Jak długo to (PO)trwa?

A raczej: Od czego to zależy jak długo to (PO)trwa?

Piszę ten tekst, ponieważ zostałem niejako wywołany do tablicy przez Pana Adama Pietrasiewicza, który skomentował mój poprzedni tekst (http://www.niezalezna.pl/blog/...). Wyraziłem w nim opinię, że to się musi rozlecieć. Miałem na myśli oczywiście rządy PO, a ściślej mówiąc przynajmniej pewien, obowiązujący przez ostatni rok styl sprawowania przez PO rządów oraz obowiązujący przez ostatnie (co najmniej) trzy lata styl prowadzenia przez PO debaty publicznej. W kwestii tego rozlecenia się jestem nawet delikatnym optymistą.

Zdaniem Pana Adama: „…Władzę ma ten, kogo wesprą media. I tyle. Więc rozleci się wtedy, gdy media sobie tego zażyczą. …”. Otóż – głęboko nie podzielam tego poglądu. Owszem zdaję sobie sprawę z jego istnienia. Ten pogląd jest nam wmawiany, żebyśmy łatwiej byli skłonni pogodzić się ze status quo i nie ważyli się go kwestionować.

Skrajne przywiązanie do poglądu cytowanego tu przez Pana Adama oznacza zaprzeczenie sensu jakiejkolwiek działalności opozycyjnej, a szerzej jakiejkolwiek działalności na rzecz naprawiania świata. A ja nawet w całkiem niedawnej przeszłości znajduję dowody na to, że nie jest tak źle.

Nie można powiedzieć, żeby media wsparły PiS i Lecha Kaczyńskiego w wyborach 2005 roku, a jednak wyniki były jakie były. Nie można powiedzieć, by media były zachwycone likwidacją WSI, a jednak likwidacja została rozpoczęta i nawet poważnie zaawansowana, a Raport opublikowany. Nie można powiedzieć by media wspierały IPN w jego pracach, a ten wydaje na przykład książkę o Wałęsie. Można dać jeszcze inne przykłady.

Można sobie przypomnieć, jeszcze i to, że w latach 2005 – 2007 na poparcie PO zostały rzucone wszystkie siły i to nie tylko krajowe. Gdyby uczciwie policzyć wszystkie wydatki na tę kampanię okazało by się, że wydali więcej niż Ameryka na wojnę w Iraku i Afganistanie łącznie, a efekt… Marne 8,5% przewagi PO nad PiS, przy jednoczesnym wzroście liczby mandatów PiS ze 155 w roku 2005 do 166 w roku 2007. Należy jeszcze wspomnieć, że takie wyniki PO były możliwe kosztem wzbudzenia antyPiSowskiej histerii. Należy też odnotować, że na LiD zagłosowało w 2007 roku 10,61%, a na partie tworzące LiD w roku 2005 w sumie 17,65% wyborców. Razem główne nurty antyPiSu, uzyskały w sumie w roku 2005 niecałe 42%, a w 2007 53%, natomiast PiS urósł z 33.7% w 2005 roku do 33,9% w roku 2007, co w związku z wyższą frekwencją oznaczało wzrost elektoratu o 2 miliony ludzi.

Te statystyki mogą nudzić, ale ręczę, że antyPiS nie jest nimi znudzony, tylko potwornie przerażony. Oni zdają sobie sprawę z kosztów jakie ponieśli i widzą nikczemność (nie tylko w sensie rozmiaru rzecz jasna) swojego zwycięstwa.

Oczywiście wolałbym, żeby PiS te wybory wygrał, ale z całą pewnością nie mogę uznać sytuacji za klęskę. Pisałem tu cały czas o PiS, ale to dlatego, że właśnie PiS jest partią, która najbardziej sprzeciwia się status quo i to właśnie notowania PiS w porównaniu z notowaniami antyPiS dają prawdziwy obraz wpływu „wsparcia mediów” i „życzeń mediów” na rzeczywistość, o którym pisał Pan Adam.

Na koniec pozwolę sobie jeszcze na małą uwagę na temat skrótu myślowego zastosowanego przez Pana Adama. Otóż Pan Adam użył słowa „media” na określenie „mediów antyPiS-u”. Ten skrót myślowy też jest nam od kilkunastu lat wkładany do głów. I o ile w latach dziewięćdziesiątych XX wieku skrót ten nienajgorzej oddawał rzeczywistość, to teraz sytuacja się drastycznie zmieniła. Zdaję sobie sprawę, że sytuacja jest daleka od dobrej, a nawet nie jest jeszcze komfortowa, ale nie jest również beznadziejna. Na tym też opieram swój ostrożny optymizm.