Rząd niemy

Czy obywatele tego państwa zdają sobie sprawę, że właśnie stało się coś przełomowego? Czy domyślają się, że Polska nie jest już krajem suwerennym? Nic podobnego. Wciąż w ogromnej liczbie gotowi są podpisać wszelkie pakty i zawrzeć każdy sojusz, byle by tylko po latach zawieruchy móc wrócić do codziennych obowiązków i rozkoszy powodowanych wiejską sielanką. Ba, część polityczna tego narodu jest nawet przekonana, że cały czas toczy się gra. Gra, w której wszelkie chwyty są dozwolone. Gra, w której bez daleko idących konsekwencji można liczyć na pomoc i wzajemne zaufanie od państwa od wieków Polsce wrogiego, że stosunki z władcami tego kraju można bezpiecznie wykorzystywać do walki z domowym przeciwnikiem politycznym. Owa najbardziej świadoma część społeczeństwa nie zdaje sobie jedynie sprawy, iż od pewnego etapu tej gry nie jest już ręką trzymającą kostkę. Nie jest teraz nawet samą kością. Jest tylko pionkiem, a liniowa fabuła gry prowadzi wprost do tragicznego rozwiązania, upadku państw.

 

            Mija jakże znamienne 20-lecie. Kolejny rok panowania polskiego władcy o niemieckich korzeniach upływa w cieniu pogłębiającego się w Rzeczypospolitej chaosu i wojny domowej. Na rozgrabiony, zniszczony i zapóźniony w rozwoju kraj, na którego terytorium co najmniej od siedmiu dekad rozgrywają się interesy obcych państw, zapada wreszcie wyrok. Dodam, przypieczętowujący jego los na kolejne dziesięciolecia, a nawet setlecia. Wybrany w atmosferze wojny domowej polityk, prowokuje kolejną wojnę domową. Tym razem w roli rozjemcy zjawia się potężny przywódca państwa ościennego.

Obaj rządzący pamiętają, że jeszcze nie tak dawno mówili o sobie per przyjaciele, uczestniczyli we wspólnych biesiadach, urządzali wspólne przechadzki. Polski władca skupiał się wówczas głównie na podnoszeniu własnego prestiżu w świecie niemieckim, natomiast rosyjski na reformach w ojczyźnie, kipiącej nostalgią za okresem silnych, despotycznych, ale gwarantujących porządek władców. Jednak te czasy odeszły bezpowrotnie. Bez większego wysiłku potężny Rosjanin sprowadził swojego polskiego odpowiednika do kategorii marionetki, swoistego petenta. Wie, że kiedy tylko zechce może uczynić dawnego partnera sobie powolnym. Rozumie, że to od niego zależy polityczny los niegdysiejszego przyjaciela, a wraz z nim i kraju, u którego sterów tamten zasiada.

            Wielki sąsiad Polaków postanowił rozwiązać problem panującej w Polsce anarchii przenikliwą kombinacją siły i dyplomacji. Nie dość, że zaproponował kandydata na prestiżowe stanowisko głowy państwa - człowieka ze znakomitego polskiego rodu - użył wszelkich swoich mocy, by ów kandydat, wypełniając obowiązki marszałka polskiego sejmu zaprowadził przyjazne sąsiadom Rzeczypospolitej oraz ich płatnym agentom zmiany…

 

…1-szego lutego 1717 roku jednodniowy sejm nazwany później „niemym”, kończąc toczoną od roku konfederację tarnogrodzką, zakwestionował obronność Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Powołał modelową armię zawodową, uchwalając nań regularne podatki, ale jej mocno ograniczoną liczbę ustalił na poziomie… 24 tysięcy. Szereg uchwał, dotyczących między innymi ograniczenia władzy króla i roli hetmanów przyjęto w atmosferze zastraszenia i przymusu. Dosłownie pod lufami rosyjskich karabinów. Zarządzeniem marszałka sejmu Stanisława Ledóchowskiego, który uniemożliwił jakąkolwiek dyskusję posłów, przesądzono o powstaniu w Polsce rosyjskiego protektoratu. Zrujnowanej i zdegenerowanej dziesięcioleciami wojen północnych Rzeczypospolitej, nie starczyło już ani woli ani sił, by zapobiec nadchodzącej katastrofie.

Panujący od 1697 roku nad Wisłą August II Mocny, potrafiący w pierwszych latach panowania, podczas wcale nie rzadkich libacji, skutecznie rywalizować z Piotrem I w konkurencji zginania podków, w drugiej części rządów stał się dla cara klientem, mniej nawet atrakcyjnym i godnym audiencji niż pojedynczy gubernator rosyjskiej prowincji. Sam zaś Piotr, przez następne pokolenia Rosjan przezwany „Wielkim”, po okresie integracji, modernizacji - przygotowania państwa rosyjskiego do kolejnych ekspansji, zdeterminował przykre losy Polski na następne trzy wieki.

