Polskie stosunki sąsiedzkie

W PRL mieliśmy tylko trzech sąsiadów, których głównym zadaniem było pilnowanie żeby w Polsce nie wybuchła „kontrrewolucja”, czyli jakikolwiek objaw dążenia do wolności i niepodległości. Po upadku Sowietów i rozpadzie Czechosłowacji otrzymaliśmy w spadku aż siedmiu sąsiadów, z których czterech znalazło się razem z nami w jednym imperium zwanym wbrew wszelkiej logice „Unią Europejską”. Stosunki z tymi krajami są regulowane traktatami unijnymi z „konstytucją” lizbońską na czele

Jedynym odczuwanym pozytywnie elementem tych traktatów jest układ z Schengen o swobodzie ruchu pasażerskiego, reszta jest dla Polaków obca, niezrozumiała, lub wręcz podejrzana. Nie należy mylić tego z prawem zatrudnienia regulowanym przez poszczególne kraje unijne a nie przez UE.

Wspólne członkowstwo w UE nie zmieniło wzajemnego nastawienia krajów sąsiedzkich, zarówno przyjacielskie stosunki, jak i nieufności, a nawet działania wręcz nieprzyjazne nie uległy istotnej zmianie. Dotyczy to również wymiany kulturalnej, w tej dziedzinie trzeba z przykrością stwierdzić, że Polska w stosunku do wszystkich sąsiadów straciła na atrakcyjności w zestawieniu z czasami PRL, a to ze względu niedopuszczalny w innych krajach sowieckiego obozu margines swobody wywalczony postawą narodu, ale też ze względu na walor intelektualny naszego dorobku kulturalnego.

Po roku 1989 zrezygnowaliśmy znacznej mierze z dorobku własnego na rzecz importowanej sztampy. Nawet nie zdajemy sobie sprawy ile straciliśmy z naszej własnej osobowości wyróżniającej nas wśród europejskich narodów.

W dziedzinie gospodarki nasze stosunki z sąsiadami tak naprawdę ograniczają się do dwóch wielkich państw, z których każde w dalszej i bliższej przeszłości wyrządziło nam do dziś nie zabliźnione krzywdy.

Budowanie z nimi dobrosąsiedzkich stosunków i wzajemnego zaufania jest dziełem bardzo trudnym, obliczonym na pokolenia i możliwym do zrealizowania jedynie przy maksimum dobrej woli z obu stron.

Doświadczenia historyczne wskazują, że za każdym razem, gdy tylko Polska znalazła się w trudnej sytuacji oboje nasi wielcy sąsiedzi, nawet, kiedy nie byli jeszcze wielcy, korzystali z okazji do agresji, a wielkość swoją budowali w dużej mierze kosztem Polski. Takiego sąsiedztwa nie miał żaden kraj w Europie, gdyby Francja miała posłużyć się tym przykładem to powinna korzystając z hiszpańskiej wojny domowej zagarnąć przynajmniej połowę Hiszpanii.

Można sądzić, że współcześnie sytuacja zmieniła się ze względu na zasadniczą zmianę konfiguracji polityczno militarnej w Europie. Tylko, że natychmiast powstaje pytanie: - w jakim celu promuje się w Niemczech nastroje rewanżystowskie w postaci eksponowania krzywd „niewinnej” ludności niemieckiej w czasie II Wojny Światowej? W Rosji zaś rzekome zamęczenie rosyjskich jeńców wojennych z 1920 roku, absurdalne oskarżenia o spiski antysowieckie Polski z Niemcami, a nawet zdobycie Moskwy przez Żółkiewskiego w 1612 roku – rozgłasza się, jako dowody ciągle aktualnej polskiej wrogości w stosunku do Rosji.

Swoje własne agresje w stosunku do Polski traktuje się, jako działania obronne nie mówiąc już o nie przyznawaniu się do popełnionych zbrodni ludobójstwa w stosunku do Polaków.

Zbyt wiele jeszcze pozostałości ze spadku po imperialnej polityce pozostało zarówno we współczesnej Rosji jak i Niemczech.

Na tym tle nasze stosunki gospodarcze z nimi nie mogą być traktowane równorzędnie jak w stosunku do innych krajów. Należy mieć na uwadze, że zawsze istnieje obawa wykorzystania ich przeciwko nam.

Szczególnie niebezpieczna jest nasza zależność gospodarcza od Niemiec, które partycypują w 26 % naszego eksportu i 21,7% naszego importu. Równie niebezpieczna jest nasza zależność energetyczna od Rosji i dysproporcja w eksporcie wynoszącym zaledwie 4,3% w stosunku do importu na poziomie 10,5%.

