W objęciach astrologów

„Sztabowcy PiS za cel tej kampanii postawili sobie zdobycie wszystkiego, co się da. I to się udało, bo wynik w granicach trzydziestu kilku procent jest wielkim sukcesem. Sądzę, że Jarosław Kaczyński nie wygra wyborów prezydenckich, ale wynik, który osiągnął w pierwszej turze jest dużym osiągnięciem. Kandydat PiS najprawdopodobniej zdobył głosy całego swojego potencjalnego elektoratu. Wynik na poziomie 33 procent potwierdził jego pozycję na polskiej scenie politycznej. Moim zdaniem – i także według mojej wiedzy socjologicznej – w tych wyborach i on sam, i jego partia raczej na więcej liczyć nie mogli. I nie sądzę, żeby było inaczej w drugiej turze” – przeczytałem na portalu internetowym „Rzeczpospolitej”.

            Dzień po wyborach, dowiedzieliśmy się, że zwycięzca wyborów prezydenckich zdobył około 41% głosów, a jego główny rywal około 37%. Któż to więc aż tak nagimnastykował się nad ostatnimi wyborami, że musiał uruchomić pokłady „wiedzy socjologicznej” i dojść do niebywale znakomitej konkluzji. Człowiek nazywa się Krzemiński, Ireneusz Krzemiński, i jest profesorem socjologii. Majstersztyk Krzemińskiego mieści się w ramach artykułu Kampania Kaczyńskiego to majstersztyk i byłby prawdopodobnie miażdżący dla czytelnika bez „wiedzy socjologicznej”, gdyby bądź to „Rzeczpospolita” zaoferowała p. Krzemińskiemu większą „gażę”, bądź to poświęciła jego analizom cały numer.

A tak na pół-poważnie, moim zdaniem, podpartym intuicyjnym sondażem, zrealizowanym na podstawie próbki ostatnich trzydziestu publicznych wypowiedzi p. Krzemińskiego, jego „wiedza socjologiczna”, warta jest tyle co dziura w drodze - mamy ich w Polsce w nadmiarze, a do tego prędzej są bezwartościowe, niszczycielskie i frustrujące, aniżeli pożyteczne. Co więcej, myślę, że stan wiedzy Pana Socjologa odzwierciedla stan jego wiedzy całkowitej z godziny 20.00 po obejrzeniu sondażu w jednej stacji telewizyjnej, w której kandydat formacji Platforma Obywatelska ma ponoć „przyjaciół”, lub tej drugiej, która go „wspiera”. 

            Te sama sondaże, które u Profesora uruchomiły podświadomy mechanizm samopocieszania, u innych dwóch dziennikarzy „Rzeczpospolitej” wywołały odruch samopognębienia. I tak oto p. Paweł Lisicki depresyjnie stwierdza, że „kandydatowi PiS trudno będzie – biorąc pod uwagę choćby brak czasu – dogonić lidera PO. Nie jest to wprawdzie niemożliwe, mimo wszystko mniej prawdopodobne. Wkrótce Polska może się stać krajem rządzonym przez jedno ugrupowanie. Ma to przynajmniej jedną dobrą stronę: PO nie będzie miała już żadnych wymówek dla swego lenistwa, braku chęci działania i unikania reform”. Piotr Gabryel wróży, że za dwa tygodnie w wyniku klęski p. Jarosława Kaczyńskiego, rządzący „stracą alibi”. Nie wiem, może się mylę. Może źle mi podpowiada sondażowa intuicja i to nie sondaż opublikowany w zaprzyjaźnionej z p. Wajdą telewizji, ale fachowy, rozbrajająco-niszczący tekst „naukowy” profesora Krzemińskiego obezwładnił obu redaktorów.

            Podniesiony na duchu minorowymi nastrojami w „Rzeczypospolitej” p. Michnik z „Gazety Wyborczej” nie zgodził się z redaktorami i krzepi ich w swojej gazecie słowami: „Jeszcze nic nie jest przesądzone”. Ma jednocześnie p. Michnik problemy z wyznaczeniem kierunku i zwrotu działania siły grawitacji, albowiem skoro twierdzi, że „wybory prezydenckie przebiegły mniej więcej zgodnie z wcześniejszymi sondażami”, uznaje ni mniej, ni więcej, że to nie sondaże były oderwane od powierzchni ziemi, ale ziemia od sondaży.

