Immunitet a choroba kesonowa

Na początku lat 90. brylował w mediach barwny i elokwentny biznesmen, dzisiaj określany jako kontrowersyjny,  niejaki Feliks Siemienias. To on wysnuł był przypuszczenie, iż przypadłość często dotykająca naszych polityków jest czymś podobnym do tego co spotyka nurków. Zauważył dowcipnie – „Tam w górze jest inne ciśnienie, a ich mózgownice nie wytrzymują takiej zmiany ciśnienia – to jest coś takiego jak choroba kesonowa!”

 

Przypomniało mi się to przy okazji aktu 2-giego teatrum  immunitetowego senatora Piesiewicza, odstawionego wczoraj, 5 stycznia. Z tego występu panów senatorów wynika niedwuznacznie – oni chyba naprawdę uwierzyli w to, że są istotami wyższymi  w stosunku do nas, pozostałej części społeczeństwa. Stąd uzurpacja do immunitetu jako bezwzględnej zasłony przed organami ścigania i wymiaru sprawiedliwości. Nawet wtedy, gdy zainteresowany sam się tego zrzeka. Jak wczoraj stwierdzono – „Zrzekł się immunitetu, ale tylko dlatego bo tak wypadało i wcale nie wiadomo, czy tego na pewno chce...” Niestety, w tym mąceniu, rozmydlaniu i odwlekaniu, wzięli udział również ci, których dotąd bezwarunkowo szanowałem – Zbigniew Romaszewski i Piotr Andrzejewski...

 

Była to też dramatyczna manifestacja nieufności parlamentu do organu administracji tego samego państwa. Jeśli senator Rzeczypospolitej jest niewinny, co mu może zaszkodzić stawienie się przed prokuratorem, a nawet sądem reprezentującym tę samą Rzeczpospolitą? Chyba mu nie grozi los tego nieszczęśnika z afazją (utratą mowy) po udarze mózgu i trepanacji czaszki, którego wtrącono do celi, gdzie spędził 2 lata zamiast złoczyńcy, bo jak oświadczył funkcjonariusz Rzeczypospolitej – Nie było z nim żadnego kontaktu, ale wyglądał na kogoś, kto rozumie co się do niego mówi. Na pytania odpowiadał dając znaki potwierdzenia.  Czyżby senatorowie Romaszewski i Andrzejewski wątpili w to, iż pan Piesiewicz – z zawodu adwokat – będzie bardziej kontaktowy?...

 

Nie dało się zauważyć aby panów senatorów niepokoił stan Rzeczpospolitej, wynikający w dużej mierze z działalności obozu dzisiejszej władzy. Ich zaniepokoiło to, że kolega z senackiej izby i pobliskiego bufetu dostanie się w tryby organów owego państwa. A niepokoić jest się chyba czym – dopiero co tajemniczo zszedł z tego padołu kolejny, jakże ważny świadek mafijnych układów...

 

Nie mam najmniejszego zamiaru rozważać kwestii winy lub niewinności pana Krzysztofa Piesiewicza w tej lub innej sprawie. Pragnę tylko oświadczyć – konsultowałem to z wieloma warszawskimi wyborcami – nie po to głosowaliśmy na panów Romaszewskiego i Andrzejewskiego aby zastępowali oni niezawisły sąd w orzekaniu niewinności reprezentanta animatorów tego, co teraz się dzieje w organach ścigania i wymiaru sprawiedliwości!