System

Nigdzie tak jak w nauce, nawet w sporcie, nie było widać tej ogromnej pogardy na indywidualnych osiągnięć i wielkich talentów. W dziedzinach kluczowych, ważnych dla przemysłu, dla rozwoju techniki, dla ukochanego przez przodujący ustrój postępu, czerwoni przechodzili samych siebie. To już nawet nie były szykany, to była po prostu zimna nienawiść skierowana przeciwko tym, którzy lepiej czytają, szybciej się uczą, potrafią więcej zapamiętać i mają swobodniejszy nieco styl wypowiedzi. Istotę tego o czym mówię łatwo zauważyć widząc jak towarzysz Wiesław zachowuje się w obecności skonstruowanej przez inżyniera Jacka Karpińskiego maszyny do rozwiązywania równań różniczkowych o nazwie AKAT-1.

Maszyna wygląda imponująco nawet dziś, kiedy oglądamy ją w muzeum techniki, a towarzysz Wiesław jest przy niej niczym Hotentota, który napotkał latający talerz na pustyni i usiłuje nawiązać z nim kontakt werbalny. Podnosi się z miejsca, zaraz siada, znowu się podnosi, kręci głową z niedowierzaniem, pochyla się ku jakiemuś pomniejszemu kacykowi, by ten po cichutku wyjaśnił mu o co chodzi. Stojący przy białej tablicy inżynier spokojnie i prosto tłumaczy towarzyszom Gomułce i Cyrankiewiczowi sposób w jaki działa maszyna i – co zrozumiałe – wywołuje tym popłoch. Gdyby nie świta, która wraz z najwyższymi w państwie dostojnikami pojawiła się w Instytucie Rozwiązywania Podstawowych Problemów Techniki, towarzysze Gomułka i Cyrankiewicz uciekliby stamtąd ile sił w nogach. Maszyna co prawda nie gada, ale na monitorze pojawiają się takie dziwne światełka i coś w środku mruczy. Towarzysze niby wierzą w postęp i uważają, że jest to idea słuszna, ale, cholera, nie przewidzieli, że ten cały postęp jest aż tak postępowy, że idzie to wszystko w tej elektronice tak szybko, że nawet Cyrankiewicz nie rozumie o co chodzi, a wszyscy przecież wiedzą, że bystry z niego chłop i dobrze rozwiązuje krzyżówki.

Zostawmy na razie towarzyszy dostojników ich własnemu losowi i przyjrzyjmy się inżynierowi, który zbudował tę dziwną maszynę. Człowiek ten nazywa się Jacek Karpiński. Jest elektronikiem, inżynierem, zanim zbudował AKAT-1 stworzył inną dziwną maszynę, która potrafiła przepowiadać pogodę. Było to w roku 1957, w tym samym roku, w którym Polacy pokonali drużynę radziecką na Stadionie Śląskim. Samotny i nieznany nikomu człowiek zbudował maszynę o jakiej nie śniło się wtedy nikomu. Maszyna ta poprawiła przewidywalność prognoz pogody o 10 procent, nazywała się AAH i dziś nikt już o niej nie pamięta. Tak samo jak nikt nie pamięta o jej konstruktorze, inżynierze Karpińskim. Zmarłym niedawno przecież i wstydliwie zmilczanym geniuszu, który nie trafił w swój czas. To znaczy trafił, bo każdy trafia, ale wybuchła wojna i Jacek Karpiński miast rozpocząć naukę w renomowanych szkołach rozpoczął malowanie na murach napisów o treści „Tylko świnie siedzą w kinie” i podobnych. W miarę jak Niemcy czuli się w Warszawie coraz pewniej przybywało młodemu Karpińskiemu zadań do wykonania, w roku 1943 szedł na przykład za wozem drabiniastym, na którym leżały zwłoki. Przez cały czas ręka trupa opadała i „Mały Jacek” – tak brzmiał jego pseudonim – poprawiał tę rękę, układał ją na wozie. Szli tak wiele kilometrów, bo też i zmarły, którego konwojowali nie był byle kim. Nazywał się Tadeusz Zawadzki, a jego konspiracyjny pseudonim brzmiał „Zośka”.

