Do pana Seremeta kilka pytań i uwag ws. identyfikacji

Wrócę jeszcze do sprawy identyfikacji ciał pani Anny Walentynowicz i pani Teresy Walewskiej- Przyjałkowskiej.

Wrócę bo od jakiegoś czasu coś nie dawało mi spokoju. Dziś jadąc z pracy wpadłem cóż to takiego. Coś, co świadczyć może o tym, że się pan Seremet mocno pomylił ferując z sejmowej trybuny swój wyrok wobec rodzin albo też był w tym, co mówił, skandalicznie niechlujny. Ale po kolei.

Podążając śladem tej, nie wiadomo do końca, pomyłki czy też nie pomyłki, zaczął pan Seremet od uświadomienia nam, że z dokumentami, które z Rosji otrzymali prokuratorzy, przyszła też informacja, sporządzona dwa tygodnie po identyfikacji ciała Anny Walentynowicz (29 kwietnia 2010 r.), podważająca w oparciu o przeprowadzone badanie DNA, możliwość prawidłowej identyfikacji tego właśnie ciała. Słowem, materiał genetyczny, użyty w badaniu pochodził od Teresy Walewskiej- Przyjałkowskiej a nie Anny Walentynowicz. Tego oczywiście nie powiedział ale gdyby było inaczej, rozgrzebałoby więcej grobów a nie dwa.

I tu coś mi się nie zgadzało. Bo albo badania wykonano w stosunku do wszystkich ciał tam w Moskwie, i wtedy tak samo powinien być w papierach wynik badań, podważający identyfikację Teresy Walewskiej- Przyjałkowskiej.

Tu pierwsze pytanie do Szeremeta. Był taki dokument czy nie?

Jeśli zaś nie wobec wszystkich takie badania przeprowadzono to jaki był klucz.

Czy takim kluczem nie była na przykład niepewność i wola rodzin, które tej pewności potrzebowały a same nic już nie były w stanie uczynić i o takie badanie prosiły?

I tu przejdę do relacji przedstawicieli rodziny Teresy Walewskiej- Przyjałkowskiej. Otóż oni, opowiadając o kulisach identyfikacji swej krewnej, oprócz faktu stuprocentowej pewności rozpoznania ciała Anny Walentynowicz, stwierdzili też, że w swoim przypadku pewności nie mieli do końca. Podali pewien szczegół budowy ciała zmarłej, który ich przekonał. Ale i wtedy stwierdzili, że pewni są na dziewięćdziesiąt kilka procent. I, jak twierdzą i może być to  naprawdę istotne by nie rzec kluczowe w tej sprawie, poprosili panią Kopacz o wykonanie badań DNA. Ta zgodziła się i, wedle znanej dość dobrze relacji tej rodziny, następnego dnia poinformować ich miała, że „wszystko jest w porządku”.

I tu kolejne pytanie. Dlaczego, skoro pan Walentynowicz z taką pewnością rozpoznał matkę i nic nie wiadomo, by prosił o test DNA (jeśli prosił, niechlujny w rzucaniu oskarżeń pan Seremet powinien o tym poinformować), czemu ten test robiono a nie robiono go mimo próśb drugiej rodziny?

Jeśli zaś są dwa testy, czemu Seremet powiedział o tylko jednej pomyłce. W stosunku do ciała A. Walentynowicz.

I na koniec taka uwaga. Mocno mi się przestaje zgadzać wersja Seremeta, skoro wiem, że o test prosili krewni pani Teresy Walewskiej- Przyjałkowskiej a nie prosił pan Walentynowicz (nic o tym nie wiadomo). Jak się domyślam, pobrano z ciała uznanego przez wspomnianą rodzinę za ich krewną próbkę do badań i zbadano. Bo chyba nie odmówiono?

I co?

I jak na razie wiemy tylko, że był jeden wniosek w sprawie badania tych dwóch ciał i jest jeden wynik badania próbki, wskazujący że pochodzi z ciała Teresy Walewskiej- Przyjałkowskiej. Nic nam nie wiadomo, że jest też inna próbka, która wskazała na Annę Walentynowicz. A tak musiałoby być, gdyby te fakty, które znamy, zgadzały się z tym, co sugerował Seremet.

Wniosek jest więc taki, że albo badano oba ciała i z nieznanych powodów błąd znaleziono tylko w jednym przypadku identyfikacji, co jest oczywistym absurdem, albo badano tylko jedno.
Problem w tym które i dlaczego. Jeśli zgodnie z wolą rodziny badano to, zidentyfikowane jako Teresy Walewskiej- Przyjałkowskiej to ów test wskazuje, że nie było żadnej pomyłki w identyfikacji. Musiał nastąpić już po identyfikacjach.

Jeśli zaś badano tylko ciało wskazane z taką pewnością przez pana Walentynowicza i innych to czemu zignorowano wątpliwości rodziny Teresy Walewskiej- Przyjałkowskiej?
Konkludując, albo mamy dwa wyniki badań DNA wskazujące na inne rozpoznanie niż w trakcie identyfikacji, albo żadnej pomyłki nie było.

Inaczej, panie Prokuratorze Generalny, być nie może.