Kicha

Reakcja na mój list ujawniła niezwykle istotną rzecz w polskiej polityce – interpretowanie jej nie wprost, a na wspak. Co mam na myśli? Otóż nikt nie analizował treści owego listu, za to wszyscy interpretowali o co mi chodzi, kto za mną stoi i jakie jest drugie dno całej sprawy. Taka gnostyczna metodologia zastanawiała mnie już wcześniej, ale dopiero teraz zobaczyłem ją w pełnej krasie. Każdy szuka tutaj piątego dna i szóstego sedna. Im bardziej eksplantacja karkołomna, tym wydaje się prawdziwsza i bardziej zachwycająca. To podobnie, jak w historiozofii – im bardziej mroczna i pesymistyczna ( w stylu Spenglera, Toynbeego, Konecznego), tym wydaje się bardziej prawdziwa. Historiozofie optymistyczne, jak ta autorstwa Fukuyamy, nie wzbudzają zaufania. Za fajne są.

Wracając do mojego listu – nie dyskutowano na temat jego treści, natomiast rozpętała się burza mózgów na temat potencjalnych moich mocodawców (bo tezę, że mogłem to napisać samodzielnie i motywowany dobrymi pobudkami, odrzucono już na wstępie, jako zbyt naiwną i prostacką, niegodną prawdziwych analityków polskiej sceny politycznej). Sformułowano kilka hipotez:

1. Stoi za tym Robert Krasowski – redaktor wydawnictwa „Czerwone i Czarne”. Ma to być akcja promocyjna mojej nowej książki, która na dniach ma się ukazać właśnie w tym wydawnictwie. Cel jasny – kasa i popularność.

2. Stoi za tym Zbigniew Ziobro – chce tak rozbujać PiS-owską łodzią, żeby ostatecznie wyrzucić z niej kapitana i przejąć stery. Cel – kalkulacja polityczna, sprzedanie się „ziobrakom”, kasa i popularność.

3. Stoi za tym PO – widziano mnie w Strasburgu na kawie z Erykiem Mistewiczem, a jemu, słusznie czy niesłusznie, przypisuje się pracę dla niektórych polityków partii rządzącej. Cel – przejście do PO, wybór za cztery lata z jej list do PE, kasa i popularność.

4. Stoją za tym liberałowie w PiS – wypuszczono mnie na wabia, bym krytykując obecną linię partii, uderzył w „ziobraków” i odsunął ich od prezesa. Cel – wycięcie chłopków od Zbyszka, przejęcie władzy w partii, kasa i popularność.

 W dzisiejszej „Rzepie” pojawiła się piąta koncepcja – stoi za mną Paweł Kowal. Ktoś podsłuchał naszą rozmowę w Brukseli , w której padają słowa: „tak dalej być nie może”.  Najbliżej mojego gabinetu jest pokój pewnego znanego z mediów eurodeputowanego, który już zdążył nazwać mój list „aferą Migalskiego” (pamiętacie Państwo „aferę Małkiewicza” z „40-latka”?). Koleżko, a może od razu „afera Marchwickiego”?  I znowu jest ciekawie, i znowu skomplikowanie, i znowu tak bardzo politycznie. I dają się na to nabrać kolejni dziennikarze, bo to brzmi interesująco, inspirująco, jakoś tak niebanalnie.

To poważny problem w polskiej polityce – cenione są jedynie te wyjaśnienia i tłumaczenia, które są pokręcone, skomplikowane, wielodenne i wielopoziomowe. Proste i oczywiste eksplanacje nie są w cenie. Szkoda tylko, że często są one wynikiem tego, że ktoś za bardzo miażdży sobie małżowinę przykładając ucho do ściany i potem mu się coś pokiełbasi. Albo, że ktoś (zwłaszcza jak nosi okulary) siedzi przy stoliku zbyt oddalonym, by dostrzec, że ktoś mi wręcza swoją książkę, a nie dyktuje treść listu. Albo że ktoś ma zbyt wybujałą wyobraźnie, a zbyt mały móżdżek.

To, co uderzyło mnie po tym roku w polityce, to właśnie łatwość przyjmowania najbardziej przekombinowanych konstrukcji dla wyjaśnienia najbardziej banalnych wydarzeń (i zupełnie już abstrahujmy od kontekstu mojego listu). W polityce polskiej, jak ktoś kichnie, to ostatnią rzeczą o jakiej się pomyśli, to to, że jest przeziębiony. Natomiast od razu zacznie się spekulować, w kogo kicha, za kogo kicha, przeciwko czemu kicha, co z tego kichania ma, co też on sobie tym kichaniem chce wykichać itp. Ogólnie, jak Państwo widzicie, …kicha.