Suwerenność Polski i Powstanie Warszawskie

Rząd Polski w Londynie zachowywał się w okresie poprzedzającym wybuch Powstania Warszawskiego jakby był zaskoczony biegiem wypadków.
A przecież zamiary Stalina wobec Polski nie były tajemnicą już od sierpnia 1939 roku i to jeszcze przed podpisaniem paktu Ribbentrop – Mołotow, gdyż w ujawnionym jego wystąpieniu 18 sierpnia. Treść traktatu Sikorski – Majski nie budziła wątpliwości w odniesieniu do sowieckich roszczeń terytorialnych, natomiast sprawa katyńska, zerwanie stosunków z rządem polskim i powołanie ZPP wskazywało wyraźnie na ożywienie planów z „plebanii w Wyszkowie”. Przez cały 1943 rok były wysyłane do KG AK raporty o sowieckich planach ujawnianych przez zatrzymanych, lub dezerterujących sowieckich partyzantów, lub też w przejętej dokumentacji.
Osobiście zetknąłem się z nastawieniem sowieckim biorąc udział w spotkaniu mego komendanta obwodu z dowódcą sowieckiej partyzantki na tym terenie, a także przejmując sowiecki zrzut w okolicy Suraża nad Narwią. Wypadki wzajemnego tolerowania miały miejsce do maja 1943 roku, od tego czasu nastawienie było już tylko wrogie, a każde spotkanie prowadziło do wymiany ognia.
Powodem tego stanu było nie tylko zagrożenie bolszewicką okupacją Polski, ale też grabieże i morderstwa Polaków dokonywane przez sowieckich partyzantów.
W czasie akcji „Burza” ujawniło się to z całą mocą i nie było już wątpliwości, co do zamiarów Stalina wobec Polski.
Mimo to rząd polski w Londynie zgodził się na negocjacje ze Stalinem licząc na wsparcie Anglików, a pośrednio i Amerykanów. Sprawa, wokół której narodził się problem formalny wynikała wyłącznie z sowieckich roszczeń terytorialnych. Postanowiono uniknąć odpowiedzialności za zdradę polskich praw przez odesłanie jej do rokowań pokojowych, a o oczywistym zamachu na polską suwerenność nawet nie wspomniano. Wprowadzenie do rządu bolszewickich agentów do tego zmierzało, uznawano że w wolnych wyborach gwarantowanych umową jałtańską zwyciężą autentyczne polskie partie polityczne i suwerenność państwa będzie zachowana.
Takie było nastawienie Mikołajczyka i kierownictwa jego Stronnictwa Ludowego.
Nieco inaczej wyglądało to w Stronnictwie Pracy, które w rządzie londyńskim było reprezentowane przez Karola Popiela i ks. Zygmunta Kaczyńskiego. Ich udział w tym rządzie był rezultatem spadku po Froncie Morges i roli, jaką spełniał w nim Wojciech Korfanty. Stanowili oni z tego tytułu najbliższe Sikorskiemu otoczenie polityczne, ale bez większych wpływów na bieg wypadków.
Inaczej wyglądało to w reprezentacji politycznej na terenie Kraju gdzie oparciem politycznym dla Delegatury Rządu na Kraj, czyli tzw. „Rządem Krajowym” było przymierze czterech stronnictw: Stronnictwa Narodowego, Stronnictwa Ludowego, Polskiej Partii Socjalistycznej występującej pod kryptonimem WRN /Wolność, Równość, Niepodległość/ i Stronnictwa Pracy.
Ze względu na lepszą orientację władz krajowych w realiach polityki sowieckiej w stosunku do Polski domagano się odpowiednich gwarancji poparcia ze strony zachodnich aliantów w akcji działania na rzecz utrzymania polskiej suwerenności. Świadczyła o tym między innymi depesza władz krajowych Stronnictwa Pracy, w której oświadczono wyraźnie, że nie można godzić się z utratą suwerenności i lepszym wyborem jest przejście do konspiracji. 
Piszę o tym, dlatego że w zamieszczonym w „niezależnej” artykule z 6 sierpnia pt. Dwie wizje Polski” wymieniono Stronnictwo Pracy obok Stronnictwa Ludowego, jako wspierające Mikołajczyka w jego gotowości do ugody wobec Stalina.

