O pieniądzach i satanistycznej propagandzie

Jak to już wielokrotnie bywało postanowiłem raz jeszcze narazić się na ten co zwykle zarzut. Chodzi o bezinteresowną zawiść w stosunku do lepszych ode mnie. Lepszych w pisaniu, w konstruowaniu tekstów, w emisji myśli na świat Boży za pomocą klawiatury komputera. Nie mogę się powstrzymać ponieważ przysłano mi właśnie informację ciekawą, a pod pewnymi względami nawet wstrząsającą. Oto po siedmiu latach milczenia Dorota Masłowska powraca z nową powieścią. Powieść nosi tytuł „Kochanie zabiłam nasze koty” i jest o tym, o czym wszystkie poprzednie książki Masłowskiej. O zachowaniach niestosownych i ambarasujących, w które powinniśmy się zaangażować by stać się lepszymi ludźmi i pełniej wszystko przeżywać.
Do wiadomości dołączona jest zajawka zapowiadająca wywiad z Masłowską, który poprowadzą Agata Passent i Mariusz Cieślik. Masłowska zaczyna od razu z grubej rury, mówi, że ciało, które poddajemy eksperymentom upiększającym nie może być omawiane w oderwaniu od ducha. Uśmiecha się przy tym i od razu widzimy, że ilość eksperymentów upiększających, którym w ciągu tych siedmiu lat poddała się Masłowska daleko wykracza poza wszelkie standardy.
Ja nie wiem jak to jest z tym ciałem i duchem, nie wiem, bo moja wiedza na temat pisania jest jak myślę pełna i całkowicie różna od wiedzy Masłowskiej oraz tego co na ten temat mają do powiedzenia ludzie piszący utwory typu „Podróż dookoła mojego pokoju”. Chodzi mianowicie o to, że wszystko jest na zewnątrz. Autor nie ma w sobie nic czego nie mają inni ludzie i pokazywanie tych truizmów oraz czynienie z nich wydarzenia może spowodować to jedynie, że stanie się bohaterem kolejnej powieści Masłowskiej. Żeby napisać cokolwiek trzeba się ruszyć poza granice własnego pokoju, własnego ciała i ducha, który je wypełnia. Trzeba się wybrać na pustynię, do redakcji zarządzanej przez nimfomanki i wariatki, na wielką budowę, albo wstąpić do wojska. Trzeba – mówiąc wprost – zainteresować się życiem i przygodami bliźniego swego i jego losem. Inaczej się nie da. Im bardziej bliźni różni się od nas, im mniej punktów stycznych pomiędzy jego duchem a naszym tym lepiej dla tekstu, przy założeniu oczywiście, że opanowaliśmy podstawowy warsztat.
Myślę, że w tak zwanym okresie początkowym Masłowska miała podobne projekcje na temat zadań przed nią stojących, ale potem jej przeszło. Opisała przecież tego całego Robakoskiego. I to był właściwie, z mojego punktu widzenia oczywiście, dobry kierunek. Trochę jednakowoż tandetny. Masłowskiej jednak wiele się wybacza. Bohater książki może nazywać się Robakoski i reprezentować nas wszystkich, bo takie zdaje się było założenie, i nic się nie dzieje, nikt nie zgłasza uwag. W „Szkicach węglem” Sienkiewicza czarny charakter nazywał się Zołzikiewicz i  było to zawsze wymieniane jako defekt tej znakomitej noweli. No, ale Masłowska to nie Sienkiewicz w końcu. Ona ma tu misję do wypełnienia, a Henryk chciał tylko sobie trochę zarobić.
Ponieważ o Masłowskiej ciężko już napisać cokolwiek oryginalnego, bo ona zdaje się będzie pełnić w naszym życiu rolę podobną jak niegdyś specyfik o nazwie „Prusakolep”, porozmawiajmy o kontekstach. Mamy taki marketingowy zwód, który nosi nazwę „wielkiego powrotu”. W Ameryce wygląda to tak, że najpierw producenci płyty żyłują jakiegoś chłopaka ze wsi do ostatnich granic, wpędzają go w alkoholizm, narkomanię, uzależniają od seksoholiczek i podkładają mu jakieś obce dzieci, żeby je utrzymywał, wmawiając mu, że to jego. Kiedy facet jest już na granicy i idzie się wieszać, łapią go z tym sznurkiem w ręku i wysyłają – na jego koszt – do wielkie kliniki, gdzie naprawia się frustratów. Tam gościa faszerują prochami, czyszczą, czeszą, myją, ksiądz protestancki streszcza mu jakieś budujące kawałki z Biblii, łysy buddysta usypuje obok jego łóżka mandalę, którą inni wariaci omijają z nabożeństwem, miłe pielęgniarki uśmiechają się do niego z daleka, odmawiając pozwolenia na obmacywanie po udach, a lekarz z zębami białymi jak u szympansa bonobo, klepie go przyjacielsko po ramieniu. Po pół roku gość wychodzi na świat. Wiozą go natychmiast do ośrodka buddyzmu Zen, gdzie przez dwa lata  od rana do nocy kroi marchewki i kapustę, w przerwach wysłuchując różnych