Mamy jeszcze jednego nominalnie dużego sąsiada - Ukrainę z obszarem większym od Francji -603 tys. km2, czyli drugi po Rosji kraj w Europie i ludnością ponad 45 mln, tylko że gospodarczo jest to kraj mały, jego PKB nominalnie to nieco ponad jedną czwartą polskiego, a w parytecie siły nabywczej w przeliczeniu na jednego mieszkańca to zaledwie jedna trzecia polskiego, a przecież my nie należymy nawet do średniej grupy unijnej.

Nasze obroty handlowe z Ukrainą są mikroskopijne i wynoszą zaledwie 1,1% w imporcie i 2,5% w eksporcie. Jest to zatem partner praktycznie nie liczący się nawet w porównaniu z wielokrotnie mniejszymi Czechami, które partycypują w 3,6% naszego importu i 6,0% naszego eksportu. Podobnie jak z Ukrainą kształtują się nasze stosunki gospodarcze z Białorusią –czwartym co do wielkości naszym sąsiadem, w imporcie jest 0,5% a w eksporcie 0,7%.

W odróżnieniu od Białorusi Ukraina jest traktowana jako ważny partner polityczny z racji promowania partnerstwa unijnego, a w przyszłości nawet wejścia do UE.

Z punktu widzenia sytuacji gospodarczej Ukrainy należy to traktować, jako bardzo odległą w czasie perspektywę.

Pozostają względy polityczne, które układają się bardzo skomplikowanie.

Po pierwsze odnosi się wrażenie, że między Niemcami i Rosją istnieje coś w rodzaju tajnego protokółu / na wzór paktu Ribbentrop – Mołotow/ do traktatu moskiewskiego z 1990 roku ustalającego, że w zamian za wycofanie Rosjan z Niemiec, zjednoczenie Niemiec i uwolnienie krajów bałtyckich, inne byłe sowieckie republiki pozostają w rosyjskiej strefie wpływów.

Praktyka polityki europejskiej po 1990 roku w pełni potwierdza tego rodzaju stanowisko, niezależnie czy taka umowa zaistniała czy nie.

Jedynym partnerem w tej rozgrywce zainteresowanym w owym czasie zmianą tego układu były Stany Zjednoczone, dla Polski zaś mogła to być okazja do zrealizowania odwiecznych dążeń do odsunięcia Rosji od naszych wschodnich granic.

Prowadzenie tej gry wymagało jednak spełnienia dwóch zasadniczych warunków:
- realnego wysiłku i stanowczości ze strony Stanów Zjednoczonych przy odpowiednim wsparciu Polski w jej partnerstwie,
-znalezienie na Ukrainie dostatecznie silnej frakcji politycznej dążącej do wyzwolenia się z wpływów rosyjskich.

Pierwszy czynnik zawiódł całkowicie, co potwierdziła ostatecznie wizyta Obamy w Warszawie, natomiast po zwycięstwie „pomarańczowej rewolucji” w Kijowie wydawało się, że taka frakcja jest w stanie, jeżeli nie osiągnąć cel to przynajmniej dążyć do jego realizacji zbliżając się krok po kroku.

Wybory prezydenckie, a szczególnie obsadzenie rządu w Kijowie wprost przez Rosjan oddaliły taką możliwość na czas nieokreślony.

Problem polega na tym, że na Ukrainie nie ma ciągle jeszcze dostatecznego poziomu świadomości narodowej i kraj przedstawia dość zróżnicowaną mozaikę stosunków narodowościowych, społecznych, politycznych i gospodarczych.

Według oficjalnych danych statystycznych Ukraińcy stanowią 77 % ludności Ukrainy, a Rosjanie zaledwie 17%, jednakże wyniki wyborów świadczą, że niezależnie od formalnego spisu ludności podział jest zupełnie inny z korzyścią na rzecz ludności rosyjskiej, lub prorosyjskiej, jak kto woli.

Bliższy prawdzie jest chyba podział przynależności cerkiewnej: - do cerkwi prawosławnej „kijowskiej” przyznaje się 50% ludności Ukrainy, do „moskiewskiej” 26%, a do ukraińskiego narodowego kościoła unickiego zaledwie 8% .

Można w przybliżeniu przyjąć, że owe 8% jest rzeczywiście nastawionych antymoskiewsko i chciałoby wyjść z rosyjskiej kurateli, ale trzeba zaznaczyć, że stanowią one jedyną bazę skrajnego, antypolskiego szowinizmu.

W istocie jest to tylko ludność trzech dawnych polskich województw wschodniej Małopolski, tj. lwowskiego, tarnopolskiego i stanisławowskiego, co daje łącznie 49,5 tys.km2 i około 5 mln. ludności. Nie jest to wiele, a mając jeszcze na względzie fakt, że na tym terenie pozostało jeszcze trochę ludności polskiej, a także osiedlonych przez Sowiety Rosjan nie mówiąc już o separatystycznych ciągotach Hucułów, ostoja nacjonalizmu ukraińskiego w zestawieniu z całym obszarem i ludnością Ukrainy prezentuje się dość mizernie.

