Sentymenty i resentymenty

Sentymenty i resentymenty

Syndyk masy upadłościowej zlikwidowanej spółki Służewiec Tory Wyścigów Konnych Tadeusz Kratkiewicz usiłuje przez sąd uzyskać zgodę na sprzedaż wyścigowej kolekcji obejmującej przeszło 260 obrazów przedstawiających konie oraz zdobyte przez jeźdźców puchary. W czerwcu 2007 roku zbiory zostały wpisane do rejestru zabytków. W połowie listopada NSA uchylił tę decyzję. Sędzia Jan Paweł Tarno uznał, że wojewódzki konserwator zabytków nie wyjaśnił precyzyjnie powodów, dla których wpisał zbiory do rejestru.

Spróbujmy to zrobić w imieniu konserwatora.

Każda kolekcja po rozproszeniu traci wartość. Kulturową, historyczną a nawet finansową. Czasami spada ona do zera, jak w przypadku zbiorów Legii, z których pamiątkowe puchary były sprzedawane po 10 złotych.

W dużym stopniu dotyczy to zbiorów wyścigowych. Pojedyncze obrazy czy puchary mają zapewne wartość niewielką. Ich zbiór ma wartość ogromną. Jest odbiciem historii tego niezwykłego miejsca i historią żywą. Wśród obrazów jest na przykład portret derbistki Demony, niezwykle poczciwej klaczy angielskiej, która poza osiągnięciami na torze, wsławiła się jako nauczycielka kilku pokoleń, żyjących jeszcze, jeźdźców amatorów.

Argumenty syndyka są poza tym wewnętrznie sprzeczne. Jeżeli zbiory mają, jak twierdzi, niewielką wartość artystyczną i finansową- ich sprzedaż nic nie pomoże w spłaceniu długów spółki. Jeżeli dzięki sprzedaży wyścigowych zbiorów można, jak twierdzi, spłacić jakieś długi- muszą mieć wartość, a więc powinny być chronione.

Próba zniszczenia kolekcji wyścigowej jest częścią trwającej od lat batalii. Istnieje grupa ludzi usiłujących za wszelką cenę zlikwidować Wyścigi Konne w Warszawie i przeznaczyć ich teren pod stadion, budownictwo mieszkaniowe czy cokolwiek innego. Zbudowany w 1938 roku tor wyścigowy w Warszawie jest najpiękniejszy w Europie i powinien być uznany w całości za zabytek klasy „O”. Przenoszenie toru „gdzieś za Piaseczno” nie ma najmniejszego sensu, bo jak twierdzą znawcy przedmiotu Anglicy, dobry tor powstaje ( „układa się”) około 100 lat. Wyścigi konne nie są, jak chcieliby niektórzy, rozrywką niedobitków ziemiaństwa. Wyścigi to jedyna forma selekcji rasowych koni pełnej i czystej krwi. Bez selekcji nie ma hodowli, a hodowla koni -czy się to komuś podoba czy nie- będzie się rozwijać, bo sport jeździecki całkowicie się zdemokratyzował i wszędzie w Europie uprawia go coraz więcej osób. Wyścigi to również źródło pewnych dochodów. W Polsce przynosiły państwu dochód nawet za komuny. Tylko połączenie wyjątkowej głupoty i złej woli uczyniło je na wiele lat przedsięwzięciem deficytowym.

Wyścigi to poza tym niepowtarzalna atmosfera, którą tworzą zabytkowe budynki, piękne zwierzęta i ludzie toru. Pomysł zlikwidowania tej struktury, aby ją gdzieś odtworzyć ma- jak powiedział architekt Borowski- taki sam sens jak pomysł zburzenia Wilanowa czy Łazienek i odbudowania ich gdzieś za Koluszkami, gdzie ziemia jest tańsza.

Walka z Wyścigami to tylko jeden z przejawów barbarzyńskiego niszczenia dziedzictwa kulturowego naszego kraju.

W połowie listopada w podwarszawskim Konstancinie spłonęła willa „Zbyszek”, której konserwator nie zdążył wpisać do rejestru zabytków. To nie pierwszy taki przypadek. W 2003 roku prywatny właściciel zburzył willę „Hell” i na jej miejscu zbudował nowobogacki pałacyk. To samo spotkało willę „Wierzbówka”. Po przebudowie nadawała się wyłącznie do wykreślenia z rejestru. We wrześniu deweloper związany ze współwłaścicielem koncernu ITI Janem Wejchertem, bez pozwoleń i skrupułów rozebrał w ciągu jednej nocy zabytkową willę „ Julisin”.

Mieszkańców i miłośników Konstancina zdumiewa fakt, że nowi posiadacze zabytkowych domów nie rozumieją prestiżu, związanego z władaniem wspaniałymi, historycznymi obiektami. Ja mam na ten temat własną teorię.

Żołnierze sowieccy wyzwalający Polskę nie tyle od niemieckiego okupanta, co – ich zdaniem- od władzy obszarników i burżuazji niszczyli wszystko, co stanęło na ich drodze, kierowani szczególnym resentymentem. Nie mogli znieść jakichkolwiek przejawów kultury, w której nie było im dane uczestniczyć. Ginęły rasowe psy i konie zastrzelone dla żartu- nie z głodu -przez pijanych wyzwolicieli. Płonęły meble i księgozbiory wrzucane do pieca z nienawiści do książek i antyków, a nie z braku opału.

Po wojnie w zrabowanych prawowitym właścicielom dworach i pałacach urządzono izby porodowe, urzędy, wiejskie szkoły i gminne mieszkania. Ich użytkownicy nie potrafili na ogół docenić faktu, że dane im jest żyć czy uczyć się w pięknych zabytkowych wnętrzach. Z irracjonalną mściwością tak długo dewastowali powierzone im przez ludową sprawiedliwość dobra kultury aż doprowadzili je do stanu kwalifikującego je do rozbiórki.

