Cat czy Bobkowski

Często podnosi się gwałt wokół jakiegoś polskiego pisarza, okrzykuje go łotrem, kanalią, zdrajcą...
A on pisze dalej, i wszyscy czytują go nadal!
Za przemówienie radiowe z Berlina Anglicy nie nazwali Woodhouse'a zdrajcą. Ale wszyscy Anglicy uznali to za niestosowne i przestali z miejsca interesować się swym najpopularniejszym humorystą.
Zszedłem onegdaj do wielkiej księgarni i poprosiłem o coś Wodhouse'a. Sprzedawca rzekł sucho:
- Nie przypuszczam, byśmy mieli jakąś książkę tego człowieka.
Siła opinii publicznej nie zależy od nasilenie wrzasku, ale od konsekwentności w jej przestrzeganiu.

Nie bez przyczyny przytoczyłem tę anegdotę zapisaną przez Karola Zbyszewskiego. Ukazała się ona w małym zbiorku wydanym w Londynie, prawdopodobnie w czasie wojny, choć brak jest daty wydania, noszącym tytuł „Z Marszałkowskiej na Piccadilly”.
Co takiego musi zrobić pisarz, członek elity angielskiej, by stał się „nieobecnym” w księgarni? Wystarczy, że wygłosi jedno przemówienie radiowe nadane z wrogiego kraju.
W czasie wojny łatwo określić czym jest zdrada. Jak jednak to zrobić w czasie pokoju? I czy to, rzeczywiście był pokój? Co sądzą na ten temat Stefan Łoś, Jerzy Zawiejski, Melchior Wańkowicz i wielu wielu innych? Co powiemy na grobach „Ognia”, „Warszyca”, czy „Inki”? I gdzie one są? Czy groby ks. Suchowolca i ks. Popiełuszki powstały podczas wojny, czy podczas pokoju? Jak zatem, w tym kontekście, określić sytuację, kiedy były premier rządu emigracyjnego, pisarz, człowiek zwalczający komunizm przychodzi do obozu wroga i prosi go o pieniądze? W zamian za to oferuje, że "wyśmieje bezpłodność emigracji". Co więcej dając komunistom nadzieję na powrót, oczekuje w zamian gratyfikacji: "Gdyby wasz rząd mianował mnie profesorem literatury rosyjskiej. Jestem przecież zakochany w Czernyszewskim, Hercenie, Bielińskim, Czechowie. Siedziałbym w prowincjonalnym uniwersyteckim mieście i wykładał. Wojna jest na niby. Ten rząd emigracyjny, te partie to jest tylko zalegalizowane wariactwo".
Cat z jednej strony był znakomitym pisarzem. Dla niego dzień bez pisania był dniem straconym. Ale zgubiło go to, że lubił dobrze żyć. Potrzebował pieniędzy na kobiety, na alkohol. Tymczasem jego londyńskie życie na to nie pozwalało. Może nie cierpiał wielkiego głodu, ale brakowało mu pieniędzy. Już po powrocie do kraju, kontaktował się w Giedroyciem. Pisał do paryskiej „Kultury”. Jednocześnie bezczelnie donosił do bezpieki na temat jej finansowania, na temat pikantnych szczegółów rozstania Czapskiego i Giedroycia. Gdy się okazało, że pisać może tylko to, co władza komunistyczna mu zaakceptuje, zbuntował się i pisał pod pseudonimem, właśnie do wspomnianej wcześniej „Kultury”. Groził mu za to nawet sąd, ale szczęśliwie dla siebie i komunistów zmarł, zanim się proces rozpoczął.
Swoim powrotem do kraju legitymizował władzę komunistyczną. W aktach UB dotyczących Cata Mackiewicza możemy przeczytać: „Fakt jego powrotu do kraju, zerwanie z działalnością polityczną i ogłoszenie krytyki emigracji byłby poważnym uderzeniem w reakcyjną emigrację polską.”
I tak się też stało. Jako pisarz i polityk, swoim powrotem zaprzeczył całkowicie wszystkim ideałom, którym początkowo służył. Napisał wyjątkowo paskudny paszkwil na emigrację pod tytułem „Londyniszcze”. Jego zdrada i przejście do obozu komunistycznego w zasadzie dyskwalifikują całą jego przedwojenną i emigracyjną twórczość.
Można próbować postawić tezę, że Cat trochę się obronił współpracą z „Kulturą”. Tymi „Zapiskami z kraju niewoli” pisanymi pod pseudonimem Gaston de Cerizay. Warto jednak przypomnieć, że zaczął pisać pod pseudonimem do Kultury dopiero wtedy, gdy nie mógł pisać i wydawać tego, co chciał w PRL-u. Cat został całkowicie ograny przez bezpiekę. Został wykorzystany, a potem pozostawiony, za to, że nie chciał grać w orkiestrze PRL-u.
Ktoś powie, no ale co właściwie miał zrobić? Przecież on autentycznie tęsknił za Polską. Za swoją rodziną, za córkami, które tutaj mieszkały.
Po jego przyjeździe do PRL-u, Józef Mackiewicz, jego brat - również znakomity pisarz, a kto wie, czy nie lepszy, choć niesłusznie skazywany na zapomnienie - zrywa z nim całkowicie kontakty. Prawdziwą antytezą „Cata” nie jest jednak Józef, ale inny pisarz emigracyjny – Andrzej Bobkowski.
Tak jak i obydwaj Mackiewicze, był „zoologicznym” antykomunistą, Dla niego było to oczywiste, że Polska pod rządami komunistów, znajduje się pod kolejną okupacją. Było to tak oczywiste, że aż bolało. Dlatego, nie mogąc walczyć z nim, uciekł przed komunizmem aż do Ameryki Środkowej. W Europie widział jakieś dziwne zaczadzenie ideologia komunistyczno - socjalistyczną. Przeniósł się z Paryża do Gwatemali. Nie mogąc być pisarzem, zaczął inaczej zarabiać na życie. Wykorzystał swoje jeszcze przedwojenne zainteresowania i założył pierwszy w tym kraju sklep modelarski. Został ojcem Gwatemalskiego modelarstwa. Zrobił coś sam, od początku. Pracował od świtu do nocy, by utrzymać siebie i swoją żonę Basię. Nigdy nie wrócił do ojczyzny. Wiedział, że tu nigdy nie będzie wolny. Mówiono o nim, że jest chuliganem wolności. I to ukochanie wolności spowodowało, że nie chciał się dać wcisnąć w jakiekolwiek tryby.
Co zatem zrobić z Catem? Wiem, co ja zrobię. Nic, dosłownie nic. Nie przypuszczam, bym miał jakąś książkę tego człowieka.