Rok później, w początkach sierpnia 1944 „Mały Jacek”, przyjaciel Krzysztofa Kamila Baczyńskiego wiózł tramwajem broń i amunicję, kiedy wysiadł z wozu niemiecki snajper trafił go w kręgosłup. Tak się dla przyszłego wynalazcy zakończyło Powstanie Warszawskie. Pełnej władzy nad swoim ciałem nie odzyskał już nigdy, w późnym wieku przestał w ogóle chodzić, poruszał się jedynie po mieszkaniu, a jego skromne dochody nie pozwalały na to, by korzystać z fizjoterapii. Zanim jednak usiadł na wózku inwalidzkim był przez trzy dekady wyrzutem sumienia komunistycznych władz, także tych władz, które siadły za sterami państwa po roku 1989 i nazwały Polskę „wolną wreszcie ojczyzną”, przy czym akcent w zdaniu padał na słowo „wreszcie”.

W czasie kiedy Jacek Karpiński tłumaczył towarzyszom Gomułce i Cyrankiewiczowi jak działa maszyna do rozwiązywania równań różniczkowych, co miało tyle sensu ile ma próba zmuszenia do wykonania komendy - aport - warana z Komodo, był u progu swojego największego sukcesu, sukcesu który staraniem wielu osób wrażliwych na dobro i los polskiej gospodarki, zamienił się w klęskę totalną. Żeby to jednak zrozumieć, trzeba powiedzieć słów kilka o tym czym były państwa tak zwanej demokracji ludowej. Trzeba to powiedzieć koniecznie, bo wielu już zapomniało, a młodzi w ogóle nie wiedzą czym się do tej „demokracji ludowej” zabrać. Jakim narzędziem.

Najlepszy byłby karabin, ale poruszamy się teraz po obszarach znacznie subtelniejszych niż pola przez które wędrował pułkownik Jerzy Dąbrowski ścigając bolszewików w roku 1920, właściwym więc narzędziem, będzie to, które każdy z nas ma w domu – komputer.

W roku 1970 Jacek Karpiński, inżynier z Polski, który miał do dyspozycji siedmioosobowy zespół i piwnice Instytutu Fizyki, zabrał się za konstruowanie nie mniej nie więcej tylko przenośnego, walizkowego komputera właśnie. Takiego peceta, tyle że innego trochę kształtu. Praca nad tym cudem trwała cale trzy lata. Komputer powstał i nosił nazwę K-202. Była to – jak na owe czasy – prawdziwa rewelacja. Pamięć stała, pamięć operacyjna, K-202 był do tego szybszy niż wypuszczone na rynek dziesięć lat później pecety IBM. Można go było zwalić ze stołu na podłogę i nic się nie działo, nie psuł się, można było nań wylać kawę, a urządzenie pracowało nadal. Karpiński zaprezentował je na targach poznańskich, w małym stoisku ustawionym tuż obok dużego boksu firmy produkującej najsłynniejszy ówczesny komputer „Odra”, olbrzymi, mastodontalny twór, który trudno było skojarzyć z tak kochanym przez towarzyszy postępem. Tak się jakoś złożyło, że to przy stoisku Kapińskiego zatrzymał się ówczesny włodarz państwa, towarzysz Gierek, stał tam ponoć całe piętnaście minut i słuchał co Karpiński ma do powiedzenia z uwagą, o którą trudno było podejrzewać Gomułkę i Cyrankiewicza razem wziętych. Potem zaś – co powtarzane jest w anegdotach i artykułach prasowych do znudzenia – zapytał towarzysz Gierek czy Kapiński może produkować swój komputer masowo. Pytanie było głupie i nie na miejscu jak wszystko w systemie, bo przecież w PRL bez zgody towarzyszy z KC nie można było otworzyć warzywniaka, a co dopiero mówić o produkcji jakichś tam mądrych maszyn. Karpiński – o czym także ciągle przypominają jego przyjaciele – zadał towarzyszowi Gierkowi jedno tylko pytanie – a pomożecie?