Należy mieć też na uwadze fakt, że główne ośrodki przemysłowe Ukrainy mieszczą się na zrusyfikowanym wschodzie i ewentualne oderwanie tego regionu od Ukrainy wprawdzie poprawiłoby wskaźnik udziału ludności czysto ukraińskiej, ale z drugiej strony oznaczałoby obniżenie i tak niskiego globalnego dochodu narodowego Ukrainy.

Mamy zatem do czynienia z państwem nieustabilizowanym pod każdym względem i trudno jest liczyć na jakąkolwiek samodzielną jego politykę. Jedyną realną i zorganizowaną siłą są pozostałości po Ukrainie sowieckiej szczególnie w postaci oligarchii gospodarczej podobnie jak w Rosji pochodzącej głównie z układów KGB.

Brakuje na Ukrainie ukształtowanej myśli państwowej stwarzającej zapłodnienie dla odpowiednio ukierunkowanych ruchów politycznych.

Jest faktem, że współczesna Ukraina jest państwem przynajmniej dwunarodowym, ale żadna z tych narodowości nie wypracowała pozytywnego programu harmonijnego rozwoju kraju. Nie jest to sytuacja Białorusi i dominacji elementu rosyjskiego, ale stan zawieszenia grożący różnymi możliwościami do rozpadu państwa włącznie.

Budowanie na takim gruncie określonych nadziei na włączenie Ukrainy do europejskiej wspólnoty nie rokuje najlepiej.

Sytuacja mogłaby się oprawić w przypadku okazania konkretnej pomocy gospodarczej i stworzenia realnych perspektyw uwolnienia Ukrainy od rosyjskiej zależności, szczególnie w energetyce. Unia Europejska ma jednak w tej chwili zbyt dużo własnych kłopotów ażeby topić pieniądze w tak niepewnym interesie.

Sytuacja na Białorusi jest bardziej stabilna za względu na rządy twardej ręki Łukaszenki, ale niezależnie od demonstrowania swojej niezależności kraj jest skutecznie kontrolowany rzez Rosję, której pozycja jest formalnie usankcjonowana.

Z natury jest to kraj jeszcze biedniejszy od Ukrainy, ale statystycznie wykazuje relatywnie wyższy PKB bowiem 49 mld. USD co w przeliczeniu na 10 mln. ludności daje znacznie więcej aniżeli na Ukrainie. Ile jest w tym prawdy trudno dociec, nie ma to zresztą większego znaczenia, kraj jest biedny i uzależniony od Rosji pod każdym względem. Ponadto jak długo rządzi nim Łukaszenko UE nie zdecyduje się na zaangażowanie się w realne partnerskie działania.

Dla Polski ten stan jest oczywistą stratą, mamy tam silną Polonię, znacznie lepiej zorganizowaną niż na Ukrainie i duże potencjalne możliwości wpływów. Celowość ewentualnych działań ze strony Polski zmierzających do poprawy stosunków polsko białoruskich przy obecnej władzy białoruskiej zależy od oceny jej trwałości.

Przy uzasadnionej perspektywie rychłego upadku Łukaszenki może się opłacać wstrzymanie się z większą aktywnością, jeżeli jednak bardziej prawdopodobne jest jego utrzymanie się przy władzy przez dłuższy czas, warto się zastanowić nad sposobami uzyskania dla Polski, a w tym też dla białoruskiej Polonii maksimum korzyści. Obawiam się, że nikt w Polsce nad taką alternatywą nie zastanawia się poprzestając na jałowej krytyce.

Ważnym partnerem dla Polski są Czechy, co wynika nie tylko z obrotów handlowych, ale przede wszystkim z naszych wspólnych problemów sąsiedztwa niemieckiego.

W dziedzinie gospodarczej Czechy są znacznie silniej związane z Niemcami od czasu wejścia Skody do Volkswagena, a Tesli do Siemensa. Za czasów PRL istniały pewne wspólne przedsięwzięcia gospodarcze polsko czeskie z Zetorem na czele, zresztą z różnymi skutkami, obecnie o ile mi wiadomo nic takiego się nie dzieje. Myślę, że ze szkodą dla obu stron. Politycznie niezależnie od wspólnego losu unijnego tworzymy porozumienie Wyszehradzkie, tylko że realnych rezultatów z tego nie widać.

