Kołchoźnik

<!-- @page { size: 21cm 29.7cm; margin: 2cm } P { margin-bottom: 0.21cm } -->

.

Kołchoźnik czyli misja RTV

 

Wśród wielu obietnic wyborczych Tuska znalazło się zniesienie abonamentu RTV. Być może okaże się jedną z niewielu obietnic spełnionych. Dla wielu ludzi miałoby to duże znaczenie symboliczne. Nigdy nie godzili się oni na płacenie podatku od kupionego za własne pieniądze mebla zwanego telewizorem, podatku porównywalnego do znanych z historii danin od posiadania komina czy własnymi rękami postawionego płotu.

Dlaczego tłumacz używający telewizora wyłącznie jako ekranu do odtwarzanych filmów ma obawiać się donosu życzliwych sąsiadów i listonosza? Dlaczego „moherowy beret” oglądający wyłącznie telewizję Trwam i słuchający tylko Radia Maryja ma płacić za inne programy obrażające często jego uczucia religijne? Dlaczego z moich pieniędzy mam finansować kretyńskie programy i tasiemcowe seriale? Nie interesuje mnie „Agrobiznes” ani „Klan” ani „Jaka to melodia” ani „Moda na sukces” ani „ Plebania” ani „Wideoteka dorosłego człowieka” ani „Pytanie na śniadanie”. Docierające od sąsiadów przez ścianę odgłosy tych przejawów misji kulturalnej TVP zatruwają mi życie. Radia nie używam, muzyki klasycznej słucham wyłącznie z płyt, a gdybym nawet miała czas i ochotę na oglądanie telewizji, wybrałabym jakiś prywatny kanał.

Dodatkową sprawą są pensje i gwiazdorskie kontrakty (niekiedy przekraczające 100 krotnie przeciętną emeryturę) osób, które w moich oczach nie zasługują nawet na płacę minimalną. Wśród nich była na przykład dama, która tak ujęła za serce ( powiedzmy) hrabiego Raczyńskiego, że ofiarował jej swoje nazwisko, są głupkowaci prezenterzy, oraz kilkunastoosobowe klany rodzinne z czasów PRL i stanu wojennego.

 

Oglądając filmy kręcone w czasach PRL możemy odnaleźć w nich pewien wspólny rys, harmonię przedustawną- jakby powiedział Leibnitz. Widać, że reżyser zakładał, że odbiorca jest idiotą i dla tego idioty wymyślał rzeczywiście idiotyczne gagi, z których zapewne nie śmiał się nawet portier w wytwórni filmowej. Publika głosowała nogami wybierając filmy amerykańskie i zdecydowanie lekceważąc produkcję rodzimą. Filmy polskie szły przy pustych salach i tylko w przodującym systemie taki biznes mógł się kręcić.

W podobnej jak PRL-owski film sytuacji jest permanentnie Telewizja Państwowa. Wszyscy obywatele obłożeni podatkiem od posiadania mebla, finansują jej radosną twórczość, nawet, jeżeli oglądają tylko programy zagraniczne lub używają telewizora do pracy. Całkowita niezależność niemałych pensji personelu od jakości produktu, powoduje, że dla twórców i administracji tej instytucji poglądy widza są, jak za PRL-u, na ostatnim miejscu w hierarchii ważności. Gros wysiłku wkłada się w personalne i polityczne roszady. Na każdą próbę skomercjalizowania telewizji publicznej ( czyli zlikwidowania abonamentu i utrzymywania stacji z reklam, które i tak nadają ) tak zwane środowiska opiniotwórcze reagują straszliwym krzykiem o upadku kultury wynikającym rzekomo z tej komercjalizacji. Pomijając oczywisty fakt, że trudno upaść będąc na dnie, godną uwagi jest hipokryzja ludzi, którzy zachwalając rynkowe rozwiązania wszelkich problemów społecznych ( np. komercjalizację służby zdrowia) ze wszystkich sił bronią się przed skomercjalizowaniem ich dziedziny. Komercjalizacja Telewizji Polskiej i w ogóle komercjalizacja sztuki jest jednak jedyną szansą przerwania zaczarowanego kręgu, w którym odbiorca zamiast być podmiotem, za własne odebrane mu w podatkach czy w abonamencie pieniądze staje się przedmiotem pełnej lekceważenia manipulacji. Bombardowany idiotyzmami zarówno przez stacje prywatne, które nie czują na karku oddechu konkurencji jak i opłacaną wbrew własnej woli telewizję publiczną może jedynie wyrzucić telewizor przez okno. I wielu ( niekoniecznie dosłownie ) to robi. A wszelkie, nawet startujące z ambicjami stacje nieuchronnie obsuwają się w standard, jakim są programy robione przez idiotów dla idiotów.

 

Gdyby zakodować programy TVP i pobierać opłaty za ich odbieranie wyszłoby na jaw jak wiele osób chce dobrowolnie korzystać z jej misji kulturalnej i cywilizacyjnej. Przymusowy abonament jest sprzeczny z zasadami liberalizmu i z zasadami rynkowymi, którymi wszyscy sobie wycierają przecież usta. Jest częścią współczesnego aksamitnego totalitaryzmu. Ludzie wystarczająco dojrzali, aby wybierać sobie władzę, okazują się zbyt mało dojrzali, aby decydować, co ich interesuje i za co są skłonni płacić.

 

Przed wielu laty, przed naszym rodzinnym domem na rogu ulicy Odyńca i Czeczota umieszczono tak zwany „kołchoźnik,” czyli głośnik, który realizował swą misję, nadając od piątej rano sowieckie pieśni masowe. Odstrzelił go wreszcie z procy jakiś sabotażysta, czyli wróg ludu. Za przymusową edukację społeczną i kulturalną, której nie chcieliśmy docenić, nie musieliśmy jednak wówczas płacić abonamentu.