkrycia, że oto jakiś nasz rodak wybiera sobie służbę obcego Państwa. W wieku XVII Imć Hieronim Radziejowski wybrał sobie służbę szwedzką. W wieku XX zaś Józef Retinger wybrał sobie służbę brytyjską, natomiast Zbigniew Brzeziński służbę amerykańską. To jak wywiązywali się z tej służby powinno stanowić zagadnienie badaczy z odpowiednio Sztokholmu, Londynu i Waszyngtonu. Większość z nich swój wybór uczyniła w sposób całkowicie jawny – nie udawali, że służą Polsce, a potajemnie służyli swoim prawdziwym mocodawcom -  więc nie można im stawiać zarzutu zdrady.

Chociaż właśnie. Czy my Polacy w ogóle umiemy zdefiniować zdradę? Jedynym zdrajcą uznanym z wyrokiem Państwa zdaje się być tylko Ozjasz Szechter. Pozostali? To zdrajcy nazwani z perspektywy historycznej. Nigdy teraźniejszości. Ot, współczesna Radziejowskiemu szlachta wielkopolska spod Ujścia. Dla nas – owszem zdrajcy, co to przy pierwszej okazji przeszli na stronę szwedzką, wszak trzeba było doglądać żniw. Dla współczesnych? A czy ma ktoś jakiś wyrok sądowy z czasów już po wypędzeniu Szweda, kiedy to Król Jan Kazimierz przywódców szlacheckich spod Ujścia skazywał za zdradę? Ano nie mógł skazać, nie dlatego że nie było takich przepisów, ale dlatego, że w opinii współczesnych to nie była zdrada.

Nawet Radziejowski wysługujący się Szwedom, knujący rozbiór Polski wespół z Prusami, Chmielnickim i Siedmiogrodem… został obdarowany przez Rzeczypospolitą tytułem wojewody Inflanckiego. No to jak może być zdrajcą, skoro po zdradzie z roku 1655 – kiedy to przeszedł na służbę szwedzką, w 1667 roku zostaje wojewodą Inflanckim? Nie było wtedy zdrady, bo to były spory wewnątrzdynastyczne, między Wazami, więc co Polsce do tego. Dla Polaka najważniejsza powinna być rola. A to, że akurat te spory wewnątrzdynastyczne Wazów przede wszystkim dotykały, paliły i druzgotały Rzeczpospolitą, a nie np. Szwecję, która zdaje się na tym wewnętrznym sporze dość dużo zyskała – no cóż, niefart.

Mój ulubiony Cat-Mackiewicz dość słusznie zauważył: „Polacy, naród, który jest tak czuły na słowo dane władcom obcym, że o wierności swoim władcom zapomina”.

Dochodzę więc do momentu w którym nie mogę postawić żadnego zarzutu Radziejowskiemu, Retingerowi, Brzezińskiemu… tylko zarzuty muszę formułować wobec ogółu Polaków, którzy to własną głupotą, naiwnością, lekkomyślnością i krótkowzrocznością polityczną sprawiają, że formalnie to nie mamy żadnych zdrajców i każdy w ogóle jest najlepszym przyjacielem Rzeczypospolitej, i tylko to ten każdy tylko kombinuje jak to za tą Rzeczpospolitą się wziąć.

Czy to oznacza, że np. mamy w ogóle przestać się wsłuchiwać w głosy płynące zagranicy od osób, które są przyjaciółmi Rzeczypospolitej albo przynajmniej się nimi deklarują być? Ano do tego trzeba mieć chociaż odrobinę inteligencji. Chociażby ciut więcej niż red. Kłopotowski, który chce rozmawiać z Prof. Brzezińskim na temat „zdrowia psychicznego Premiera Kaczyńskiego”. Bo właśnie przez takie kierowanie rozmowy na takie manowce, nigdy nie jesteśmy w stanie dojść do tego, czy mamy do czynienia ze zdradą czy z aktem przyjaźni/patriotyzmu. Jeżeli Prof. Brzeziński chociażby przez moment zasugerował, że Jarosław Kaczyński jest coś nie tak, to powinien być automatycznie wyeliminowany z jakiejkolwiek dyskusji. I nie ważne kim jest, co robił i dlaczego. Zdrowie psychiczne nie jest po prostu przedmiotem debaty publicznej.

Przechodząc zaś do sedna wypowiedzi Prof. Brzezińskiego. Powinna być ona zawsze osadzona w kontekście tego kim jest Prof. Brzeziński. I nie może to być kontekst taki, że jest Polakiem i jako Polak Polsce wierny wie co dobrego dla Polski. Bo to jest kontekst identyczny jak ten stosowany przy Radziejowskim i Retingerze. Przy nazwisku Brzeziński mówimy Nixon, kontynuacja polityki odprężenia.. zakończona wejściem ZSRR do Afganistanu i stanem wojennym w Polsce. Tyle i tylko tyle.

Przy Radziejowskim wystarczyło podać kontekst – że gwałtownik, o wielkiej miłości własnej i równie wielkiej mściwości oraz nie przywiązujący się do własnego słowa. I może szlachta patrzyłaby inaczej na jego działania pod Ujściem.

Przy Retingerze też wystarczyło podać kontekst i konkret – że od 1917 roku na służbie brytyjskiej gdzieś w Meksyku… a potem nic nie wiadomo, i nagle w 1939 roku objawia się jako przyjaciel wielki Generała Sikorskiego? I publicznie zapytać: a to gdzie Panowie się tak zaprzyjaźnili? No ale to jednak zawsze lepiej jest wejść w ten ukochany ton, że Polak, że zagranicą, że zna się ze wszystkimi wielkimi świata, że w ogóle miłość do Polski przesłania mu wszystko….. najwięcej to chyba przesłania nam.

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika Bondaree

13-11-2012 [22:14] - Bondaree | Link:

1. "Retinger wybrał sobie słuzbę brytyjską" - śmiała teza, bo tego, komu Retinger służył nie był pewny nawet polski wywiad (ludzie Sosnkowskiego). Ostatecznie podjęto decyzję o likwidacji tej zarazy - niestety, złego diabli nie biorą i Retinger przeżył próbę otrucia. Jego mocodawcy do dziś pozostają nieznani, śmiem twierdzić, że on sam czasami miał problem ze zorientowaniem się dla kogo aktualnie pracuje. Najbardziej prawdopodobna wydaje się wersja, że Retinger słuzył grupie nie związanej bezpośrednio z żadnym z rządów - coś jak historia Parvusa.
2. "Przy nazwisku Brzeziński mówimy Nixon" - chyba Carter? W każdym razie to, co nawywijał Brzeziński wraz z Carterem powodem do dumy raczej być nie może. Zebrało się dwóch debili o rozumie ujaranego hipisa z Woodstoku i prawie udało im się przegrać wszystko, co było do przegrania.