Znalezienie wspólnego języka z Czechami nie jest wcale łatwe i nie chodzi tu tylko o zadry historyczne, ale przede wszystkim o różnice w mentalności. Zlaicyzowanie i zmaterializowanie czeskiego społeczeństwa upodabnia je do społeczeństw Europy zachodniej, podczas gdy Polacy mimo wszystkich swoich wad trwają mocniej przy chrześcijańskich korzeniach naszej kultury. Paradoksalnie tylko prezydenta mają bliższego mentalnością Polakom niż Czechom, czyli odwrotnie jak w Polsce.

Korzystniej pod tym względem kształtują się stosunki ze Słowacją, która zresztą przy swoich niewielkich możliwościach ma z Polską lepsze wyniki niż kraje znacznie większe. Udział w eksporcie do Słowacji wynosi bowiem 2,7%, a w imporcie 2,1% całości polskich obrotów. Zatargi graniczne między obu partnerami należą już do przeszłości, jak zwykle zresztą kosztem Polski.

Na koniec sprawa pozornie niewielka, ale szczególnie bolesna, a mianowicie stosunki z Litwą. Przez poświęcenie na fałszywym ołtarzu dobrosąsiedzkich stosunków rząd warszawski praktycznie wyrzekł się Polonii litewskiej. Polacy na wileńszczyźnie słusznie zwracają uwagę Litwinom, że na terenie ich zamieszkiwania to oni stanowią ludność rdzenną, a Litwini są przybyszami i to stosunkowo z niezbyt odległej przeszłości. Status ludności polskiej na tym terenie powinien mieć podobny charakter jak status Flamandów w Belgii. Powinno się uznać ich pełne prawa, jako równorzędnych obywateli Litwy, a nie tylko tolerowanej mniejszości. Niestety nawet tych najbardziej podstawowych praw mniejszościowych nie można zagwarantować.

Jest to sprawa haniebna i dochodzi już do tego, że Polacy na Wileńszczyźnie muszą szukać sprzymierzeńca w Rosjanach, którzy rzeczywiście na tym terenie są najeźdźcami. Są i inne bolesne sprawy jak choćby sztuczna „litwinizacja” Wilna miasta tak samo polskiego jak Lwów. Litwini chcąc wyplenić polskość sami zubażają swoją historię i kulturę, a szukając zwady z Polską chcąc nie chcąc oddają się na łup Rosji. Przyszłość Litwy może kształtować się pomyślnie tylko w ścisłym współdziałaniu z Polską.

Jeżeli chodzi o stosunki gospodarcze to możemy stwierdzić, że mimo usilnych starań ze strony polskiej nie możemy odnotować sukcesów nie wspominając już o Możejkach. Obroty z Litwą to 1,2 % w naszym eksporcie i 0,6% w imporcie.

Odrębną sprawę stanowi udział Litwinów w eksterminacji ludności polskiej i żydowskiej na terenie obszaru Polski przedwojennej, stan ścigania tych zbrodni przez litewskie władze jest więcej niż niedostateczny.

Istnieje też nieuregulowana sprawa współudziału Litwy w napaści na Polskę w 1939 roku. Zapominanie o tych sprawach nie poprawi naszych stosunków z Litwą, a nam przynosi niepowetowane szkody.

W sumie obrazek naszego sąsiedztwa nie jest zachwycający, ale jego poprawa jest możliwa pod warunkiem zmiany postawy polskich rządów, a przede wszystkim umocnienia naszej pozycji gospodarczej i politycznej w Europie.

Przeżywamy głęboki kryzys UE, która obnażyła przy okazji afery greckiej całą swoją nieudolność, biurokratyczne wynaturzenia, a w głównej mierze brak wspólnej idei rozwojowej dla tej części Europy, a także i w znacznym stopniu dla pozostałej.

Polska stoi przed szansą zainicjowania dynamicznego ruchu młodej Europy w kierunku rozwoju gospodarczego opartego na chrześcijańskich podstawach wzajemnych stosunków członkowskich przez nawiązanie do rzeczywistych korzeni naszej kultury. Jest to też jedyna realna droga do poprawy naszych stosunków sąsiedzkich.

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika Gość

31-10-2011 [20:23] - Gość (niezweryfikowany) | Link:

Ma pan rację w ostatnim zdaniu o tej naszej szansie, by coś twórczego i innowacyjnego zainicjować w skostniałej starej Europie. Tylko kto tak naprawdę czeka tam na te dobre wzorce? Czy tam młode pokolenie rozumie potrzebą zmian i w imię jakich wartości? Tam jeszcze żyje się za wygodnie by myśleć co będzie jutro, a to, że kiedyś mogą obudzić się z ręką w nocniku to już zupełnie inna sprawa. A co do sąsiadów to nasze z nimi stosunki były zawsze poprawne tylko wtedy gdy musieli się z nami liczyć jako silnym państwem.