Zemsta na Papkinie?

Od chwili zatrzymania Romana Polańskiego w Szwajcarii w związku z jego postępkiem z 1977 roku, gdy w willi głównego bohatera swego filmu „Chinatown” Jacka Nicholsona, uraczył 13-letnią dziewczynkę narkotykami, alkoholem, po czym skłonił ją do seksu - powiedzmy „nietypowego”, dziennikarze, aktorzy, politycy wylali już niezmierzone ilości atramentu, czy też wymówili nieprzebrane pokłady słów wsparcia dla celebryty. Zatrząsł się w posadach świat srebrnego ekranu, który wydaje się być rozgrzany emocjami aż do czerwoności. To pewnie dlatego z ust reżysera Krzysztofa Zanussiego w stacji TVN 24 (program „Kropka nad i”) można było w ostatni poniedziałek usłyszeć zastanawiającą opinię, iż Polański nie powinien płacić teraz za „błędy młodości”… Rzeczywiście Polański jak na 76-latka wygląda bardzo dobrze, młodo wyglądał także w 1978 roku gdy stanął przed amerykańskim wymiarem sprawiedliwości oskarżony o gwałt, ale młodo jak na 44-latka…

            W swojej opinii o głośnych w ostatnich dniach zdarzeniach, w dużej części utożsamiam się z komentatorem „The Washington Post”, autorem felietonu „What Polanski Deserves” („Na co Polański zasługuje”, numer z 29.09.2009 r., artykuł dostępny na stronie: http://www.washingtonpost.com/). Eugene Robinson swój op-ed rozpoczyna od kilku sarkastycznych pytań retorycznych (pozwolę sobie zamieścić własne tłumaczenie tekstu): Czy Roman Polański nie wycierpiał wystarczająco wiele? Czy nie przetrwał wszystkich tych zimnych, szarych i deszczowych zim w Paryżu? Czy nie był zmuszony – no, nie zmuszony, lecz mocno kuszony – przetrwać te wszystkie lata zawyżonych stawek serwowanych przez gwiazdorskie restauracje Michalin? Czy nie przetrwał ograniczonej przez dekady możliwości wyboru urlopu, głownie  do ponurej monotonii południa Francji?

            Dalej autor przyznaje się do słabości względem takich dzieł Polańskiego jak rzeczone „Chinatown” oraz „Rosemary's Baby” i „The Pianist”, a nawet zgadza się „z europejskim poglądem, że Ameryka zwykła być pruderyjna i hipokrytyczna w temacie seksu”, ale, jednocześnie dodaje, „dorosły mężczyzna odurzający i gwałcący 13-letnią dziewczynkę (…) zasługuje na surowszą karę niż 30 lat spędzone na złotym wygnaniu”. „Departament Sprawiedliwości – komentuje dalej – miał rację dopadając Polańskiego na lotnisku w Zurychu i powinien doprowadzić sprawę do końca. Czekaliśmy tak długo; poczekamy jeszcze trochę. Polański posiada podwójne francusko-polskie obywatelstwo i politycy w Paryżu i w Warszawie są oburzeni. Co czyni mnie oburzonym. Jakie są ich pretensje? Że Polański ma 76 lat? To, że robi świetne filmy? To, że zbiegł tylko, by uciec przed mogącym zapaść niesprawiedliwym wyrokiem? Przykro mi, mes amis (moi przyjaciele), ale nic z tych rzeczy. Jeśli decydujesz się na bycie zbiegiem, akceptujesz ryzyko, że ktoś może cię złapać.

            Robinson próbuje wytrącić z rąk obrońców Polańskiego argument, którym posługują się oni od około roku, czyli od czasu, gdy dziś 45-letnia Samantha Geiger, ofiara Polańskiego, oświadczyła, iż mu przebacza. „Ale to nie nieistotne co myśli i czuje dorosła kobieta. Istotne jest to, co myślała i czuła w wieku 13-lat, kiedy zbrodnia została potępiona. Ci, którzy twierdzą, że jest coś niesprawiedliwego w aresztowaniu Polańskiego zasadniczo akceptują jego argument, że jest możliwe w przypadku 13-letniej dziewczynki, będącej pod wpływem alkoholu i narkotyków wyrazić „zgodę” na seks z mężczyzną, któremu biją lata 40-te. Lub może jego obrońcy uważają, że narkotyzowanie i gwałcenie dziecka jest to po prostu nic wielkiego. Jak długo jestem zaniepokojony, jest to coś wielkiego. Nawet we Francji powinno to być coś wielkiego. Tu nie chodzi o geniusza, który został wypędzony za lekceważenie konserwatywnych konwencji. Tu chodzi o bogatego i wpływowego człowieka, który użył swojej sławy i pozycji do napaści – w każdym sensie, do pogwałcenia – niewinnego dziecka. I tu chodzi o człowieka, który raczej uciekł niż stawił czoła konsekwencjom swoich działań. Przed jakimkolwiek wyrokiem, który mógł zostać nań nałożony, zbiegł jak łasica, by żyć książęcym życiem we Francji”. „To rodzaj bohatera – kończy swój tekst Robinson – wielki reżyser jak Polański musi zdawać sobie z tego sprawę, który nie zasługuje na happy ending (szczęśliwe zakończenie)”.

       Dla jednych moich znajomych Roman Polański jest nieszczęśliwym człowiekiem, z życiorysem naznaczonym tragedią od krakowskiego getta począwszy, przez masakrę, której ofiarą padła jego żona Sharon Tate i nienarodzone dziecko, aż po katastrofalne efekty libacji u Jacka Nicholsona. Dla innych, także tych mających okazję zetknięcia się z nim, jest on człowiekiem emanującym niesamowitą, wręcz nieziemską energią, wokół którego giną bliscy mu ludzie, a elementy jego prawdziwego życiorysu znajdują się także w takich jego filmach, jak: „Dziecko Rosmary” i „Dziewiąte wrota” (w tym filmie wystąpiła obecna żona reżysera). W tej chwili mniej fascynuje mnie wnętrze Polańskiego, ale wnętrza jego obrońców i ich motywy, nakazujące im wstawiać się za popularnym reżyserem i kolegą po fachu. Czy jest to tylko stadna solidarność zawodowa, czy też próba zasugerowania, że „artysta” momentami potrzebuje „niekonwencjonalnego” natchnienia, więc powinno mu być wolno więcej? Co miał na myśli Krzysztof Zanussi, mówiąc, że tam gdzie w 1977 roku doszło do opisywanego powyżej aktu panują swobodniejsze obyczaje? Raczej nie miał na myśli stanu Kalifornia, który za podobne „dokonania” karze aż tak ostro, że trzeba uciekać.

Zemsta na Papkinie?