Zaambarasowany Gierek, który nie tak dawno sam darł się do robotników z trybuny – pomożecie?!!! Musiał odpowiedzieć tak jak wtedy ci robotnicy – pomożemy! No i na początku rzeczywiście pomagał. Wypuszczono na rynek kilka sztuk, które zostały natychmiast wykupione przez ważne urzędy i administrację wojskową. K-202 wskutek rozmaitych intryg odbywających się poza towarzyszem Gierkiem, który był zapracowany i stale zajęty musiał być produkowany w koprodukcji z Brytyjczykami. Dzięki tym ostatnim właśnie władze nie pozbawiły Karpińskiego pracy przy jego własnym wynalazku, co stać się mogło bardzo łatwo, albowiem w systemie socjalistycznym istotne było nie to czy wynalazca jest geniuszem, ale to czy ma on właściwe powiązania z właściwymi ludźmi. Karpiński, ze względu na to co było powiedziane już na początku, czyli na te rękę trupa zwisającą z wozu, na ten postrzał w kręgosłup oraz ze względu na fakt iż siedział w jednej ławce z Baczyńskim nie miał właściwych powiązań. Jedyne na co mógł liczyć to podziw i szczere uznanie wstrętnych ustrojowi i jego funkcjonariuszom kapitalistów. Oni to zdecydowali, że produkcję osobistego komputera K-202 nadzorował będzie inżynier Jacek Karpiński, a nie ktoś kogo polecą wojewódzkie lub krajowe struktury przodującej organizacji.

Nie trwało to jednak długo ponieważ cierpliwość istot prymitywnych i zawistnych wyczerpuje się nadzwyczaj szybko. Karpińskiego więc zwolniono, jego papiery i maszyny skonfiskowano, a jego samego wyprowadzono pod karabinami z zakładów Mera, które produkowały jednostkę K-202. Jeśliby ktoś pomyślał, że na miejsce inżyniera, który był osobistym znajomym Krzysztofa Kamila Baczyńskiego wszedł jakiś inny inżynier, który był osobistym znajomym, dajmy na to Maryli Rodowicz, ten jest niestety w błędzie. Nie da się ukraść całej dokumentacji i nie da się jej wdrożyć w życie, tak by ktoś nie wytknął oszustwa palcem. W projekcie brały udział firmy brytyjskie, które na pewno zaprotestowałyby przeciwko takim praktykom. Karpińskiego po prostu odsunięto, jego projekt został zarzucony, a dokumentacja – i to jest w tej historii najważniejsze – stała się przedmiotem wnikliwych studiów uczonych radzieckich, o których cała Polska opowiadała sobie wtedy dowcipy i śpiewała piosenki. Tak jak to było w tych dowcipach i piosenkach wysiłki bratnich mózgów nie poradziły sobie z całością zagadnienia i K-202 nie został skopiowany w Związku Radzieckim tak jak to się działo z innymi wykradanymi na całym świecie projektami.

