Podróże kształcą

Przez dłuższy czas nie pisałem, bo byłem w Gruzji a potem w USA. Piszę o tym nie żeby drażnić tym tych, którzy nie mają jeszcze urlopu, ale dlatego, że uderzyło mnie coś po powrocie do kraju. W obu wymienionych państwach polityka jest na serio, a u nas jakby dla jaj.

W Gruzji, w czasie spotkania z prezydentem Saakaszwilim, miałem wrażenie kontaktu w osobą, która śmiertelnie poważnie traktuje swoją rolę i swoje obowiązki. Bo tam naprawdę chodzi o życie i bezpieczeństwo obywateli, o ich domy i zdrowie. Tam naprawdę od mądrych decyzji polityków zależą losy ojczyzny i narodu. Polityka to nie strefa żartów i krotochwil. Politycy to nie kabareciarze – to ludzie, na których spoczywa los kraju i jego mieszkańców, ich życie i dobrobyt.

W Stanach z kolei, przy całej ludyczności i wodewilowości tamtejszego życia politycznego, wiadomo jedno – to mocarstwo światowe o światowych ambicjach i takichże zadaniach. Świat polityki może być zabawny i lekkostrawny, ale jednocześnie jest niezwykle skupiony na sprawach bezpieczeństwa nie tylko samych Stanów, ale także bezpieczeństwa na całym globie. To poczucie odpowiedzialności widać w kontaktach z każdym amerykańskim politykiem, z każdym naukowcem czy publicystą. Wszyscy oni wiedzą, że od słusznych i mądrych decyzji USA zależą losy milionów ludzi na świecie, ich bezpieczeństwo, a czasami nawet życie.

A w Polsce? Przeglądałem dzisiaj zaległą prasę – Sekuła coś napisał, a potem się z tego wycofał, Palikot wciąż pajacuje, fala komentarzy po tym, jak Beata Szydło została wiceprezesem PiS, ktoś się na kogoś obraził, ktoś kogoś nazwał głupkiem. Słowem – polska polityka jak zwykle. Mijają kolejne spokojne dni (z tych 500, co to nam Donald Tusk z Bronisławem Komorowskim obiecali) i nic się nie dzieje. Kompletne buksowanie w miejscu, gonienie własnego ogona, facecjowanie. I nikomu to zdaje się nie przeszkadzać – ani politykom, ani komentatorom i dziennikarzom, ani – co najdziwniejsze – wyborcom.

Podróże kształcą!