przypowiastek o życiu duchowych mistrzów. W tym czasie branżowa prasa, najpierw delikatnie, a potem coraz bardziej nachalnie, zaczyna interesować się życiem naszego bohatera. I wreszcie, kiedy uśpione masy fanów zaczynają powoli się budzić przychodzi czas na wielki powrót. Kiedy gość już się przyzwyczaił do tych marchewek i znajduje prawdziwą przyjemność w codziennych rozmowach z małym Chińczykiem, na temat jakości noży używanych do tej roboty, pod ośrodkiem zatrzymuje się czarna limuzyna. Wypadają z niej grubi faceci w kwiecistych koszulach, odrywają go od deski, popychają brutalnie jego kolegę Chińczyka i pakują gościa go samochodu. Następnego dnia facet gra koncert, jedzie w trasę, a rynek zostaje zalany stosami jego nowej płyty zatytułowanej „Byłem na dnie”. I wszystko zaczyna się od początku.
U nas jest podobnie, ale nie tak samo. Branża muzyczna nijak ma się do branży muzycznej w Ameryce, bo kiedy jakiś grajek znika ze sceny to po prostu znika i nie ma raczej mowy, by go na ten Parnas wciągnąć raz jeszcze. Przykład Krzysztofa Krawczyka budzi co prawda nadzieję, ale złudną, potwierdza jedynie regułę. Nie wyobrażam sobie, że gdzieś teraz pojawia się Panasewicz i próbuje uwieść fanów swoim śpiewem. Borysewicz mieszka tu, niedaleko mnie, a też nie zdarzyło mu się koncertować w okolicy. Nie wiem też czy koncertuje gdziekolwiek.
Na rynku literackim jest jednak inaczej, a to z tego względu, że jest to rynek statyczny. Tam miejsca opuszczone przez autorów nie mogą być zajęte przez kogoś innego, bo funkcja tych autorów, funkcja propagandowa i wychowawcza jest zbyt ważna. Masłowska może więc spokojnie żyć przez siedem lat na koszt niemieckiego podatnika i potem powrócić do Polski z gawędą o ciele i duchu. Uważam, że powinniśmy się cieszyć z tego powrotu i z tej gawędy. Oznacza ona bowiem tyle, że Masłowska zacznie teraz robić to co wszyscy skazani na zapomnienie autorzy – zajmować się problematyką zwaną niekiedy „wielką”. Dusza, ciało, Pan Bóg, te sprawy. Nieodżałowany Marek Hłasko określał to zwykle inaczej. Mawiał mianowicie: miłość, zdrada, takie tam gówna...
To dobrze, podkreślam, bo Masłowska odsunie się od tematów ważkich, czyli od opisywania nas i ojczyzny naszej. Zajmie się sobą i kokietowaniem fanów, który jak podejrzewam ma wielu.
Właśnie wpadł mi do głowy pomysł, którym podzielę się z wami na bieżąco: można by ułożyć ranking popularności autorów, w oparciu o dane sprzedaży z hurtowni. Prawdziwy ranking, a nie to co pokazuje Empik czy Merlin, mogłoby  być ciekawie. Pomyślę o tym.
Ponieważ autor zajmujący się pielęgnowaniem relacji z fanami jest autorem przegranym, śpijmy spokojnie. Tym spokojniej, że za promocję Masłowskiej wzięli się już na początku ludzie tak bezpretensjonalni i sympatyczni jak Agata Passent i Mariusz Cieślik.
Trzeba się zastanowić jeszcze nad jedną kwestią. Siedem lat to mnóstwo czasu, ja – nie chwaląc się – przez trzy lata wydałem 5 książek, pisząc jednocześnie bloga i prowadząc normalne życie. Ktoś powie – ale co to za książki, z czym ty chłopie startujesz do Pani Doroty? Uspokój się.
No, fakt może nie są te książki najlepsze, ale są i nie da się tego nie zauważyć. Przez siedem lat można wykreować trzech nowych autorów i kazać im pisać dokładnie to co chce się by zostało opublikowane i znalazło się w księgarniach. Można, zapewniam Was. A tu nic. Wszyscy czekają na Masłowską. Były oczywiście próby zamiany Masłowskiej na kogoś innego, była ta cała Sylwia Chutnik, która zniknęła już dawno, zapadła się jak kamień w wodę, były jakieś inne wariatki i ich także nie ma. Masłowska powraca, drżyjcie. Masłowska powraca jednak z ideą inną niż poprzednio. Teraz będzie wpuszczona do segmentu prasy kobiecej. To dobrze rokuje, bo oznacza, że system nie przeniknął na nasz teren. Nie chwyciło. Proza Masłowskiej mimo nagród i pompowania medialnego nie przyniosła oczekiwanych efektów sprzedażowych, a skoro nie przyniosła takich to nie przyniosła również innych – propagandowych. Masłowska nie jest już więc agresywną dziewuchą z osiedla, ale sympatyczną pańcią co gada o kosmetykach. Ciekawe jakie treści będzie w tych kremach przemycać i czy będzie się można z tego pośmiać. Myślę, że tak. Poczekajmy na te zamordowane koty.
http://www.tvn24.pl/xiegarnia,...