Cóż się stało ze zwolnionym Jackiem Karpińskim? Wyjechał gdzieś na Warmię, zamieszkał z żoną w starej chałupie i zaczął hodować kury oraz świnie. Kiedy pytano go co robi przy tych świniach, odpowiadał, że z nimi rozmawia, mówił także, że lepsze są prawdziwe świnie od świń udawanych. Miał także w swoim życiorysie inżynier Karpiński epizod emigracyjny, pracował przez jakiś czas w Szwajcarii w słynnej fabryce magnetofonów inżyniera Kudelskiego. Do kraju wrócił w roku 1990, z taką samą nadzieją jaką mieliśmy wszyscy, że wreszcie doczekaliśmy się wolności. Jak fałszywe było to przeświadczenie Jacek Karpiński przekonał się wkrótce. Uczyniono go co prawda doradcą ministrów Balcerowicza i Olechowskiego, skonstruował robota sterowanego głosem i ręczny skaner do wczytywania tekstu linijka po linijce zwany pen-readerem, ale nikt nie był zainteresowany wdrażaniem jego projektów do produkcji. Lata dziewięćdziesiąte to czas intensywnego psucia polskiego przemysłu, pastwienia się nad polską myślą techniczną, czas propagandy głoszącej, że kapitał nie ma narodowości, że trzeba wszystko sprywatyzować wtedy będzie dobrze. Najpierw sprywatyzowano banki i do jednego z tych sprywatyzowanych banków udał się po kredyt Jacek Karpiński. Kredytu mu udzielono, po czym w okolicznościach nader niejasnych zażądano jego spłaty. Kiedy zaś ta nie nastąpiła, zlicytowano dom Karpińskiego w Aninie. Gdy on sam nie chciał opuścić swojej pracowni mimo, że bank sprzedał już posesję komuś innemu, zerwano dach z tego domu i ludność okoliczna mogła zobaczyć widok rzadki i przerażający, niestety nie zarejestrowany przez nikogo na taśmie filmowej. Oto, geniusz, wynalazca, doradca dwóch ministrów, człowiek znany za granicą, laureat nagród i kawaler krzyży został zlicytowany przez bank. Zerwano dach nad jego głową, a on siedzi nadal przed swoją maszyną liczącą i pracuje chroniąc się przed deszczem za pomocą czarnego parasola.

Kiedy czytamy artykuły poświęcone temu etapowi życia Jacka Karpińskiego uderza nas forma w jakiś autorzy informują o tej tragedii, o tej grozie i podłości. Oto człowiek, o którym mówiono, że nie trafił w swój czas, bo żył w PRL, państwie inwestującym w przemysł i elektronikę, chce wdrażać swoje wynalazki w państwie polskim, które odcina się od PRL i na około rozgłasza iż jest wolne, sprawiedliwe, praworządne oraz kocha swoich obywateli. Człowiek, który nie mógł pomóc państwu komunistycznemu, bo ono w istocie go nie potrzebowało, chce pomóc temu drugiemu państwu, ale ono także go nie potrzebuje, ono także w istocie swojej nie chce takich Karpińskich, bo oni temu państwu przeszkadzają w jego ważnych planach i zamierzeniach. I nie mówicie mi, że zlicytowano Karpińskiego bo nie płacił. Gdyby swoje pomysły przedstawił w Rosji i był jeszcze do tego Rosjaninem nikt by go nie zlicytował. Nikt by nawet o tym nie pomyślał.

Niestety nikt nie zarejestrował zachowania się ministrów Balcerowicza i Olechowskiego w obecności robota sterowanego głosem, którego wynalazł Karpiński, tak jak to miało miejsce w przypadku towarzyszy Gomułki i Cyrankiewicza oraz urządzenia AKAT-1. Szkoda, bo jestem pewien, że oba obrazy korespondowałby ze sobą wyraźnie i silnie.

O Jacku Karpińskim przypomniano sobie jeszcze w roku 2009, kiedy prezydent Kaczyński wręczył mu Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski. Czynność tę powtórzył prezydent Komorowski rok później, tyle, że krzyż wręczony Karpińskiemu w roku 2010 miał zupełnie inny charakter – był odznaczeniem pośmiertnym. Jacek Karpiński, który – by jakoś żyć – produkował witryny internetowe – zmarł 21 lutego 2010 roku. Miał 83 lata.

Tekst jest fragmentem książki "Baśń jak niedźwiedź. Polskie historie" dostępnej na stronie www.coryllus.pl

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika Gość

25-11-2011 [21:12] - Gość (niezweryfikowany) | Link:

Właśnie takich wspaniałych ludzi trzeba przypominać by młode pokolenie Polaków nareszcie zdało sobie sprawę w jakim kraju żyje i jakie ma szanse przed sobą. Bo podejrzewam, że nawet dzisiaj tacy wręcz genialni ludzie nie mają tu szans, bo stanowią konkurencję i zagrożenie dla tych co to z nad wiślańskiego kraju chcą zrobić składy magazynowe i przodownictwo w budowie supermarketów. Więc o żadnym postępie i inwestowaniu w myśl techniczną mowy być nie może. My zarówno jak w tamtym czasie "radosnej" twórczości nie możemy mieć nie daj Boże jakiegoś sztandarowego produktu dobrze sprzedającego się w świecie. Nawet Rumuni doskonalą swoją Dacie, a my?
Smutne i wręcz porażające jest to co Pan napisał i powinno być wreszcie początkiem rozmów i dyskusji o tym gdzie jesteśmy i dokąd zmierzamy? A o tym polskim zmarnowanym i sponiewieranym geniuszu winien powstać fabularny film, ale pewnie nie będzie znowu wolno!

Obrazek użytkownika Coryllus

25-11-2011 [21:22] - Coryllus | Link:

powstanie. Trzeba wierzyć.

Obrazek użytkownika nemo

25-11-2011 [22:19] - nemo (niezweryfikowany) | Link:

SZ.Coryllusie,kolejne podziękowania za tekst o ludziach o których istnieniu nie miałem pojęcia.Tylko wypluj te słowa "prezydent komorowski".Trzeba dużej wyobrazni,by w jednym wpisie na blogu,wymienic nazwisko geniusza, oraz łajdaka i zdrajcy.Serdecznie pozdrawiam

Obrazek użytkownika Gość

25-11-2011 [23:47] - Gość (niezweryfikowany) | Link:

jak pokazywała go w swoim programie E.Jaworowicz, prezentował swój czytnik i opowiadał swoją historię, niesamowite wrażenie w tamtych czasach, w końcu nawet Japończycy nie mieli jeszcze takiego urządzenia, on wyprzedził ich o 1,5 roku; co mógłby zrobić gdyby mógł normalnie pracować? zapewne wielu było takich geniuszy, niektórzy nie godzili się na życie w takich warunkach i na takie traktowanie jak pan Karpiński i wyjeżdżali za granicę lub sprzedawali patenty jak konstruktor nowoczesnych, wielowarstwowych nart, o czym zapewne też niewielu pamięta;
dzięki za przypomnienie tego Wielkiego Polaka!

Obrazek użytkownika Joanna Cieszkowska

26-11-2011 [05:35] - Joanna Cieszkowska (niezweryfikowany) | Link:

Tak to wielopokoleniowa gra w bierki. Przypominam po raz nasty jak moj osobisty Tata zawsze wspominal ze tylu Akowcow ile wydala gestapo Zosia Gomolka zona towarzysza Gomolki nie wydac nie potrafil. Ja do dzisiaj w kazda wiosne czyje w trzewiach zimny wiaterek. To przez towarzysza Gomolke i jego skromne mieszkanko w warszawskiej dzielinicy wycieta mi na mojej ulicy wycieta wszystkie bzy, jasminy i wszystko co zielone oprocz trawki na pol centymetra i drzew na piec metrow z dziuplami dla niezaleznych francuskich obserwatorow sprawiedliwosci swiata w czarnych nylonowych skarpetkach poniewaz pani zofia wprowadzala prawdziwe rowne dla wszystkich rokoko na dzielnice. Grzybow wtedy cale roje wyrastaly.

Obrazek użytkownika residenzpalast

26-11-2011 [08:37] - residenzpalast (niezweryfikowany) | Link:

przypomina mi sie "slawny" Zjazd bodajze VI PZPR na ktorym to tow Wieslaw ..ksywa " grzechotnik" grzmial z trybuny ,ze nieprawda jest ze nie ma rajstop dla kobiet.,.. pamietam jak dzisiaj.., powiedzial, ze" jego zona Zofia jak pojdzie do sklepu to zawsze je kupi "... :-)
o jej dzialalnosci, korzeniach nie ma co pisac.,.wyjatkowo nieciekawa postac:-((((

Obrazek użytkownika residenzpalast

26-11-2011 [08:33] - residenzpalast (niezweryfikowany) | Link:

a co z niektorymi naukowcami z WAT ( np tajemnicza smierc gen Kaliskiego), co z Kudelskim itd itd..