Zabytkowe kamienice w śródmieściu Warszawy, Krakowa i wielu innych miast celowo zasiedlano ludźmi (najdelikatniej mówiąc) wykorzenionymi w nadziei, że rozsypią się same jak dwory i pałace. Władze chętnie pomagały dziełu dewastacji, rozbierając, co piękniejsze obiekty, jak na przykład secesyjną kamienicę naprzeciwko Dworca Centralnego. Odsłonięte po rozbiórce obskurne podwórko dotąd „upiększa” wielkomiejski pejzaż śródmieścia. Na Ziemiach Zachodnich i Mazurach gorliwie burzono poniemieckie dwory i pałace. Taki los spotkał na przykład pałac w Pomielinie w okolicy Iławy wysadzony bez żadnego powodu w powietrze w latach 70- tych.

Paradoksem jest, że dla reliktów ziemiańskiej i mieszczańskiej kultury materialnej najgorsze okazały się czasy po 89 roku. Wtedy dokończono dzieła ich zniszczenia. Wyjaśnienie jest proste- warstwa ziemiańska i mieszczańska zostały tak spauperyzowane, że nawet ci, którzy odzyskali ( a dodajmy, że były to wyjątki) zrabowane przez komunę obiekty nie byli w stanie ich utrzymać i konserwować. Los zabytków sprzedawanych bogatym inwestorom okazał się niepewny. Wielu z nich przebudowało je według własnego gustu bezpowrotnie zabijając ich ducha. Choć ziemiaństwa i mieszczaństwa, czyli według terminologii marksistowskiej- obszarników i burżujów, jako wyodrębnionych warstw społecznych już dawno nie ma, resentymenty pozostały. Bogaci nabywcy mieszkań w starych warszawskich kamienicach z lubością wyrzucają na śmietnik listy, książki i meble pozostałe po zmarłych poprzednich mieszkańcach. Nie chcą nawet słuchać, że mogliby niektóre z tych przedmiotów wykorzystać lub sprzedać z pokaźnym zyskiem. „Po co mi czyjeś dziady, wezmę projektanta wnętrz i kupi wszystko, co trzeba”- usłyszałam od takiego nuworysza, gdy usiłowałam go nakłonić żeby nie łamał pięknego stoliczka, który nie mieścił się do kontenera. Poza ignorancją widzę tu jedyne wyjaśnienie- nienawiść do form życia, które były dla tych ludzi z różnych przyczyn niedostępne i które podświadomie odbierają jako symbol wykluczenia, jako obrazę. Doświadczyła tego znajoma, która na własny koszt i własnymi rękami zamieniła obskurne, brudne podwórko w żoliborskiej kamienicy w kwitnący ogród. Zamiast wdzięczności spotkała się z taką eksplozją nienawiści ze strony sąsiadów, że musiała się wyprowadzić. Jej ukochane hiacynty i ozdobne krzewy zostały wyłamane, wydeptane i wypalone kwasem. Sąsiedzi, całkowicie niezgodnie z jej intencjami, odebrali jej działania jako obrazę, jako chęć wywyższania się. Uważali, że- jak powiedziałby Gombrowicz- sadzi kwiatki przeciwko nim.

Współczesnym hunwejbinom wydaje się, że stare budynki można zburzyć i ewentualnie odtworzyć fasadę w dawnym kształcie. Tak postąpiono z kamienicami przy placu Zbawiciela i placu Trzech Krzyży zamieniając je w atrapę, w teatralną dekorację. To zupełne nieporozumienie.

Czym różni się obraz powiedzmy Rafaela od jego kopii tak doskonałej, że aby rozstrzygnąć kwestię jej autentyczności przeprowadza się badania izotopowe wieku płótna, na którym została namalowana? Przede wszystkim ceną. Cena natomiast jest związana z wiekiem obrazu i jego autentycznością, a nie z efektem wizualnym, który przy dobrej kopii jest dokładnie taki sam jak przy oryginale. Płacimy za unikalność, za czas i ducha artysty zaklęte w płótnie. Ci, którzy palili pałace, meble i ksiązki nie walczyli przecież z drewnem i papierem. Usiłowali zabić ducha czasów obecnego w tych budynkach, meblach i książkach, nawet, jeżeli tego sobie nie uświadamiali. Komuniści zamieniali kościoły w magazyny nie z praktycznych, lecz symbolicznych względów. Chcieli obrazić wiernych, zabić w ten sposób ducha wiary. Ich głupota i resentymenty pozbawiły nasz kraj wielu skarbów kultury. Nie pozwólmy, aby głupota i resentymenty nam współczesnych zniszczyły resztę.

 

 

W połowie listopada w podwarszawskim Konstancinie spłonęła willa „Zbyszek”, której konserwator nie zdążył wpisać do rejestru zabytków. To nie pierwszy taki przypadek. W 2003 roku prywatny właściciel zburzył willę „Hell” i na jej miejscu zbudował nowobogacki pałacyk. To samo spotkało willę „Wierzbówka”. Po przebudowie nadawała się wyłącznie do wykreślenia z rejestru. We wrześniu deweloper związany ze współwłaścicielem koncernu ITI Janem Wejchertem, bez pozwoleń i skrupułów rozebrał w ciągu jednej nocy zabytkową willę „ Julisin”.

Mieszkańców i miłośników Konstancina zdumiewa fakt, że nowi posiadacze zabytkowych domów nie rozumieją prestiżu, związanego z władaniem wspaniałymi, historycznymi obiektami. Ja mam na ten temat własną teorię.