Wyscigi raz jeszcze

Wyścigi raz jeszcze

Wyobraźmy sobie, że lecimy samolotem, w którym zgasły wszystkie silniki, a jakiś domorosły fachowiec pociesza przerażonych pasażerów: „ bez paniki, wprawdzie nie mamy silników, ale fotele są wygodne i barek pełny”. Taki sens ma komentarz pana Adama Pietrasiewicza, do mego tekstu dotyczącego, między innymi, chwilowo zawieszonych prób zlikwidowania Wyścigów.

Dla ustalenia warunków wstępnych tej dyskusji– przez wiele lat jeździłam na wyścigach jako tak zwany jeździec amator, więc znam problemy wyścigowe i pracę na torze od podszewki.

To nieprawda, że na wyścigach jest kilka torów. Są dwa: duży, zwany zielonym i roboczy. Tor duży, na którym odbywają się gonitwy jest i musi być pielęgnowany z ogromnym pietyzmem. Po każdej gonitwie specjalna ekipa odwraca wyrwane przez kopyta końskie grudy ziemi trawą do góry i przybija specjalnym drewnianym ubijaczem. Inaczej w następnej gonitwie konie, poruszające się z prędkością 70 km/h łamałyby nogi. Złamanie nogi jest dla konia wyścigowego na ogół wyrokiem śmierci.

Treningi, z wyjątkiem próbnych galopów, odbywają się codziennie na torze roboczym. Gdyby wszystkie stajnie wpuścić na trening na tor zielony, zamieniłby się po kilku dniach w zryty kopytami tor roboczy. Zostałby, więc w ten sposób nieodwracalnie zniszczony i stałby się nieużyteczny dla przeprowadzania gonitw.

Bez toru roboczego Wyścigi przestałyby więc być Wyścigami. Na torze roboczym powstałyby luksusowe budynki, a na dużym, zabytkowym mogłyby się już bez przeszkód odbywać wystawy psów, pokazy mody i koncerty strażackich orkiestr dętych.

Teraz kilka uwag natury ogólnej. Podstawową zasadą estetyki jest dla mnie używanie rzeczy zgodnie z ich przeznaczeniem. Eklektyczna, postmodernistyczna estetyka ludzi, którzy nie chcą się identyfikować z żadnym dziedzictwem kulturowym pozwala jednak na oderwanie rzeczy od celu, któremu pierwotnie miały służyć i używanie ich w celach ozdobnych, ale z ironicznym dystansem. W bryczce umieszcza się kwiatki, na szczycie domu, zamiast kapliczki wiesza koło od drabiniastego wozu, pod oknem, na rumowisku imitującym skały, sadzi kosodrzewinę. Na Wyścigach urządza się koncerty, a toczek jeździecki i bryczesy wkłada jako strój galowy do Filharmonii.( widziałam coś takiego na własne oczy) .

Jeżeli ten szczególny styl przejawia się w modzie i w prywatnych obiektach -nic mnie to nie obchodzi. Gotowa jestem zaakceptować w Filharmonii sąsiada nawet w skafandrze nurka, a prywatny dom może dla mnie wyglądać jak zamek Gargamela. Gorzej się czuję, gdy podobna estetyka wkracza do przestrzeni publicznej i muszę podziwiać ohydną plastikową palmę oraz sztuczne jeziorko ufundowane, za moje ( czyli podatnika) pieniądze, ale jestem w stanie i to przecierpieć. Jak wiadomo „de gustibus non est disputandum” co się tłumaczy w bardziej zrozumiałym w naszym kręgu kulturowym języku: „na wkus i cwiet tawariszcza niet”. Niestety ignorancji estetycznej, towarzyszy na ogół żądza niszczenia.

Kiedy pismo, z którym swego czasu współpracowałam, zaangażowało się w akcję ratowania polskiej architektury drewnianej, pewien czytelnik napisał, że zachowujemy się jak dziecko, które nie pozwala wyrzucić starego, brudnego misia i że gdyby mógł spaliłby „ te wszystkie ohydne rudery, które szpecą polski krajobraz”.

Kiedy jako młoda osoba byłam przez pewien czas rezydentką schroniska w Morskim Oku, prawie codziennie słyszałam od uczestników, przywożonych tu autokarami wycieczek zakładowych, że „bez tych gór byłby tu całkiem fajny widok”, a pewien sympatyczny górnik (strzałowy) oświadczył, że gdyby mógł wysadziłby w powietrze Mięgusze i Cubrynę. Przymusowi turyści szli potem znieczulić się, ze zrozumiałej rozpaczy, w kosodrzewinę, dzięki czemu słynny kelner pan Stasio całkiem nieźle żył z butelek.

Nie każdy musi lubić drewnianą architekturę i surowy wysokogórski krajobraz. Nie oznacza to jednak, że to, czego się nie lubi i nie rozumie trzeba niszczyć. Nie znam się na przykład zupełnie na piłce nożnej i jej nie lubię( być może właśnie, dlatego), a rytuały podkultury kibiców są mi nad wyraz obce, ale nie przyszłoby mi do głowy likwidowanie stadionów czy zakazywanie rozgrywek. A bezsensowne wyprzedawanie pucharów Legii po parę złotych zabolało mnie, jak każde bezmyślne barbarzyństwo.

 

Niedawno w Niemczech odkryto bezcenny krzyż koptyjski. Znaleziony na śmietniku, przeleżał wiele lat pod łóżkiem pewnej pani, której się po prostu nie podobał. Gdyby nie czujność lekarza powędrowałby znowu na śmietnik. Rodzina owej pani pluje sobie teraz w brodę, że straciła okazję wzbogacenia się. Historię tę (prawdziwą) dedykuję wszystkim, którzy chcą burzyć rudery i wyrzucać stare meble i książki. Uważajcie, bo fortuna przejdzie wam koło nosa!

Niedawno w Niemczech odkryto bezcenny krzyż koptyjski. Znaleziony na śmietniku, przeleżał wiele lat pod łóżkiem pewnej pani, której się po prostu nie podobał. Gdyby nie czujność lekarza powędrowałby znowu na śmietnik. Rodzina owej pani pluje sobie teraz w brodę, że straciła okazję wzbogacenia się. Historię tę (prawdziwą) dedykuję wszystkim, którzy chcą burzyć rudery i wyrzucać stare meble i książki. Uważajcie, bo fortuna przejdzie wam koło nosa!