Lepper goni Tuska

Edward Stachura pisał kiedyś, że „wszystko jest poezja”. Rząd Donalda Tuska najwyraźniej zbliża się do metaforyzmu poety. Według rządzących z Platformy, trawestując słowa autora „Siekierezady”, wszystko jest pijarem.  Czyli metaforą, zaledwie przenośnią, wymyśloną rzeczywistością.  By nie rzec - bajką.  A w bajce, jak to w bajce, cudów co niemiara. Jak w rządzie Tuska.

„Dziennik” napisał, że departament komunikacji społecznej kancelarii premiera wysyła raz, dwa razy dziennie do polityków PO „przekazy dnia” czyli instrukcje, jakimi słowami rozmawiać z mediami. Wynika z nich, że politycy Platformy mają zajmować się głównie krytykowaniem prezydenta Lecha Kaczyńskiego i wychwalaniem Donalda Tuska. Podobno posłowie PO wkuwają ukradkiem ze ściągawek w sejmowych ubikacjach gotowe formułki. Na przykład na pytanie: czy rząd zniesie akcyzę na paliwa, należy odpowiedzieć: rząd zniesie wszystko, by dopiąć celu. Itd. Wstydliwsi posłowie PO, których ambicji urąga wkuwanie instrukcji, oszukują „na Zwiefkę”, inkasują dietę i… do parku, albo do pokoju sejmowego.  Usłużniejsi, jak dyżurny clown PO, Janusz Palikot, stosują tricki cyrkowe, ale nie proste żąglowanie maczugami czy połykanie ognia, ale np. zamienianie zdrowych ludzi w upadłych alkoholików. Palikot przebrany w różowy krawat  w żółte groszki i zieloną marynarkę, lub odwrotnie, z nieodzowną trwałą – filuternym lokiem na grzywce dwoi się i troi zabawiając publikę wymachiwaniem sztucznym penisem, czy paradowaniem w koszulkach z napisem: jestem gejem. Byle ludziska z cyrku nie wychodzili, bo zderzą się z rzeczywistością. Nie takie rzeczy w Sejmie III RP widzieliśmy. Senator Kanicki z PSL potrafił orkiestrę dętą ściągnąć na Wiejską, by nocą grała marsza żałobnego pod drzwiami ówczesnego marszałka Struzika i pić wódkę w pokoju sejmowym z roznegliżowanymi córami Koryntu. Każdy ma swojego Palikota.

Iluzjonista Zbigniew Ćwiąkalski, specjalista od przemieniania oligarchów w świętych Franciszków z Asyżu, jednym ruchem czarodziejskiej różdżki potrafił przemienić Ziobrę w okrutnego seryjnego mordercę laptopów. Wszystko za sprawą pijarowców premiera, którzy urośli do rangi gabinetu cieni Tuska. Chłopaki dwoją się i troją. Jak wieść gminna niesie, teraz wymyślili, że szef rządu ma udać się na tereny działek ogrodniczych na Wybrzeżu, by osobiście skopać grządkę pani Felicji, emerytowanej suwnicowej, żyjącej za 700 złotych renty. Skopanie i wspólną kolację z tradycyjną na stole pani Felicji pasztetową uwieczni telewizja TVN i wyemituje w głównym wydaniu Faktów Dnia. Gwarantowane kilka milionów głosów właścicieli działek w zbliżających się wyborach prezydenckich.

Część głosów może Tuskowi urwać Andrzej Lepper. Zła wiadomość dla Gazety Wyborczej. Andrew Lepper nie poległ na stosie seksafery, mimo wysiłków najbardziej obiektywnego polskiego dziennika gazetowego. Najsłynniejszy polski mulat postanowił wrócić na salony. Wybrał, idąc za przykładem Tuska, drogę pijarowską, przez oborę, biorąc elektorat na szczerość dziecka PGR-u, biedę wielodzietnej rodziny, wiarę w Boga i słabość do dziewcząt. Superexpress opublikował wyciskacz łez o pegeerowskim Kopciuszku ze Stawięcina w stylu „Kąpiący z krowami”. Fakt nie pozostał w tyle, też zrobił pijar odstawionemu na boczny tor liderowi Samoobrony. Parcie na szkło i papier to pokusa większa niż sex i picie wódki, szczególnie, że da się je z sobą pogodzić.

