Co by mi się marzyło

Już raz pisałem coś tam w kontekście rocznicy rządów Tego Tuska Donalda i jego Totumfackich.

Na początku nieco wspomnień: Pierwszą moją reakcją na histerię wywołaną przeciw PiS-owi przez niektóre media w ramach kampanii wyborczej AD 2007 (o histerii też już pisałem) była konstatacja, że wybory roku 2007 były podobne do wyborów 1989 roku, ponieważ głosowanie było aktem nie tyle politycznym, co moralnym. Wybieraliśmy pomiędzy reprezentowaną przez PO III RP ze wszystkimi jej wadami, zaletami, układami i interesami, a reprezentowaną przez PiS (ze wszystkimi tegoż PiS-u wadami i zaletami) realną zmianą tej sytuacji. Tak więc zakładając, że ludzie mają elementarną zdolność pojmowania różnicy pomiędzy dobrem i złem ich wybór powinniśmy oceniać w kategoriach moralnych.

Część moich znajomych zarzuca mi teraz nieobiektywny stosunek do rządów Tego Tuska Donalda i jego Totumfackich. Mówią mi, że jestem uprzedzony i nie widzę dobrych stron, przemilczam lub bagatelizuje sukcesy, oraz że nie dałem im nawet na chwilę kredytu zaufania. To znaczy ci moi znajomi mówią to znacznie mniej oględnie niż ja to tu przytoczyłem, ale ja nie upodobałem sobie jakoś szczególnie tego europejskiego sznytu nacechowanego zaufaniem i miłością i zrelacjonowałem ich głosy po swojemu.

Zawsze ilekroć mi mówią o tych sukcesach, które rzekomo bagatelizuję, proszę, by wskazali które. Wymieniają „pomostówki”, reformę służby zdrowia i rzekomy koniec kompromitowania Polski na arenie międzynarodowej.

No, ale wypada coś odpowiedzieć.

Zacznę od kredytu zaufania, bo to sprawa podstawowa. Kredytu zaufania temu Towarzystwu udzieliłem w 1989 roku. To że coś kiedyś się nazywało ROAD, KLD, UD, UW, czy nawet inaczej, a teraz nazywa się PO i obejmuje jedynie część wymienionych wcześniej środowisk, nie oznacza, że uznam ich za nowość, której należy się nowy kredyt. Żądanie bym mając doświadczenia lat 1989 – 2007 taki kredyt odnowił jest słabo racjonalne. Ten Tusk Donald i jego Totumfaccy mają z resztą możliwość przekonania mnie do siebie. Jeśli po 4 (lub mniej) latach ich rządów Polska będzie krajem silniejszym, bezpieczniejszym, bogatszym i nadal suwerennym, a do tego z dobrze funkcjonującą służbą zdrowia i szkolnictwem, a ja będę miał umotywowane nadzieje, że w skończonym czasie moje zarobki na państwowej wyższej uczelni będą takie jak na podobnej wyższej uczelni w Niemczech, czy w Szwecji będę na nich twardo głosował. Po cichu, gdzieś w środku właśnie to mi się marzy.

Teraz sukcesy, a więc po kolei:„Pomostówki”. Zawsze uważałem, że ważnym sposobem na rosnące na świecie „technologiczne” bezrobocie (coraz więcej rzeczy jest produkowanych automatycznie, więc coraz mniej ludzi znajduje pracę) jest skracanie czasu pracy. Takie okoliczności jak to, że być może nie każdy chirurg naczyniowy powinien operować do 65 roku życia, albo, że nie każda baletnica około sześćdziesiątki znajdzie wdzięczną widownię też można by wziąć pod uwagę. Uważam również, że nie może być tak, że ludzie powinni pracować coraz więcej, a za największa nagrodę ma im być gigantyczna dywidenda wypłacana mitycznym „akcjonariuszom” ich firmy i jeszcze większe od dywidend pensje prezesów. Mówią, że nas nie stać. No bo rzeczywiście nas nie stać na jednoczesne wypłacanie emerytur, dywidend i apanaży oraz opłacanie „podróży służbowych” w pierwszej klasie i z noclegami w sześciogwiazdkowych hotelach. Rezygnujemy więc z emerytur.

„Reforma służby zdrowia”. Mówią, że to ratunek dla służby zdrowia. Mojemu koledze w podobnym trybie „uratowano” samochód, ale na szczęście skutki tego „ratunku” pokrył ubezpieczyciel z polisy AC. Tyle, że od „uratowania” szpitala powiatowego ubezpieczyć się nie sposób. A poza tym cala ta reforma nie leży mi rzekłbym „filozoficznie” już na etapie komercjalizacji, ponieważ uważam, że zdrowie nie jest towarem. Zauważmy, jakie skutki pociągnęła za sobą komercjalizacja produkcji farmaceutycznej. Pewnie z 60% świata nie jest wystarczająco zamożna, by kupić sobie lekarstwa, choćby pięć generacji starsze niż te najnowocześniejsze. Dlaczego więc z wycinaniem wyrostka robaczkowego ma być inaczej niż z lekami na malarię, czy na AIDS?

No i sprawa „kompromitacji” lub jej braku. Tu sprawa jest ocenna. Mówiąc językiem dzisiejszej koalicji, wolę być „kompromitowany” przez ludzi twardo reprezentujących coś, co uważam za polski interes narodowy, niż być „dobrze postrzegany” na podstawie działań osób i indywiduów, realizujących interesy inne niż to, co uważam za polski interes narodowy.

* * *
Jak więc widać trudno będzie mi znaleźć porozumienie z miłośnikami rządów Tego Tuska Donalda i jego Totumfackich.