Kampania ruszyła - Bronek goni Donka

Bronisław Komorowski w ekskluzywnym wywiadzie udzielonym portalowi Onet.pl wyznał bez wstydu, że już w wieku 6 lat palił papierosy. Nie zwykłe „szlugary”, ale skręty z gazety wypełnione ruską machorką, którymi częstowali go Sowieci z pobliskiej jednostki wojskowej. Palił, jak twierdzi, niczym „lokomotywa”. Mały Bronek sztachał się nimi ku zdumieniu i oburzeniu dorosłej familii.

 

Marszałek decydując się na spowiedź powszechną poszedł z duchem czasu, w ślady gwiazd popkultury, które przebijają się w odkrywaniu sekretów ciała i duszy, tudzież „słońca Peru”, który onegdaj wyznał, że popalał w czasie chmurnej młodości marychę. Co by nie rzec, marszałek nie przebił premiera w okazywaniu elektoratowi ludzkiej twarzy. Papierosy narybek popala od kilku pokoleń powszechnie, trudno więc tą słabością zaimponować wyborcom; „maryśkę” – niekoniecznie. Ale jedna i druga słabość nieobca jest wielu, ciekawe więc, co obaj politycy, potencjalni kandydaci do prezydentury, przypomną sobie jeszcze z życiorysu, by przebić konkurenta.

Wynurzenia Komorowskiego to znak ostrzegawczy dla Tuska, że marszałek najwyraźniej chce „podkupić” elektorat premiera, o który z takim poświęceniem zabiega. Niewykluczone, że niewinna z pozoru machorkowo-maryśczana wojna tuzów PO przyniesie niebawem poważne konsekwencje polityczne dla Komorowskiego. Tusk udowodnił, że z konkurentami potrafi się rozprawić.

Jeśli Komorowski idzie na wojnę z pijarowcami Donalda Tuska, to powinien sprawdzić, jak dobry żołnierz idący na wojnę, ile ma granatów w plecaku i wyciągnąć asa z rękawa. Na przykład – puśćmy wodze wyobraźni - wyjawiając szczegóły inicjacji seksualnej, jeśli odbył ją odpowiednio wcześnie i we frapujących okolicznościach. Gdyby to była w dodatku inicjacja przeżyta z wujkiem, albo kolegą ze szkolnej ławy na przykład, z pikantnymi szczegółami, Tusk mógłby znaleźć się w opałach, bo głosy liczącej się mniejszości gejowskiej miałby marszałek jak w banku. Wówczas premierowi niełatwo byłoby przelicytować marszałka. No bo jaki argument może przebić przychylność mniejszości? Chyba tylko wielka miłość dwóch ministrantów, bo wtedy dodatkowo można przechwycić część elektoratu, ukrywającego swe wstydliwe doświadczenia z lęku przed potępieniem w ogniu piekielnym. Ale Tusk ministrantem, o ile wiem, nie był. A jeśli nawet był, raczej nie bywał w wieku atrakcyjnym w niektórych rejonach Gdańska, czy w Poznaniu, gdzie czyhały ponoć na nich wielkie zagrożenia deprawacją.

Jak spece od PR premiera ruszą głową, niemal na każdą grupę społeczną jakiś lep znajdą. Może choć Tusk baldachim nosił nad proboszczem w Boże Ciało, to miałby szansę w bogobojnych kręgach zdobyć trochę punktów. Ale ujawnianie się z takim epizodem z przeszłości to miecz obosieczny. Bo wtedy lewicująca część wyborców Platformy się zrazi. Radziłbym poszperać pijarowcom premiera w korzeniach, to może tym razem jakiś prapradziadek, co bił Moskala by się znalazł. Biorąc pod uwagę obecne nastroje – atut jak znalazł.

Na miłośników zwierząt dobrze podziałałoby, gdyby Donald Tusk przygarnął z „Palucha” bezpańskiego kundelka, którego niedobrzy ludzie przywiązali w lesie drutem do drzewa. Migawki w głównym wydaniu Faktów TVN z domu premiera jak głaszcze na kolanach biedactwo wzruszyłyby niejednego do łez. Na wszelki wypadek - bo niektórzy wolą koty - dobrałbym też małe wyliniałe i chude jak szczapa kociątko, znalezione przy śmietniku – to, aby przejąć koci elektorat Kaczyńskiego. Kota ma co prawda Jarosław, nie Lech, ale ludzie ich mylą. Świetnie pasowałoby to do kabaretowej konwencji wyborczej, jak w piosence Kaczmarka „Do serca przytul psa, weź na kolana kota…… a pchła to też istota”.

Może nie powinienem podpowiadać politykom, bo się tego zaraz chwycą, ale sporą szansę na elekcję widzę w przyznaniu się do znajomości grypsery. Już raz taktyka przypodobania się skazanym przyniosła Platformie Obywatelskiej spodziewany efekt wyborczy, więc może zbratanie się z chłopakami sprawnie posługującymi się kijami do baseballa, finkami, glanami, pistoletami, z dresiarzami, zbokami wszelkiej maści, tudzież malwersantami gospodarczymi, odbywającymi kwarantannę w miejscach odosobnienia, też by pomogło. A gdyby połączyć sprawne operowanie językiem „ludzi”, jak się określa grypsująca recydywa, z ciągotami do płci męskiej, przewaga w sondażach prezydenckich mogłaby być druzgocąca, bo chłopaki w celach wiedzą, co oznacza przecwelowanie gościa.