W spowiedzi-rzece dla Superexpressu Jędrek wspomina bajoro, w którym kąpał się razem z krowami, puszcza oko do miłośników „Rancza”, że pił mamroty i zwierza się jak ministrantował  już jako pięcioletni szkrab. Już wtedy przejawiał nieprzeciętne talenta, w mig tajniki liturgii opanował. Tak bogobojnie aż do 15 roku życia w posłudze bożej wytrwał, nawet sutanna mu się marzyła.  Ale skłonność do dziewczyn przeważyła nad umiłowaniem ascezy. Kto wie, co by było, gdyby młody Jędrek przezwyciężył chucie. Może teraz w purpurze obok abp Życińskiego by chadzał, Staszek Łyżwiński w Boże Ciało baldachim by nad nim nosił, a dzisiejsi młodzi aktywiści jako bielanki Samoobrony by mu kwiecie pod nogi słali i kadzili, tyle, że prawdziwym kadzidłem. Kto wie, co dla narodu gorsze.

Już widzę jak eminencja Lepper święci kropidłem apartament na 40 piętrze Marriotta i celebruje mszę za gen. Jaruzelskiego, zamówioną przez chłopaków z ulicy Rozbrat, jak Donald Tusk przepycha się z Grzegorzem Schetyną, by pierwszy mógł ucałować pierścień na dłoni mulata-purpurata. Spełniłby się w biskupiej posłudze Jędrek, nie ulega wątpliwości. Może nawet z abp Głódziem znaleźliby wspólne zainteresowania? Ale, z niewątpliwą stratą dla Episkopatu, a jeszcze większą dla ogółu społeczeństwa, Andrew wybrał niestety drogę świecką.  Niełatwą, bo przez barykady, jak gen. Sowiński.

Coś ze świętości w ministrancie Andrzeju zostało, bo w ciężkich chwilach chłopskim językiem do Pana przemawia,  jak Tewie Mleczarz. Pan jest miłosierny, wszystkich wysłucha. Może poza Januszem Zemke z SLD, który łamie boskie przykazanie mówiąc fałszywe świadectwo przeciw bliźniemu swemu, Zbigniewowi Ziobrze. Zemke w radiowych „Sygnałach Dnia” grzmiał: „Nie jest normalną rzeczą, że bierze się dokumenty z prokuratury i jedzie się pokazać je szefowi partii”. Zemke ma rację.  Jak można pokazywać dokumenty świadczące o miliardowych przekrętach mafii paliwowej i wielomilionowych łapówkach dla Leszka i Olka, kumpli Zemkego? Co innego, gdy chodzi o dostarczenie teczki „Bolka” prezydentowi Wałęsie przez ministra spraw wewnętrznych i szefa służb specjalnych. To jest zasadne i dlatego ani Zemke, ani Ćwiąkalski nie nawołują do ścigania Milczanowskiego i Czempińskiego. Resort iluzji nie takie tricki stosował, by odwrócić kota ogonem.

Rozumiem Zemkego. Skoro informacje z akt mafii paliwowej tak wstrząsnęły prezesem Kaczyńskim, że mogłyby jego zdaniem zmieść wielką część sceny politycznej. Kto chciałby być zmieciony? Chyba tylko PO, która niechybnie zmierza do samounicestwienia, bo sezon na sztuczki cyrkowe i iluzję politycznych prestigitatorów bezpowrotnie mija. Edward Stachura, zagubiony w poetyckim relatywizmie postrzegania rzeczywistości, skończył tragicznie śmiercią samobójczą. Wygląda, że koalicja rządząca też zbliża się do „sepuku”. Może to niechrześcijańskie, ale popieramy. Lepiej umrzeć śmiercią honorową niż spalić się ze wstydu.

Kto wie, co by było, gdyby młody Jędrek przezwyciężył chucie. Może teraz w purpurze obok abp Życińskiego by chadzał, Staszek Łyżwiński w Boże Ciało baldachim by nad nim nosił, a młodzi aktywiści Samoobrony by mu drogę kwieciem słali i kadzili, tyle, że prawdziwym kadzidłem. Kto wie, co dla narodu gorsze. Może nawet z abp Głódziem znaleźliby wspólne zainteresowania? Ale, z niewątpliwą stratą dla Episkopatu, a jeszcze większą dla ogółu społeczeństwa, Andrew wybrał drogę świecką.