Niezależnie od oceny działań rządu londyńskiego jego stanowisko w tragicznych chwilach w lecie 1944 roku nie świadczyło o rezygnacji z suwerenności państwowej.
Taką rolę przyjął Mikołajczyk już po opuszczeniu rządu działając wyłącznie, jako kierownik londyńskiego przedstawicielstwa Stronnictwa Ludowego, a faktycznie, jako wysłannik Churchilla, który szukał pretekstu do pozbycia się kłopotliwego sojusznika, jakim była Polska.
Wejście Mikołajczyka do tzw. „rządu jedności narodowej” odrzucającego ciągłość państwową wobec przyjęcia za jego podstawę prawną konstytucji marcowej wygasłej w kwietniu 1935 roku formalnie wypełniło warunki prawne pojęcia zdrady głównej.
Odrębnie wygląda sprawa powrotu do kraju Karola Popiela, nie wszedł on w skład rządu i nie ponosi odpowiedzialności za jego powstanie.
Skorzystał jedynie z postanowień konferencji jałtańskiej dopuszczającej do jawnej działalności na terenie okupowanego przez Sowiety kraju „demokratyczne” polskie stronnictwa. Niezależnie od swoich intencji znalazł się w sytuacji opozycji do tego rządu, powstała wówczas zresztą paradoksalna sytuacja gdyż ze względu na postawę swych członków PSL też w dużej mierze znalazło się w opozycji mimo uczestniczenia w rządzie.
W oczach przedstawicieli Polski Niepodległej walczącej z sowiecką okupacją i jej „polskojęzyczną” agenturą jakiekolwiek współdziałanie polityczne z reżimem było zdradą.
Trzeba jednak przyznać, że Mikołajczyk mimo wszystkich błędów starał się ratować, co się tylko da przed bolszewizacją Polski, liczył podobnie jak i Popiel na wygranie wyborów i odsunięcie sowieckiej agentury od władzy. Obydwaj wykazali daleko posuniętą naiwność, ale usprawiedliwiali się koniecznością sprawdzenia możliwości działania chociażby wobec zachodnich aliantów, a przede wszystkim podjęcia walki politycznej o zachowanie, jeżeli nie całości to chociażby częściowej suwerenności.
Była w tym szczypta prawdy, gdyż gdyby nie przybyli to zostaliby posądzeni o tchórzostwo i pozostawienie narodu na całkowitej łasce bolszewickiej agentury.
Błąd Mikołajczyka polegał między innymi na tym, że wszedł w skład rządu na warunkach skazanych na przegraną udzielając mu jedynie nazwiska uwiarygodniającego ten rząd przed światem. Mógł się od tego wykręcić stwierdzając, że nie może w rządzie warszawskim reprezentować rządu londyńskiego gdyż nie jest jego członkiem i jeżeli się chce stworzyć fuzję z komitetem lubelskim to należy zaprosić do udziału aktualnych członków jedynego legalnego rządu polskiego.
Churchill zatarł ręce gdyż tanim kosztem pozbył się ciążącego mu sojuszu z rządem londyńskim.
Przybycie do Polski Mikołajczyka i w odpowiednio mniejszym stopniu Popiela stworzyło w społeczeństwie nadzieję na odmianę losu Polski stąd zjawiło się spontaniczne poparcie dla nich porównywalne z poparciem, jakie uzyskała „Solidarność”, tym większe było rozczarowanie po jawnie sfałszowanych wyborach w 1947 roku.
Obydwaj politycy emigracyjni po przegraniu swej misji opuścili Polskę wystawiając na żer komunie tysiące członków swoich stronnictw.

Z dzisiejszego punktu widzenia łatwo jest wystawiać cenzurki, a nawet osądzać zdradę, należy jednak mieć na uwadze, że działo się to wszystko w warunkach tragicznych dla Polski i przypominało odruchy rozpaczliwej walki o ocalenie, czego tylko się dało. Tragedia Polski była też ostrzeżeniem przed losem grożącym całemu cywilizowanemu światu i nauką, że nie chroni przed nim uległość wobec agresora 
Należałoby chyba wspomnieć jeszcze jeden wątek tej tragedii, jest nim rola królików doświadczalnych, jaką odegrali polscy politycy wystawieni na próbę przez cynicznie rozgrywających tę partię Churchilla i Roosevelta.
Stalin podobnie jak i w 1939 roku nie ukrywał swoich planów szykując jeszcze w czasie trwania wojny podbój świata, czemu dał wyraz w wystąpieniu z 5 lutego 1945 roku. Churchill z kolei udał głupiego odkrywając 5 marca w Fulton „żelazną kurtynę”, aż dziw, że nikt nie zwrócił mu uwagi, że jej współtwórcą był on sam.  
Wszystko to stało się prawie 70 lat temu wbrew naszej woli i dlatego naród polski podjął walkę w różnych formach, akcja „Burza”, Powstanie Warszawskie, opór zbrojny przeciwko nowej okupacji, a nawet działania polityczne stanowią całość tej walki. Ale co mamy powiedzieć o wydarzeniach przed przeszło dwudziestu lat, kiedy mieliśmy znacznie lepsze możliwości odzyskania suwerenności i daliśmy się bez protestu wmanewrować w zależność od układu postkomunistycznego.
Jest to problem dojrzałości i odpowiedzialności pokoleń, wychowane w PRL nie potrafiło odróżnić rzeczywistej niepodległości od fałszywki, którą zaproponowali nam „właściciele Polski ludowej” i ich dzieci.
Z tym garbem żyjemy już tyle lat a ciągle nie widać nadziei na uwolnienie się, bo nawet ci, którzy mają pełną świadomość sytuacji wolą przepychankę do władzy i apanaży aniżeli walkę o niezawisłość.
Piszę te słowa 15 sierpnia, rocznicę jednego z największych naszych zwycięstw dokonanych przez pokolenie wyrosłe w niewoli, które potrafiło docenić wartość odzyskanej niepodległości broniąc jej wszystkimi siłami, miejmy w Bogu nadzieję, że młode pokolenia Polaków otrząsną się ze stanu odrętwienia, w jakim się znaleźliśmy i skutecznie zrzucą tę „suknię Dejaniry”, w którą ubrano nas w 1989 roku.