Pochwała kłótoty

Uznajcie mnie za wariata, ale ja wcale się nie oburzam na to, co stało się w rocznicę powstania Solidarności. Na te spory, kłótnie, waśnie. Bo o to przecież walczyliśmy – żebyśmy się mogli różnić i to także brzydko różnić. By można było mieć na różne sprawy różne mniemania. By można było wygwizdać premiera i łajać publicznie szefa opozycji.

Ale cieszę się z tego, co się stało, także z innego powodu, a mianowicie – że to fajne, że kłócimy się także o przeszłość. Że zadajemy sobie pytania i odpowiadamy na nie zgodnie z własną mądrością czy głupotą. I mamy możliwość twierdzenia, że Wałęsa to „Bolek”, że Henryka Krzywonos nie była pierwszą, która zatrzymała tramwaje, że Geremek i Mazowiecki reprezentowali linię umiarkowaną, by nie rzec kapitulacyjną, że Lecha Kaczyński był obecny w stoczni i był tam ważną osobą. Ale jak ktoś chce, niech sobie myśli, że Wałęsa to rycerz bez skazy, Krzywonos była ważniejsza, niż Walentynowicz; Geremek i Mazowiecki rozpętali strajk na Wybrzeżu, a Lech Kaczyński bał się własnego cienia. Chyba nie muszę dodawać ku której wizji naszej historii jest mi bliżej, ale cieszę się, że w naszym kraju kłócimy się o historię, mamy prawo do wygadywania głupot i spieramy się, zamiast celebrować laurkowe akademie ku czci.

Cieszę się, że mamy w Polsce demokrację. Niech żyje głupota i „kłótota”!