           

            Proszę nie wziąć mi za złe drażnienia się z waszymi wyobrażeniami. Ma ono swoje usprawiedliwienie.

W roku 2010 doszło do tragicznej śmierci setki oficjeli Rzeczypospolitej, wraz z jej prezydentem, które to nieszczęście radykalnie wpłynęło na treść polityki zagranicznej państwa. Równolegle w Federacji Rosyjskiej kończą się procesy polityczne, czyniące ten kraj na powrót despotycznym i znacznie bardziej ekspansywnym. O ile rosyjskie wybory mogą zmienić niewiele w postępowaniu tego kraju na arenie międzynarodowej, polska elekcja 4 lipca może w znaczący sposób wpłynąć na dzieje środkowej części Europy.

            Zdaję sobie sprawę z ryzyka rysowania tego typu odniesień do przeszłości. Dlaczego więc zdecydowałem się na przypomnienie „sejmu niemego”? Sytuację geopolityczną Polski przyrównałbym do równania matematycznego. Do tak zwanych „zmiennych” należą w nim wszelkiego rodzaju procesy ekonomiczne, a także postęp cywilizacyjny i nieodłączny wzrost konsumpcji, pozycja strategiczna światowych potęg gospodarczych, ambicje poszczególnych polityków, wszelkiego rodzaju wydarzenia losowe, nie wyłączając klęsk żywiołowych. W równaniu tym są też dwie „stałe”. To rosyjskie elity rządzące, w większości zapatrzone w przeszłość i poddające się resentymentom bardziej, aniżeli którykolwiek z sąsiadów Rosji, otwarcie zainteresowane w rozszerzaniu swej strefy wpływów także na Polskę oraz nie mniej ważne, względnie niezmienne położenie obu krajów.

            Powie ktoś, że nie powinniśmy oglądać się za siebie, a myśleć tylko o przyszłości. Sądzę, że dla ogromnej większości Polaków taki bieg spraw byłby jak najbardziej pożądany. Ale czy możliwy, bez ignorowania troski, jaką Vladimir Putin i jego postsowieckie zaplecze darzy politykę historyczną Rosji-ZSRS? Bez zadania sobie pytania, czy owa troska to wyłącznie pielęgnacja pamięci „przodków”, czy może także restauracja-kontynuacja ich dzieła? Ano właśnie, jak zatem odbierać wtrącanie się neoimperium Putina w wewnętrzne, czyli gospodarczo-polityczne sprawy Białorusi, Ukrainy, Estonii, Gruzji, do niedawna Polski, a ostatnio Kirgistanu?

 

            Nawet jeśli jest cień prawdopodobieństwa, że na skutek upadku koncepcji „tarczy antyrakietowej”, wskutek zastąpienia armii z poboru - na razie pomysłem - armii zawodowej, śmierci wyszkolonych na Zachodzie dowódców polskiego wojska, zgonu jego zwierzchnika, autora przemyślanej „polityki wschodniej”, pogrążenia się państw przewodzących Unii Europejskiej w problemach gospodarczych jej niektórych członków, intencjonalnego paraliżu działań Sojuszu Północnoatlantyckiego przez ekipę prezydenta USA Baraka Obamy, znaleźliśmy się choć jedną nogą w rosyjskiej strefie wpływów, to czy można wyobrazić sobie ważniejsze wybory prezydenckie?

            Nawet gdyby rządowe deklaracje wycofania wojsk polskich z Afganistanu, lekceważące i dystansujące zachowania względem NATO oraz agresywne wypowiedzi pod adresem USA były tyko próbą infantylnej gry w partnera Rosji, czy polityk kandydujący w wyborach prezydenckich, mąż stanu, może pozwolić, aby jego Ojczyzna stanęła w obliczu ryzyka, że wszystkie powyższe gesty to de facto zgoda na klientelizację Polski? Także dlatego, że adorowany pozostaje na umizgi niewzruszony, śląc w odpowiedzi na szczodre anonse sformułowania zaczepne?

            Prerogatywy konstytucyjne, czyniące prezydenta Rzeczypospolitej zwierzchnikiem sił zbrojnych, zapewniające mu możność kreowania polityki zagranicznej i budowania sojuszy międzynarodowych, są bezcenne, na wypadek gdyby Polska musiała stawić czoła najczarniejszym scenariuszom. Nawet jeśli z pozoru „zostało już pozamiatane” i inne prerogatywy, pozwalające na obsadę najważniejszych stanowisk w państwie zostały na najbliższe lata wyczerpane.              O wielkości polityka świadczy nie tylko to, że potrafi patrzeć daleko w przyszłość. Nie tylko to, że potrafi wygrywać. Jeszcze bardziej „rośnie” jego wielkość, kiedy wie co z tym zwycięstwem zrobić. Zwycięstwem nie rozumianym, jako zdobycie kolejnych punktów na przeciwnikach, ale jako zdobycie i zapewnienie kolejnych urodzajnych lat dla Polski.