Coś jest nie tak z tym Komorowskim, prawda?

W ciągu weekendu wysłuchałem dwóch przemówień Bronisława Komorowskiego na uroczystościach upamiętniających tragedię pod Smoleńskiem. Pierwsze na placu Piłsudskiego w Warszawie, drugie w kościele Mariackim w Krakowie. W tym pierwszym przypadku po jego przemówieniu nikt, słownie nikt, nie zaklaskał. Co więcej - po marszałku wystąpił Maciej Łopiński z pięknym i wzruszającym wspomnieniem o Lechu Kaczyńskim i pani Marii. Dostał burzę oklasków, bo w istocie - to było wspaniałe i płynące prosto z serca przemówienie.  

W Krakowie było podobnie - po słowach Bronisława Komorowskiego nastąpiły krótkie i raczej zdawkowe oklaski. Po marszałku głos zabrał Janusz Śniadek, szef Solidarności. Jego przemówienie było wielokrotnie przerywane oklaskami, a na koniec Śniadek dostał kilkudziesięciosekundowe standing ovation.   

Kiedy czyta się te przemówienia Komorowskiego można spokojnie uznać, że są naprawdę niezłe, więcej - po prostu dobre! Co więc się stało, że ich wygłoszenie zostało zarówno w Warszawie, jak i w Krakowie, przyjęte tak chłodno? Odpowiedź jest chyba następująca - marszałek nie chce lub nie może wczuć się w nastroje społeczne i odczucia swojego narodu. Jest jakiś odklejony od przeżyć polskiego społeczeństwa, nie potrafi nawiązać kontaktu z ludźmi. Jego słowa brzmią jak pogadanki z młodzieżą na zlotach harcerskich. Brak w nich empatii, żaru, przekonania.  

I myślałem, że to są tylko odczucia pisowca, a więc z natury rzeczy ogląd raczej subiektywny. Ale wczoraj  co najmniej kilku dziennikarzy zauważyło ten sam fakt, to samo podkreślało. Co więcej, podobno także w samej PO odczucia są te same - że marszałek jest jakoś dziwnie wyalienowany z tego wszystkiego, co dzieję się z nami w ciągu ostatnich kilku dni. I podobno zaczynają się w Platformie poważne dyskusje, czy podjęto słuszną decyzję w "prawyborach". Ale co oni mogą zrobić? Niech się cieszą, że nie wybrali Sikorskiego z jego okrzykiem "były prezydent Lech Kaczyński".  

Dopiero teraz widać, jaki dystans dzieli Donalda Tuska od obu kontrkandydatów z niedawnych "prawyborów". Bo trzeba przyznać, że premier wie jak się zachować, wie co powiedzieć i nie potrzebuje do tego ściągawek. No, ale PO dokonała już swojego wyboru zastępcy Tuska. Do Polaków jednak należy decyzja, czy Bronisław Komorowski będzie prezydentem Polski. Wierzę, że tak się nie stanie i marszałek Sejmu będzie miał następne pięć lat na ćwiczenie swoich zdolności oratorskich. I naukę wygłaszania przemówień bez kartki.