Karnowski, czyli schiza PO

Jednak od Karnowskiego ciekawsza jest jego była partia. Była - formalnie, bo faktycznie stara miłość nie rdzewieje i PO znów go popiera. Przy okazji na oczach Polaków odbywa się spektakl. Lokalna PO jest za Karnowskim, regionalna - takoż. Przypomnijmy, że tą regionalną trzęsie poseł, przepraszam, minister Sławomir Nowak, zaufany człowiek Tuska. Ale już sam Tusk, w ramach spektaklu pt. "Dobry car, ale źli bojarowie", Karnowskiego oficjalnie nie popiera, o czym poinformował po dwóch dniach zaplanowanego milczenia w tej sprawie. Oczywiście, gdyby Tusk naprawdę nie chciał, aby jego osobisty kolega i kolejny kumpel z boiska kandydował z poparciem PO, to tupnąłby nogą i wziął za mordę sopocką Platformę, tak jak wcześniej nie patyczkował się z Olechowskim, sp. Płażynskim, Gilowską, Piskorskim, Janem Rokitą czy prezydentem Gliwic Frankiewiczem. Ale Tuskowi bardziej opłacają się polityczne jasełka: mrugnąć do partyjnych struktur - "popierajta", ale, oficjalnie, nastroszyć brwi i udać weto. Woli respektować lokalne partyjne układy i układziki, ale jednocześnie w telewizji być jak żona Cezara - poza podejrzeniami (ha, ha).

 

To więcej niż teatr. To cyrk. I przykład politycznej schizofrenii: partia popiera, bo może się ufajdać, a lider partii nie popiera, bo, kto jak kto, ale on sam ufajdać się nie może. Ze względów sondażowych oczywiście, a nie moralnych.

 

Czysta schiza. Niestety, dożyliśmy czasów, gdy taka schiza to norma.  

Prezydent Sopotu dwa lata temu publicznie deklarował, że startować nie będzie. Dziś startuje w najlepsze. Słusznie uważa, że nikt mu nie będzie pamiętał tego, co gaworzył dwadzieścia parę miesięcy wstecz, a już na pewno nikt nie wypomni mu tych słów. Rzeczywiście ma rację - chyba w żadnych mediach tej jego deklaracji z roku 2008 nie cytowano…