Mała zaduma...

Kończy się 2 listopada, czyli „święto zmarłych”, bo tak, trochę mylnie, nazywane są pierwsze dwa dni listopada. Dlaczego trochę mylnie? Nie ma, bowiem w liturgii Kościoła kultu śmierci.
Wspomnienie wiernych zmarłych było wynikiem nadawania chrześcijańskiego sensu różnym pogańskim świętom i tradycjom związanym ze zmarłymi. W liturgii Kościoła całe wieki formował się ostateczny kształt tych dni. Początki Dnia Wszystkich Świętych na Zachodzie można datować na czasy papieża Bonifacego IV. Początkowo 13 maja w rocznicę poświęcenia (w 610 r.) dawnego Panteonu w Rzymie jako kościoła ku czci Dziewicy Maryi i wszystkich Męczenników do Wiecznego Miasta przybywali pielgrzymi, by oddać cześć męczennikom. W 731 r. papież Grzegorz III przeniósł tę uroczystość na 1 listopada, a wiek później papież Grzegorz IV rozszerzył formułę uroczystości z męczenników na wszystkich świętych i spowodował, że cesarz Ludwik Pobożny rozszerzył obchody tego święta na całe cesarstwo.
Dzień zaduszny zaczął być obchodzony w 998 r., gdy Opat Odilon z Cluny zarządził, aby wszystkie podległe mu klasztory obchodziły 2 listopada wspomnienie zmarłych. Powoli ten zwyczaj został rozpowszechniony w całej Europę, a do Rzymu dotarł dopiero w XIII w.
W Polsce Zaduszki, to współczesny odpowiednik pogańskiego święta Dziadów. Właściwie to właśnie dziś powinno się odwiedzać groby, ale wolny od pracy jest 1 listopada i dlatego główny „szturm” na cmentarze jest właśnie tego dnia.
Wierzymy, że śmierć nie jest kresem i zmarli żyją nadal w innej rzeczywistości. Wierzymy….chociaż nie wszyscy.
Zastanawiałam się dzisiaj idą przez pełen odwiedzających groby ludzi, jak ciężko musi być żyć bez tej wary. Jak ciężko żyć, gdy śmierć jest kresem wszystkiego, gdy nie ma się wynikającej z wiary pewności, że jest lepszy świat, gdzie nie ma strachu, złości i chorób, kłamstwa, podstępu i grzechu. Każdy człowiek chciałby być szczęśliwy i gdy nie ma wiary, to usiłuje to swoje szczęście zbudować tutaj – na Ziemi. W pogoni za nim szuka miłości, akceptacji i radości, nie wiedząc, że bez Boga nie znajdzie go. Żal mi ludzi, którzy nie mają daru wiary, bo ich życie to ciągła miotania, a każde z ich szczęść jest krótkie i złudne. Każda porażka jest powalająca, a „ból egzystencji” często kończy się nałogami, depresjami, czy nawet samobójstwem. Znam to z autopsji, bo sama całe lata – bez wiary – goniłam ziemskie szczęście, szukałam… Dlatego tym bardziej żal mi niewierzących. Tylko prawdziwa, nie powierzchowna i głęboka wiara daje człowiekowi wewnętrzny spokój i pomaga dążyć do radości doskonałej, czyli takiej, o jakiej uczył św. Franciszek wypływającej z prawdziwej radości. Nie potrzebny jest do niej nieopanowany śmiech. Pochodzi ona z czystości serca i umiejętności przyjęcia wszystkiego, co nas spotyka jako dar Boży. „Dobro przyjęliśmy z ręki Boga. Czemu zła przyjąć nie możemy?” (Job 2,10)
Szłam cmentarzem pełnym zniczy, kwiatów, gwaru i myślałam, jakie to szczęście, ze Bóg dał mi DAR WIARY.