Kardynał Puzyna albo o wielkości polityków

Nie wiem jak dzisiaj wspominają w Krakowie kardynała Jana Puzynę, ale dochodzą mnie słuchy, że tak samo jak przed stu laty. Wtedy bowiem zmarł on i zgon ten miast wywołać w Krakowianach szczery żal spowodował jedynie to, że jedni z nich wzruszyli ramionami, a inni odetchnęli z ulgą. Sympatię ksiądz kardynał wzbudzał bowiem w niewielu jedynie mieszkańcach miasta. Cóż takiego zrobił ksiądz Jan Puzyna, że nie zasłużył sobie na miłe wspomnienie wśród Krakusów? Lista jego grzechów jest krótka, ale są one według rodzącego się wówczas obyczajowego kodeksu ciężkie, kodeks ten obowiązuje także dziś, tyle że jest jeszcze bardziej wyśrubowany, tak więc należy przypuszczać, że teraz także świętej pamięci kardynał nie miałby zbyt wielu zwolenników. Okrzyczano by go zapewne zacofańcem, prymitywem i człowiekiem nie rozumiejącym nowych czasów. Nie inaczej. Na pewno by tak było.
                  Zacznijmy od łagodniejszych grzechów księdza kardynała. Oto w roku 1910 odmówił odprawienia mszy na Błoniach. Była to msza szczególna, bo przypadała w okrągłą, pięćsetną rocznicę bitwy grunwaldzkiej. W dodatku nie było żadnych formalnych przeszkód wobec takiego nabożeństwa, bo władze austriackie pozwoliły przecież na ustawienie pomnika Jagiełły z figurą wyobrażającą nieżywego Jungingena u podstawy, mimo protestów cesarza Wilhelma. Jednak ksiądz kardynał Jan Puzyna mszy nie odprawił. Nie chciał. Patriotycznie, eterycznie, ekscentrycznie i orgiastycznie nastawione społeczeństwo miasta Krakowa nie mogło mu tego wybaczyć. Na pytanie – dlaczego? Odpowiedział ksiądz kardynał, że nie lubi patriotyzmu ulicznego.
                 To był ostatni grzech księdza kardynała wobec społeczności miasta, wcale  nie najcięższy. Rok wcześniej odmówił Puzyna pochowania w wawelskiej katedrze szczątków Juliusza Słowackiego. To był prawdziwy skandal. Poetyczny, patriotyczny, frenetyczny, gargantuiczny i artystowski Kraków nie mógł tego znieść, nastroje po domach były podłe, na fajfach nie rozmawiano o niczym innym, jak tylko o postępku księdza kardynała, który nie rozumiał wielkości poety, nie rozumiał nowych czasów i w ogóle rozumiał niewiele. Było to dopełnienie czary goryczy, która wypełniła się rok później przy okazji tej mszy na Błoniach.
Najgorszą rzecz, która czarę tę wypełniła po brzeg prawie zrobił ksiądz Puzyna znacznie wcześniej.
               W roku 1903 na konklawe po śmierci papieża Leona XIII kardynał Puzyna był jedynym hierarchą przybyłym do Rzymu z obszaru dawnego Królestwa Polskiego i Wielkiego Księstwa Litewskiego. Było prawie pewne, że papieżem zostanie kardynał Rampolla. Nikt nie zamierzał głosować przeciwko niemu ponieważ nie było po temu żadnych istotnych powodów. Kardynał Rampolla w  opinii hierarchów znakomicie nadawał się na papieża. Nie został nim jednak i to nie został dlatego, że sprzeciwił się temu jedyny obecny na konklawe Polak. Gdybyż był to zwykły sprzeciw, może nie wywołałoby to żadnego zdziwienia ani oburzenia, ale kardynał z Krakowa posłużył się przeciwko kardynałowi Rampolli prawem ekskluzywy czyli mówiąc wprost podparł się autorytetem cesarza, który w wyjątkowych wypadkach mógł nie zgodzić się z decyzją konklawe. Ówczesnym zaś cesarzem był Franciszek Józef. Od wieków istniejące prawo ekzkluzywy nie było stosowane przez cesarzy od stulecia XVII. W tamtych czasach Karol V czy Filip II nie odmawiali sobie tego sposobu na ingerencję w sprawy Rzymu. Kardynałowie mogli oczywiście wybrać papieża nie oglądając się na to czego chce cesarz, ale papież wybrany takim systemem miał wielkie trudności w sprawowaniu swojej władzy nad kościołem.
                           W wieku XX nikt nie myślał o tym, że prawo ekskluzywy może być użyte. Nie było po temu powodów, tak przynajmniej sądzono. My jednak wiemy, że powody były, ale były one niewidoczne dla tych, którzy sprawowali rządy w ówczesnym świecie. Powody te były też dla nich zgoła nieważne, a dla wielu wręcz śmieszne. My jednak dziś wiemy, że nie można ich tak oceniać. Dla kardynała Puzyny były one istotne, jak się okazało były również istotne dla Franciszka Józefa, który wydał kardynałowi stosowny dokument bez żadnej zwłoki, właściwie od ręki. Nie odbyło się to rzecz jasna bezpośrednio, Puzyna nie widział się z cesarzem, pośredniczył w całej sprawie ówczesny minister spraw zagranicznych Austro-Węgier. Był nim, co nie jest bez znaczenia, Agenor Gołuchowski, drugi ordynat na Skale.
