O różnych oszustwach.

Ekologicznych i nie tylko.

W czasach, gdy dużo się mówi o ekologii, zmianach klimatycznych, problemach energetycznych i zaśmiecaniu świata, chciałbym zadać pytanie: o co tak naprawdę chodzi?

No bo co jest bardziej ekologiczne: czy nowoczesne auto, które całkowicie rozleci się po 10 latach, które może i mniej pali, jest „recylowalne” (takie polskie słowo ostatnio usłyszałem w telewizji) w 95%, ale za to 10% jego masy to elektronika, czy moje kilkunastoletnie Volvo, które - choć więcej pali - to nie dość, że prawie nie zawiera elektroniki, to jeszcze spokojnie przeżyje ćwierćwiecze? Jak wygląda ta cała sprawa z uwzględnieniem bilansu energetycznego tego „recyclingu”?

Ciekawe, jak środowisko naturalne zniesie „recycling” „ekologicznych” ogniw słonecznych oraz „ekologicznych” wiatraków prądotwórczych, które wprawdzie nie dymią przy produkcji prądu, ale pewnie świnią w procesie produkcji i „recyclingu”, a przecież musi ich być bardzo, bardzo dużo... Jak środowisko naturalne zniesie pojawienie się przemysłowych ilości świństwa do mycia „ekologicznych” ogniw słonecznych...

Takich pytań potrafię postawić bardzo wiele, a jakoś nigdzie nie umiem znaleźć na nie odpowiedzi, ciągle za to mam wrażenie, że chodzi o to, żeby przy okazji tej „ekologii”, „efektu cieplarnianego”, „recyclingu” i tym podobnych po prostu chce się wyciągnąć ode mnie jeszcze więcej pieniędzy.

Tak, jak się stało z plastikowymi torebkami na zakupy.

W małych sklepach nadal są darmowe reklamówki, a za to wielkie sieci handlowe zyskały dodatkowe źródło dochodu w postaci „ekologicznie” płatnych torebek. W końcu... klient zapłaci.

Opłaty za emisję dwutlenku węgla też w końcu poniosę ja, jako finalny odbiorca wszelkich dóbr, czy to wliczone w cenę pietruszki, czy to w cenę prądu, czy też rozmowy telefonicznej. W końcu wszystkie te dobra nie są produkowane charytatywnie.

Jak to jest naprawdę? Kto to wie?

Nie wiem, kto to wie, ale wiem kto powinien to wiedzieć. Ale o tym innym, może nawet następnym razem...