III tom „Baśni jak niedźwiedź””pisze się troszkę wolniej niż dwójka. Tak to bywa. Informuję wszelako, że  książki nasze są już dostępne w hurtowniach, a przez to można je zamawiać w każdej księgarni na terenie kraju. No i oczywiście także kupować na stronie www.coryllus.pl oraz w sklepach wymienionych niżej:

Księgarnia Wojskowa, Tuwima 34, Łódź
Księgarnia przy ul. 3 maja Lublin
Tarabuk – Browarna 6 w Warszawie
Ukryte Miasto – Noakowskiego 16 w Warszawie
W sklepie FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy w Warszawie
U Karmelitów w Poznaniu, Działowa 25
W księgarni Gazety Polskiej w Ostrowie Wielkopolskim
W księgarni Biały Kruk w Kartuzach
W księgarni „Wolne Słowo” w Katowicach przy ul. 3 maja.
W księgarniach internetowych Multibook i „Książki przy herbacie” oraz w księgarni „Sanctus” w Wałbrzychu.
No i oczywiście na stronie www.coryllus.pl

Umieszczam tu także trzecią część relacji z mojego poniedziałkowego wieczoru autorskiego w Klubie Ronina.

http://www.youtube.com/watch?v...

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika dogard

13-10-2012 [10:59] - dogard | Link:

jezeli zajmujesz sie taka przybleda "polityki" paradowskiej czy baczynskiego.

Obrazek użytkownika Coryllus

13-10-2012 [11:16] - Coryllus | Link:

Tajniki warsztatu pisarskiego są ci jednakowoż obce. No trudno...

Obrazek użytkownika dogard

13-10-2012 [12:25] - dogard | Link:

szukasz u niej natchnienia?Tos mnie dobil; ratujesz sie jednak dobrym piorem.W wolnym czasie poczytaj sage finska 'kallewale'

Obrazek użytkownika jafalski

13-10-2012 [20:24] - jafalski | Link:

Ehh..
Ja naprawdę doceniam pana punkt widzenia, możliwości pisarskie (w sensie szukanie, tworzenie, opisywanie) ale... ale.. INTERPUNKCJA KULEJE BARDZO A BARDZO.. razi w oczy, zmusza do kilkakrotnego czytania fragmentu celem zrozumienia. Ja wiem, pisarz nie jest od tego, przy pisaniu tekstu są takie dwie funkcje jak korektor i edytor. Pan o nich zapomniał?
PS. Baśń jak niedźwiedź mnie już zaczyna intrygować. Nie tyle poznawczo (a tak bywało) co jakościowo. Chciałbym poznać nowe, kreatywne zasady interpunkcji. Zatem czy mogę, w celach czysto poznawczych liczyć na zniżkę przy zakupie książki? rabat jakowyś? Wie pan ja z Krakowa, centuś okropny..

Obrazek użytkownika Ijon Tichy

13-10-2012 [22:00] - Ijon Tichy | Link:

i to niezbyt ostry mam propozycję prześlę panu mój egzemplarz za darmo adres może pan przesłać ścieżką prywatną piszę na poważnie radzę przeczytać kilkakrotnie celem zrozumienia

Obrazek użytkownika Coryllus

13-10-2012 [22:29] - Coryllus | Link:

Nic nie dawaj tę mendzie. Niech sobie kupi Kalicińską, to jest lektura dla niego. 

Obrazek użytkownika Ijon Tichy

13-10-2012 [23:17] - Ijon Tichy | Link:

On jest od chrzanienia, a nie od żądania

Obrazek użytkownika Coryllus

13-10-2012 [22:28] - Coryllus | Link:

Nie, nie może pan liczyć. Edytorów nie używam z zasady i co mi pan zrobi? Będę pisał jak mi się będzie podobało. Zadowolony?