                        Wiadomość o  tym, że Polak posiada ten zapomniany i w warunkach dwudziestowiecznych wręcz niestosowny dokument w ręku, zaskoczyła kardynałów, choć kardynał Puzyna od samego swego przybycia do Rzymu nie krył wcale swoich intencji i zamiarów. Wiedział, że prawo jednak jest prawem i trzeba się stosować do jego litery. Muszą to czynić także książęta kościoła. Inaczej wszystko się wali, cała misterna konstrukcja zwana cywilizacją. Prawo można uchylić, ale nie można go łamać. Jak więc wyglądało konklawe? Oto po kilkunastu głosowaniach pewnym kandydatem na papieża był kardynał Rampolla. I wtedy właśnie Jan Puzyna ujawnił dokument przekazany mu przez Franciszka Józefa. Kardynałowie uznali jego moc i głosowania zaczęły się od początku. Papieżem w roku 1903 nie został kardynał Rampolla, a Kardynał Giuseppe Sarto, który przybrał imię Piusa X. Pierwszym zarządzeniem nowego papieża było uchylenie prawa ekskluzywy, co – wobec zbliżających się zmian w całym świecie  nie miało już większego znaczenia.
                        Wyjaśnijmy więc teraz dlaczego kardynał Puzyna posłużył się pomocą Franciszka Józefa by zablokować kandydaturę kardynała Rampolli. Stało się tak dlatego, że Rampolla był pod wielkim wpływem kardynałów francuskich, ci zaś realizując prócz swojej misji duszpasterskiej także politykę swojego rządu, dążyli do zbliżenia pomiędzy kościołem katolickim a kościołami wschodnimi. Co to oznaczało w pierwszej połowie XX wieku? Mniej więcej tyle, że car – w zamian za swoje poparcie dla polityki Francji, poparcie i tak sponsorowane tak zwaną rosyjską pożyczką czyli miliardami franków wpompowanymi rosyjską gospodarkę – domagał się wprowadzenia języka rosyjskiego do kościołów Wielkiego Księstwa Litewskiego. Oznaczało to w praktyce, że nabożeństwa w polskich i litewskich kościołach mogły być odprawiane w języku rosyjskim. Jeśli mogłyby być tak odprawiane to na pewno by były – taka była praktyka w Rosji i nie po to imperator naciskał na Francuzów, by uzyskawszy takie prawo później z niego nie korzystać. Sprawy na terenie cesarstwa załatwiało się ukazami i zgoda papieża na taki stan rzeczy na pewno zostałaby poparta stosownym zarządzeniem wydanym w Petersburgu.  Przewidywaną konsekwencją takiego obrotu spraw byłoby – według rosyjskich dostojników – odstąpienie kościoła katolickiego przez świadomych swej polskości i litewskości obywateli, oraz całkowite zruszczenie elementu narodowościowo niepewnego czyli katolickich chłopów mówiących rozmaitymi dialektami. Byłby to wielki triumf rosyjskiej władzy nad kultura i religią nieistniejącego państwa Polsko-Litewskiego. W kościołach Wilna i Mińska zaś miast „Święty Boże, Święty mocny” śpiewano by „Hospody Pomiłuj”.
                            A cóż sto mogło obchodzić krakowskiego Kardynała? Spyta ktoś. Albo Agenora Gołuchowskiego, drugiego ordynata na Skale, cesarskiego ministra spraw zagranicznych? No i wreszcie – cóż to mogło obchodzić cesarza? Ano właśnie – tu dochodzimy do sedna sprawy czyli do politycznej wielkości. Dla księdza Puzyny i dla ministra Gołuchowskiego nieistniejące państwo polsko- litewskie było bowiem taką samą realnością jak istniejące realnie potężne państwa zaborców. Obaj zaś byli jego rzecznikami i „robili politykę” tego nie istniejącego państwa. Wierzyli bowiem w sens jego powstania na nowo i w sens jego istnienia. Kardynał Puzyna gotów był wziąć na siebie odium kolaboracji z władzą świecką przeciwko kościołowi, a także niechęć wiernych ze swego rodzinnego miasta, którym nigdy nie wyjawił motywów swojego postępowania. Cesarz zaś miał swoje rachuby polityczne każące mu wspierać katolików żyjących w Rosji. Niewielu znało kulisy sprawy za życia kardynała, a i po śmierci historia ta jakoś nie odbiła się szerszym echem. Przyćmiły ją wielkie wydarzenia, wojna, rewolucja, odrodzenie państwa. Wszyscy mieli w tym odrodzeniu jakieś zasługi, ze szczególnym wskazaniem na mieszkańców Krakowa. Kto by więc tam pamiętał o starym kardynale i jego tajemniczych konszachtach z cesarzem.

Tekst jest fragmentem książki "Baśń jak niedźwiedź. Polskie historie" dostępnej na stronie www.coryllus.pl  

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika Gość

24-11-2011 [13:43] - Gość (niezweryfikowany) | Link:

Ale z prośbą o veto zwróciłi sie do Kardynała Puzyny polscy arystokraci z Litwy. Opisuje to w swoich wspomnieniach ks. Meysztowicz

Obrazek użytkownika ghostrider

25-11-2011 [00:50] - ghostrider (niezweryfikowany) | Link:

Panie Mądry to pamięć w Krakowie będzie wieczna:) Ale tylko we wspomnieniach. K..., wszystko co najlepsze idzie na dno.

....[Jurko]