Ciekawe, z czym ujawni się kolejny potencjalny kontrkandydat Tuska do prezydentury z jego partii, Radek Sikorski. Już samo publiczne używanie zdrobnionego imienia to dowód nie tylko nadążania za światowymi trendami obyczajowymi, ale fraternizacji z pierwszym lepszym Kowalskim. Radek brzmi jak swój chłop. Donald, niekoniecznie, tym bardziej Donek. Nawet, jeśli ktoś złośliwy, obśmiać może, bo w Polsce Donald bardziej z Myszką Miki i kaczorem się kojarzy, a kaczory wiadomo… z kim się kojarzą. A tego by Tusk na pewno nie chciał. Niby drobiazg, a jak może zaszkodzić… Ale metryki premier nie przerobi. Musi szukać innych atutów. Może maraton zacząłby biegać jak Kołodko, albo na siłownię chodzić. Tusk z bicepsami a la Pudzian to dopiero byłby Schwartzenegger. Koksujące chłopaki jako żywo by na niego zagłosowali.

Całkowite zwycięstwo zagwarantowałby udział premiera w „Tańcu na lodzie”, albo na parkiecie z gwiazdami. Taka spirala śmierci premiera z Julią Piterą to byłby numer roku. Trochę ćwiczeń a la Oleg Protopopow, który był ojcem tej ewolucji, i pobiłby konkurencję. W piruetach, póki co słownych, premier jest niezły, może i na tafli zakręciłby elektoratem. Z Dodą już się znają, to pewnie po kumotersku jurorka zawodów dałaby mu fory. Mogłaby potem zaśpiewać „Happy birthday Mr. prezydent”…  jak Marylin, to i łzy jak grochy lałyby się w co drugim mieszkaniu jak Polska długa i szeroka.

Widać z tej ,nieobiektywnej i nieobyczajnej przyznaję, wizji, że nie warto łamać sobie głowy programem wyborczym, zwłaszcza, że potem ktoś może z głupia frant zapytać o realizację. Prościej ułożyć kampanię w oparciu o finezyjny program pijarowski. Już Aleksander Kwaśniewski wiedział, że jak niebieską koszulę założy pod opaleniznę (dziewczyny lubią brąz), od razu skaczą sondaże, a kobiety aż piszczą.

Sposobów jest bez liku, a apetyt duży. Możemy się spodziewać niezłej zabawy. Już teraz przepychanki prezydenta z premierem w stylu, co było pierwsze – jajko czy kura to niezły kabaret. A gdyby taki Palikot wystartował i stanął w szranki z Wałęsą w obecnej formie, kabaret Ani Mru Mru wystawiałby skecze przy pustej widowni.

Wspomniany Radek Sikorski to poważny kontrkandydat Tuska. Kindersztuba bez zarzutu, łagodne spojrzenie, brak dziwnego, zwiastującego niepokój błysku w oku, nad którym pijarowcy mogą co prawda zapanować, ale w chwili trwogi, nawyki mogą wrócić. Radek to taki anglosaski luzak, nie seriozny, ludzie to kupią, no i na wojnie w Afganistanie był nie w kamizelce kuloodpornej i w obstawie ochroniarzy z BOR, ale na pierwszej linii. Co ważne, kontakty ma ożywione z niektórymi generałami, którzy nadal z tylnego siedzenia co nieco mają do powiedzenia. Pijarowcy Tuska pewnie dawno mają go na widelcu i obym był złym prorokiem, w odpowiednim czasie pojawią się enuncjacje medialne, deprecjonujące Radka.

O wiele więcej rad – jak zostać ponownie prezydentem, można by dać Lechowi Kaczyńskiemu. Świetnie się do felietonowego stylu nadaje. Jest jednak poważny kłopot, pierwszy Kaczor jest staromodny, oporny na podszepty dobrych pijarowców (nie wiadomo, czy ich w ogóle ma), sprawia wrażenie gościa chodzącego w jesionkach pachnących naftaliną. Uśmiecha się z rzadka, a jak się uśmiechnie, nie wiadomo co lepsze. Choć, trzeba przyznać, ma doradców idących z duchem czasu. Jeden, od sportu, tyle koki zachomikował, że pluton wojska by się nakoksował. Ale samemu Lechowi Kaczyńskiemu daleko w pijarowskich zapędach do obecnego premiera. Żeby choć kochankę miał z dawnych lat z nieślubnym dzieckiem, którym potajemnie, ale z prawdziwie ojcowską troską, opiekuje się. Albo w młodości pobił bramkarza na dancingu w „Kongresowej”, zapłacił kolegium za załatwianie potrzeby fizjologicznej publicznie. A tu zero, nic kompromitującego nie ma w życiorysie. Żadnej maryśki, skrętów z gazety, nawet J-23, czyli popularnych jaboli „patykiem pisanych” nie pociągał. Całkiem niedzisiejszy. Za bardzo ułożony jak na prezydenta, wręcz nie swój. Jakiś dziwnie normalny. Na normalnych nikt dzisiaj nie odda głosu. Niechybnie zmierzamy w kierunku rozwiniętego społeczeństwa amerykańskiego. Takie czasy przyszły.

Marszałek Komorowski decydując się na spowiedź powszechną - że popalał jako pacholę machorkę, poszedł w ślady „słońca Peru”, który wyznał, że palił w czasie chmurnej młodości marychę. Wynurzenia Komorowskiego to znak ostrzegawczy dla Tuska, że marszałek chce „podkupić” elektorat premiera w kampanii prezydenckiej.