            I tak zamiast konstruktywnej debaty nad ostatnimi kilkoma, kilkudziesięcioma dniami kampanii wyborczej i wyborów, ze wszystkich stron obserwuję pokaz zdolności astrologicznych, porównywalny ze, swoją drogą nietrafionymi, wróżbami z kart Tarota prowadzonymi od miesiąca regularnie na zamówienie portalów Onet.pl i wp.pl. Tyle tylko, że w przypadku wyżej wymienionych redaktorów, karty Tarota zastępują tajemna „wiedza socjologiczna”, paraliżujący pesymizm, lub polityczny interes, podszyty nicią osobliwie pojmowanej misji.

            Przyszłość na miejscu dziennikarzy pozostawiłbym w rękach rozwoju wypadków, natomiast od redaktorów największych dzienników wolałbym dowiedzieć się, co stało za komicznymi i zatrważającymi zarazem wynikami sondaży przed i po wyborach? „Manipulację, świadome zniekształcenie, polityczną motywację – odrzucam” – ja na pewno odrzucę wywody tak prawiącego faceta, który w ten oto, w jego zamyśle subtelny, sposób ułatwia sobie zadanie. Uważam się za osobę otwartą, co oznacza, że nie straszne mi inne opinie i nie potrzebuję przechodzić kwarantanny po ich usłyszeniu, ale może to rzeczywiście p. Krzysztof Leski ma w Polsce „papiery” na „otwartość”.

Otwieram się na każdą próbę wyjaśnienia dlaczego jeszcze w piątek przed wyborami na przykład „Gazeta Wyborcza” p. Michnika typowała 18% różnicy między kandydatami, a „przyjacielska” - niekoniecznie dla stanu umysłowego Polaków, stacja TVN minutę po zamknięciu urn wyborczych łaskawa była różnicę ową zmniejszyć „tylko” do 12%. Na szczęście przed „odpolityczniem” mediów publicznych Polacy zdążyli dowiedzieć się, że przybliżona różnica między oboma kandydatami nie przekroczy 5%. Konkludując, chcę wiedzieć, dlaczego moja znajoma, która jeździ po krajach tak zwanego „trzeciego świata”, twierdzi, że wyniki sondaży w Rzeczypospolitej są na poziomie „badań opinii publicznej” w Kirgistanie i Uzbekistanie, a poniżej poziomu prezentowanego w Gruzji.

            Poproszę również Państwo Dziennikarze, aby raczyli Państwo wypełniać swoją funkcję kontrolną i zauważyć co dzieje się podczas ciszy wyborczej w innych mediach. Ciszę wyborczą w sobotę uważam za pomysł nietrafiony i przeznaczony do jak najszybszego zredukowania. Ale skoro ona jest, to jakim prawem między 18.00 a 19.00 w sobotę na kanale nSport, którego byłem prawdopodobnie widzem 35 i zamykającym listę, oglądałem debatę przedwyborczą z udziałem członka komitetu honorowego kandydata na prezydenta Bronisława Marii Komorowskiego. I prawi selekcjoner reprezentacji Franciszek Smuda, że od 5 lat głosuje na Platformę Obywatelską, że to są tacy fajni chłopcy do pogadania, że oni rozumieją sport, że PiS-owi nie może wybaczyć koalicji z Samoobroną „i tą drugą”… Stacji, o której mowa, nie usprawiedliwia żaden fortel, bo ani niska oglądalność, ani znaczek „Powtórka” w prawym rogu ekranu.

Zaś mądrości głoszonych przez Pana Smudę o polityce nie usprawiedliwia ani fakt, że to redaktor prowadzący wciągnął go w tę dyskusję, ani okupowane przezeń, a wymuszone dlań na władzach PZPN przez miliony Polaków stanowisko selekcjonera reprezentacji Polski. Nie każdemu, z kim można „pogadać”, oddaje się swoją przyszłość i swój los. Przede wszystkim ów „ktoś” musi mieć do powiedzenia „coś”. Pozwolę sobie wyrazić zdanie, że p. Smuda zobowiązany jest odnieść tę uwagę zwłaszcza do siebie. Ilość wypowiadanych przez niego w ostatnich miesiącach teorii i samousprawiedliwień w temacie piłki nożnej, jest odwrotnie proporcjonalna do stanu fizycznego i psychicznego piłkarzy, których trenuje. Śladem trenera oddających się politykowaniu w sztabie wyborczym kandydata PO na prezydenta.           Najwyższy czas, żeby swoje stałe, stabilne miejsce w otaczającej nas rzeczywistości znaleźli wszyscy, począwszy od klanu dziennikarzy, aż po dostarczycieli show. Wtedy także politycy odnajdą swoje miejsce, nie mówiąc już o skonsternowanych od paru lat obywatelach.