Niech żyje bezbarwność przywódców Unii!

Patrząc na to, kogo wybiera się w Unii na najwyższe stanowiska, można odnieść wrażenie, że największe szanse mają politycy obli. Ceni się tu mówienie wszystkim tego, co chcą usłyszeć, zdolność do zadowalania każdego rozmówcy, unikanie kontrowersji, bezbarwność i ugodowość. Ktoś posiadający takie cechy może liczyć na super frukty i świetne stanowiska. Politycy mający natomiast swoje zdanie, wyraziści, nie ukrywający swoich poglądów i emocji, jasno deklarujący swój światopogląd i asertywnie go broniący, nie mogą liczyć na powszechne poparcie i szanse na zajmowanie wysokich urzędów. Miałkość jest w cenie, wyraziste smaki uznaje się za nieakceptowalne.Piszę to nie po to, żeby kogokolwiek urazić, ale po to, by uchwycić pewien mechanizm (dlatego unikam wymieniania konkretnych nazwisk). Ale to zjawisko ma swoje dobre strony - wciąż najwięcej do powiedzenia w UE mają bowiem rządy państw narodowych. Bezbarwni "urzędniczopolitycy" nie mają takiej siły i nie mogą za bardzo wpływać na losy Unii, nie realizują swoich wizji, bo ich nie mają, a poza tym nie mają siły sprawczej do ich urzeczywistnienia. Dla osoby takiej jak ja, czyli ceniącej właśnie Europę jako związek niepodległych i niezależnych państw, to w sumie dobra wiadomość. Niech żyje więc bezbarwność przywódców Unii!!!